siedmiu subiektów (czy kiedy marzył o czymś podobnym stary Mincel!), ale -
nie ma jedności. Klejn i Lisiecki, jako dawniejsi, trzymają tylko z sobą, resztę
zaś kolegów traktują w sposób nie powiem pogardliwy, ale trochę z góry. Trzej
zaś nowi subiekci: galanteryjny, metalowy i gumowy, znowu tylko z sobą się
wdają, są sztywni i pochmurni. Wprawdzie poczciwy Zięba chcąc ich zbliżyć
biega od starych do nowych i ciągle im coś perswaduje; ale nieborak ma tak
nieszczęśliwą rękę, że antagoniści po każdej próbie godzenia krzywią się na
siebie jeszcze szkaradniej.
Może gdyby nasz magazyn (z pewnością jest to magazyn, a w dodatku
pierwszorzędny magazyn!), otóż gdyby on rozwijał się stopniowo, gdybyśmy co
rok przybierali po jednym subiekcie - nowy człowiek wsiąknąłby między
starych i istniałaby harmonia. Ale jak od razu przybyło pięciu ludzi świeżych,
123
jak jeden drugiemu często gęsto wchodzi w drogę (bo w tak krótkim czasie nie
można ani towarów należycie uporządkować, ani każdemu określić sfery jego
obowiązków), jest naturalnym, że muszą wyradzać się niesnaski. No, ale co ja
mam się wdawać w krytykę czynności pryncypała i jeszcze człowieka, .który
ma więcej rozumu aniżeli my wszyscy...
W jednym tylko punkcie godzą się starzy i nowi panowie, a nawet pomaga im
Zięba, oto: jeżeli chodzi o dokuczenie siódmemu naszemu subiektowi -
Szlangbaumowi. Ten Szlangbaum (znam go od dawna) jest mojżeszowego
wyznania, ale człowiek porządny. Mały, czarny, zgarbiony, zarośnięty, słowem
- trzech groszy nie dałbyś za niego, kiedy siedzi za kantorkiem. Ale niech no
gość wejdzie (Szlangbaum pracuje w wydziale ruskich tkanin), Chryste
elejson... Kręci się jak fryga; dopiero co był na najwyższej półce na prawo, już
jest przy najniższej szufladzie na środku i w tej samej chwili znowu gdzieś pod
sufitem na lewo. Kiedy zacznie rzucać sztuki, zdaje się, że to nie człowiek, ale
machina parowa; kiedy zacznie rozwijać i mierzyć, myślę, że bestia ma ze trzy
pary rąk. Przy tym rachmistrz zawołany, a jak zacznie rekomendować towary,
podsuwać kupującemu projekta, odgadywać gusta, wszystko niezmiernie
poważnym tonem, to słowo honoru daję, że Mraczewski w kąt!... Szkoda tylko,
że jest taki mały i brzydki; musimy mu dodać jakiegoś głupiego a przystojnego
chłopaka za pomocnika dla dam. Bo wprawdzie z ładnym subiektem damy
dłużej siedzą, ale za to mniej grymaszą i mniej się targują.
(Swoją drogą, niechaj nas Bóg zachowa od damskiej klienteli. Ja może dlatego
nie mam odwagi do małżeństwa, że ciągle widuję damy w sklepie. Stwórca
świata formując cud natury, zwany kobietą, z pewnością nie zastanowił się,
jakiej klęski narobi kupcom.)
Otóż Szlangbaum jest w całym znaczeniu porządnym obywatelem, a mimo to
wszyscy go nie lubią, gdyż - ma nieszczęście być starozakonnym...
W ogóle, może od roku, uważam, że do starozakonnych rośnie niechęć; nawet
ci, którzy przed kilkoma laty nazywali ich Polakami mojżeszowego wyznania,
dziś zwą ich Żydami. Zaś ci, którzy niedawno podziwiali ich pracę, wytrwałość
i zdolności, dziś widzą tylko wyzysk i szachrajstwo.
Słuchając tego, czasem myślę, że na ludzkość spada jakiś mrok duchowy,
podobny do nocy. W dzień wszystko było ładne, wesołe i dobre; w nocy
wszystko brudne i niebezpieczne. Tak sobie myślę, ale milczę; bo cóż może
znaczyć sąd starego subiekta wobec głosu znakomitych publicystów, którzy
dowodzą, że Żydzi krwi chrześcijańskiej używają na mace i że powinni być w
prawach swoich ograniczeni. Nam kule nad głowami inne wyświstywały hasła,
pamiętasz, Katz?...
Taki stan rzeczy w osobliwy sposób oddziaływa na Szlangbauma. Jeszcze w
roku zeszłym człowiek ten nazywał się Szlangowskim, obchodził Wielkanoc i
Boże Narodzenie, i z pewnością najwierniejszy katolik nie zjadał tyle kiełbasy
co on. Pamiętam, że gdy raz w cukierni zapytano go:
- Nie lubisz pan lodów, panie Szlangowski?
124
Odpowiedział :
- Lubię tylko kiełbasę, ale bez czosnku. Czosnku znieść nie mogę.
Wrócił z Syberii razem ze Stachem i doktorem Szumanem i zaraz wstąpił do
chrześcijańskiego sklepu, choć Żydzi dawali mu lepsze warunki. Od tej też pory
ciągle pracował u chrześcijan i dopiero w roku bieżącym wymówili mu posadę.
W początkach maja pierwszy raz przyszedł do Stacha z prośbą. Był bardziej
skurczony i miał czerwieńsze oczy niż zwykle.
- Stachu - rzekł pokornym głosem - utonę na Nalewkach, jeżeli mnie nie
przygarniesz.
- Dlaczego żeś od razu do mnie nie przyszedł? - spytał Stach.
- Nie śmiałem... Bałem się, żeby nie mówili o mnie, że Żyd musi się wszędzie
wkręcić. I dziś nie przyszedłbym, gdyby nie troska o dzieci.
Stach wzruszył ramionami i natychmiast przyjął Szlangbauma z pensją półtora
tysiąca rubli rocznie.
Nowy subiekt od razu wziął się do roboty, a w pół godziny później mruknął
Lisiecki do Klejna:
- Co tu, u diabła, tak czosnek zalatuje, panie Klejn?..
Zaś w kwadrans później, nie wiem już z jakiej racji, dodał:
- Jak te kanalie Żydy cisną się na Krakowskie Przedmieście! Nie mógłby to
parch, jeden z drugim, pilnować się Nalewek albo Świętojerskiej?
Szlangbaum milczał, tylko drgały mu czerwone powieki.
Szczęściem, obie te zaczepki słyszał Wokulski. Wstał od biurka i rzekł tonem,
którego, co prawda, nie lubię:
- Panie... panie Lisiecki! Pan Henryk Szlangbaum był moim kolegą wówczas,
kiedy działo mi się bardzo źle. Czybyś więc pan nie pozwolił mu kolegować ze
mną dziś, kiedy mam się trochę lepiej?...
Lisiecki zmieszał się czując, że jego posada wisi na włosku. Ukłonił się, coś
mruknął, a wtedy Wokulski zbliżył się do Szlangbauma i uściskawszy go
powiedział:
- Kochany Henryku, nie bierz do serca drobnych przycinków, bo my tu sobie po
koleżeńsku wszyscy docinamy. Oświadczam ci także, że jeżeli opuścisz kiedy
ten sklep; to chyba razem ze mną.
Stanowisko Szlangbauma wyjaśniło się od razu; dziś mnie prędzej coś powiedzą
(ba! nawet zwymyślają) aniżeli jemu. Ale czy wynalazł kto sposób przeciw
półsłówkom, minom i spojrzeniom?... A to wszystko truje biedaka, który mi
nieraz mówi wzdychając:
- Ach, gdybym się nie bał, że mi dzieci zżydzieją, jednej chwili uciekłbym stąd
na Nalewki...
- Bo dlaczego, panie Henryku - spytałem go - raz się, do licha, nie ochrzcisz?..
- Zrobiłbym to przed laty, ale nie dziś. Dziś zrozumiałem, że jako Żyd jestem
tylko nienawistny dla chrześcijan, a jako meches byłbym wstrętny i dla
chrześcijan, i dla Żydów. Trzeba przecie z kimś żyć. Zresztą - dodał ciszej -
mam pięcioro dzieci i bogatego ojca, po którym będę dziedziczyć...
125
Rzecz ciekawa. Ojciec Szlangbauma jest lichwiarzem, a syn, ażeby od niego
grosza nie wziąć, bieduje po sklepach jako subiekt.
Nieraz we cztery oczy rozmawiałem o nim z Lisieckim.