Выбрать главу

„Rozstawili pikiety - pomyślał Wokulski - ażeby nie skompromitować

dorobkiewicza. Grzecznie to z ich strony, ale...”

- Jakże się cieszę, panie Wokulski - rzekła hrabina odbierając go panu

Tomaszowi - jakże się cieszę, że spełniłeś moją prośbę... Jest tu właśnie osoba,

która pragnie poznać się z panem.

W pierwszym salonie ukazanie się Wokulskiego zrobiło pewną sensację.

- Jenerale - mówił hrabia - hrabina zaczyna nam sprowadzać kupców

galanteryjnych. Ten Wokulski...

- On taki kupiec jak ja i pan - odparł jenerał.

- Mój książę - mówił inny hrabia - skąd wziął się tu ten jakiś Wokulski?

- Zaprosiła go gospodyni - odparł książę.

- Nie mam przesądu co do kupców - ciągnął dalej hrabia - ale ten Wokulski,

który zajmował się dostawą w czasie wojny i zrobił na niej majątek...

- Tak... tak... - przerwał książę. - Ten rodzaj majątków bywa zwykle niepewny,

ale za Wokulskiego ręczę. Hrabina mówiła ze mną, a ja zapytywałem oficerów,

którzy byli na wojnie, między innymi mojego siostrzeńca. Otóż o Wokulskim

było jedno zdanie, że dostawa, której się on dotknął, była uczciwa. Nawet

żołnierze, ile razy dostali dobry chleb, mówili, że musiał być pieczony z mąki

od Wokulskiego. Więcej hrabiemu powiem - ciągnął książę - że Wokulski, który

swoją rzetelnością zwrócił na siebie uwagę osób najwyżej położonych; miewał

bardzo ponętne propozycje. W styczniu tego oto roku dawano mu dwakroć sto

tysięcy rubli tylko za firmę do pewnego przedsiębiorstwa i nie przyjął...

Hrabia uśmiechnął się i rzekł:

- Miałby więcej o dwakroć sto tysięcy rubli...

- Miałby, ale nie byłby dziś tutaj - odparł książę i kiwnąwszy głową hrabiemu

odszedł.

- Stary wariat - szepnął hrabia, pogardliwie spoglądając za księciem.

W trzecim salonie, dokąd wszedł z hrabiną Wokulski, znajdował się bufet

tudzież mnóstwo większych i mniejszych stolików, przy których dwójkami,

trójkami, nawet czwórkami siedzieli zaproszeni. Kilku służących roznosiło

potrawy i wina, a dyrygowała nimi panna Izabela, widocznie zastępując

gospodynię. Miała na sobie bladoniebieską suknię i wielkie perły na szyi. Była

tak piękna i tak majestatyczna w ruchach, że Wokulski patrząc na nią

skamieniał.

„Nawet marzyć o niej nie mogę!...” - pomyślał z rozpaczą.

89

Jednocześnie we framudze okna spostrzegł młodego człowieka, który był

wczoraj na grobach, a dziś siedział sam przy małym stoliczku nie spuszczając

oka z panny Izabeli.

„Naturalnie, że ją kocha!” - myślał Wokulski i doznał takiego wrażenia, jakby

owionął go chłód grobu.

„Jestem zgubiony” - dodał w duchu.

Wszystko to trwało kilka sekund.

- Czy widzisz pan tę staruszkę między biskupem i jenerałem? - odezwała się

hrabina. - Jest to prezesowa Zasławska, moja najlepsza przyjaciółka, która

koniecznie chce pana poznać. Jest panem bardzo zajęta - ciągnęła hrabina z

uśmiechem - jest bezdzietna i ma parę ładnych wnuczek. Zróbże pan dobry

wybór!... Tymczasem przypatrz się jej, a gdy ci panowie odejdą, przedstawię

pana. A... książę...

- Witam pana - odezwał się książę do Wokulskiego. - Kuzynka pozwoli?...

- Bardzo proszę - odparła hrabina. - Macie tu panowie wolny stolik... Ja

opuszczę was na chwilę...

Odeszła.

- Siądźmy, panie Wokulski - mówił książę. - Wybornie zdarzyło się, ponieważ

mam do pana ważny interes. Wyobraź pan sobie, że pańskie projekta wywołały

wielki popłoch między naszymi bawełnianymi fabrykantami... Wszak dobrze

powiedziałem - bawełnianymi?...

Oni utrzymują, że pan chce zabić nasz przemysł... Czy istotnie konkurencja,

którą pan stwarza, jest tak groźna?...

- Mam wprawdzie - odparł Wokulski - u moskiewskich fabrykantów kredyt do

wysokości trzech, nawet czterech milionów rubli, ale jeszcze nie wiem, czy

pójdą ich wyroby.

- Straszna!... straszna cyfra! - szepnął książę. - Czy nie widzisz pan w niej

istotnego niebezpieczeństwa dla naszych fabryk?

- Ach, nie. Widzę tylko nieznaczne zmniejszenie ich kolosalnych dochodów, co

zresztą mnie nie obchodzi. Ja mam obowiązek dbać tylko o własny zysk i o

taniość dla nabywców; nasz zaś towar będzie tańszy.

- Czy jednak rozważyłeś pan tę kwestię jako obywatel?... - rzekł książę ściskając

go za rękę- My już tak niewiele mamy do stracenia...

- Mnie się zdaje, że jest to dość po obywatelsku dostarczyć konsumentom

tańszego towaru i złamać monopol fabrykantów, którzy zresztą tyle mają z nami

wspólnego, że wyzyskują naszych konsumentów i robotników.

- Tak pan sądzisz?... Nie pomyślałem o tym. Mnie zresztą nie obchodzą

fabrykanci, ale kraj, nasz kraj, biedny kraj...

- Czym można panom służyć? - odezwała się nagle, zbliżywszy się do nich,

panna Izabela.

Książę i Wokulski powstali.

- Jakże jesteś dziś piękna, kuzynko - rzekł książe ściskając ją za rękę. - Żałuję

doprawdy, że nie jestem moim własnym synem... Chociaż - może to i lepiej! Bo

90

gdybyś mnie odrzuciła, co jest prawdopodobne, byłbym bardzo nieszczęśliwy...

Ach, przepraszam!... - spostrzegł się książę. - Pozwolisz, kuzynko, przedstawić

sobie pana Wokulskiego. Dzielny człowiek, dzielny obywatel... to ci wystarczy,

wszak prawda?..

- Miałam już przyjemność... - szepnęła panna Izabela odpowiadając na ukłon.

Wokulski spojrzał jej w oczy i dostrzegł takie przerażenie, taki smutek, że go

znowu opanowała desperacja.

„Po com ja tu wchodził?...” - pomyślał.

Spojrzał na framugę okna i znowu zobaczył młodego człowieka, który ciągle

siedział sam nad nietkniętym talerzem zasłaniając oczy ręką.

„Ach, po com ja tu przyszedł, nieszczęśliwy...” - myślał Wokulski czując taki

ból, jakby mu serce wyrywano kleszczami.

- Może pan choć wina pozwoli? - pytała panna Izabela przypatrując mu się ze

zdziwieniem.

- Co pani każe - odparł machinalnie.

- Musimy się lepiej poznać, panie Wokulski - mówił książę. - Musisz pan

zbliżyć się do naszej sfery, w której, wierz mi, są rozumy i szlachetne serca, ale

- brak inicjatywy...

- Jestem dorobkiewiczem, nie mam tytułu... - odparł Wokulski chcąc cośkolwiek

odpowiedzieć.

- Przeciwnie, masz pan... jeden tytuł: pracę, drugi: uczciwość, trzeci: zdolności,

czwarty: energię... Tych tytułów nam potrzeba do odrodzenia kraju, to nam daj,

a przyjmiemy cię jak... brata...

Zbliżyła się hrabina.

- Pozwoli książę?... - rzekła. - Panie Wokulski...

Podała mu rękę i poszli oboje do fotelu prezesowej.

- Oto jest, prezesowo, pan Stanisław Wokulski - odezwała się hrabina do

staruszki ubranej w ciemną suknię i kosztowne koronki.

- Siądź, proszę cię - rzekła prezesowa wskazując mu krzesło obok. - Stanisław ci

na imię, tak?.. A z którychże to Wokulskich?...

- Z tych... nie znanych nikomu - odparł - a najmniej chyba pani.