„Przestroga dla mnie?...” - szepnął Wokulski ocierając pot z czoła.
Plac i rozbawione tłumy obmierzły mu do reszty. Zawrócił do miasta.
Środkiem Alei wciąż toczyły się dorożki i powozy. W jednym Wokulski
zobaczył bladoniebieską suknię.
„Panna Izabela?..”
Serce poczęło mu bić gwałtownie.
„Nie, nie ona.”
O paręset kroków dalej spostrzegł jakąś piękną twarz kobiecą i dystyngowane
ruchy.
„Ona?... Nie. Skądżeby wreszcie ona?”
I tak szedł przez całe Aleje, plac Aleksandra, przez Nowy Świat ciągle upatrując
kogoś i ciągle doznając zawodu.
„Więc to jest moje szczęście?... Kto wie, czy śmierć jest takim złem, jak
wyobrażają sobie ludzie.”
I pierwszy raz uczuł tęsknotę do twardego, nieprzespanego snu, którego nie
niepokoiłyby żadne pragnienia, nawet żadne nadzieje.
W tym samym czasie panna Izabela, wróciwszy od ciotki do domu, prawie z
przedpokoju zawołała do panny Florentyny:
- Wiesz?... był na przyjęciu...
- Kto?
- No ten, Wokulski...
- Dlaczegoż być nie miał, skoro go zaproszono - odparła panna Florentyna.
- Ależ to zuchwalstwo... Ależ to niesłychane... i jeszcze, wyobraź sobie, ciotka
jest nim oczarowana, książę nieledwie mu się narzuca, a wszyscy chórem
uważają go za jakąś znakomitość... I ty nic na to?...
Panna Florentyna uśmiechnęła się smutnie.
99
- Znam to. Bohater sezonu. W zimie był takim pan Kazimierz, a przed
kilkunastu laty nawet... ja - dodała cicho.
- Ależ uważaj, kim on jest?... Kupiec... kupiec...
- Moja Belu - odpowiedziała panna Florentyna - pamiętam sezony, kiedy nasz
świat zachwycał się nawet cyrkowcami. Przejdzie i to.
- Boję się tego człowieka - szepnęła panna Izabela.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY:
PAMIĘTNIK STAREGO SUBIEKTA
„...Mamy tedy nowy sklep: pięć okien frontu, dwa magazyny, siedmiu
subiektów i szwajcara we drzwiach. Mamy jeszcze powóz błyszczący jak
świeżo wyglancowane buty, parę kasztanowatych koni, furmana i lokaja - w
liberii. I to wszystko spadło na nas w początkach maja, kiedy Anglia, Austria, a
nawet skołatana Turcja uzbrajały się na łeb na szyję!
- Kochany Stasiu - mówiłem do Wokulskiego - wszyscy kupcy śmieją się, że tak
dużo wydajemy w niepewnych czasach.
- Kochany Ignasiu - odpowiedział mi Wokulski - a my śmiać się będziemy ze
wszystkich kupców, kiedy nadejdą czasy pewniejsze. Dziś właśnie jest pora do
robienia interesów.
- Ależ europejska wojna - mówię - wisi na włosku. W takim razie na pewno
czeka nas bankructwo.
- Żartuj z wojny - odpowiada Staś. - Cały ten hałas uspokoi się za parę miesięcy,
a my tymczasem zdystansujemy wszystkich współzawodników.
No - i wojny nie ma. W naszym sklepie ruch jak na odpuście, do naszych
składów zwożą i wywożą towary jak do młyna, a pieniądze płyną do kas nie
gorzej od plew. Kto by Stasia nie znał, powiedziałby, że to genialny kupiec; ale
że ja go znam, więc coraz częściej pytam się: na co to wszystko?... Warum bast
du denn das getan?...
Prawda, że i mnie się w podobny sposób pytano. Czyżbym już był tak stary jak
nieboszczka Grossmutteri nie rozumiał ani ducha czasu, ani intencji ludzi
młodszych ode mnie?... Ehe! tak źle nie jest...
Pamiętam, że kiedy Ludwik Napoleon (późniejszy cesarz Napoleon III) uciekł z
więzienia w roku 1846, zakotłowało się w całej Europie. Nikt nie wiedział, co
będzie. Ale wszyscy ludzie rozsądni przygotowywali się do czegoś, a wuj
Raczek (pan Raczek ożenił się z moją ciotką) ciągle powtarzał:
- Mówiłem, że Bonapart wypłynie i piwa im nawarzy! Cała bieda w tym, że ja
coś nie zdużam na nogi.
Rok 1846 i 1847 upłynęły w wielkim rozgardiaszu. Ukazywały się coraz to
jakieś pisemka, a znikali ludzie. Nieraz i ja myślałem: czy już nie pora wytknąć
głowę na szerszy świat? A kiedy mnie ogarnęły wątpliwości i niepokoje, po
100
zamknięciu sklepu szedłem do wuja Raczka i opowiadałem, co mnie trapi,
prosząc, ażeby poradził mi jak ojciec.
- Wiesz co - odpowiadał wuj uderzając się pięścią w chore kolano - poradzę ci
jak ojciec. Chcesz, mówię ci... to idź, a nie chcesz, mówię ci... to zostań...
Dopiero w lutym roku 1848, kiedy Ludwik Napoleon już był w Paryżu, ukazał
mi się jednej nocy nieboszczyk ojciec, tak, jak widziałem go w trumnie. Surdut
zapięty pod szyję, kolczyk w uchu, wąs wyszwarcowany (zrobił mu to pan
Domański, ażeby ojciec byle jako nie wystąpił na boskim sądzie). Stanął we
drzwiach mojej izdebki we front i rzekł tylko te słowa:
- Pamiętaj, wisusie, czegom cię uczył!...
„Sen mara - Bóg wiara”, myślałem przez kilka dni. Ale już sklep mi obrzydł.
Nawet do śp. Małgosi Pfeifer straciłem skłonność i ciasno zrobiło mi się na
Podwalu tak, żem nie mógł wytrzymać. Poszedłem znowu do wuja Raczka po
radę.
Pamiętam, leżał akurat w łóżku nakryty pierzyną mojej ciotki i pił gorące ziółka
na poty. Gdy mu zaś opowiedziałem cały interes, rzekł:
- Wiesz co, poradzę ci jak ojciec. Chcesz - idź, nie chcesz - zostań. Ale ja,
gdyby nie podłe moje nogi, dawno bym już był za granicą. Bo i twoja ciotka,
mówię ci - tu zniżył głos - tak okrutnie miele jęzorem, że wolałbym, mówię ci,
słuchać baterii austriackich armat aniżeli jej trajkotu. Co mi pomoże
smarowaniem, to mi zepsuje gadaniem...A maszże pieniądze? - spytał po chwili.
- Znajdę z kilkaset złotych.
Wuj Raczek kazał zamknąć drzwi mieszkania (ciotki w domu nie było) i
sięgnąwszy pod poduszkę wydobył stamtąd klucz.
- Naści - rzekł - otwórz ten kufer skórą obity. Będzie tam na prawo skrzyneczka,
a w niej kieska. Podaj mi ją...
Wydobyłem kieskę grubą i ciężką. Wuj Raczek wziął ją do ręki i wzdychając
odliczył piętnaście półimperiałów.
- Weź te pieniądze - mówił - na drogę i jeżeli masz jechać, to jedź... Dałbym ci
więcej, ale może i na mnie przyjść pora... Zresztą trzeba zostawić coś babie,
żeby sobie w razie wypadku znalazła drugiego męża...
Pożegnaliśmy się płacząc. Wuj aż dźwignął się na łóżku i odwróciwszy mnie
twarzą do świecy, szepnął:
- Niech ci się jeszcze przypatrzę... Bo to, mówię ci, z tego balu nie każdy
wraca... Wreszcie i ja sam jużem człek niedzisiejszy, a humory, mówię ci,
zabijają prawie tak jak kule...
Wróciwszy do sklepu, mimo spóźnionej pory, rozmówiłem się z Janem
Minclem dziękując mu za obowiązek i opiekę. Ponieważ od roku już gadaliśmy
o tych rzeczach, a on zawsze zachęcał mnie, ażebym szedł bić Niemców, więc
zdawało mi się, że mój zamiar zrobi mu wielką przyjemność. Tymczasem
Mincel jakoś posmutniał. Na drugi dzień wypłacił mi pieniądze, które miałem u
niego, dał nawet gratyfikację, obiecał opiekować się pościelą i kufrem, na