- Za co - pytam - prześladujecie go? Wszakże on prowadzi dom na sposób
chrześcijański, a nawet dzieciom urządza choinkę...
- Bo uważa - mówi Lisiecki - że korzystniej jadać macę z kiełbasą aniżeli samą.
- Był na Syberii, narażał się...
- Dla geszeftu... Dla geszeftu nazywał się też Szlangowskim, a teraz znowu
Szlangbaumem, kiedy jego stary ma astmę.
- Kpiliście - mówię - że stroi się w cudze pióra, więc wrócił do dawnego
nazwiska.
- Za które dostanie ze sto tysięcy rubli po ojcu - odparł Lisiecki.
Teraz i ja wzruszyłem ramionami i umilkłem. Źle nazywać się Szlangbaumem,
źle Szlangowskim; źle być Żydem, źle mechesem... Noc zapada, noc, podczas
której wszystko jest szare i podejrzane!
A swoją drogą Stach na tym cierpi. Nie tylko bowiem przyjął do sklepu
Szlangbauma, ale jeszcze daje towary żydowskim kupcom i paru Żydków
przypuścił do współki. Nasi krzyczą i grożą, ale nie jego straszyć; zaciął się i nie
ustąpi, choćby go piekli w ogniu.
Czym się to wszystko skończy, Boże miłosierny...
Ale, ale!... Ciągle odbiegając od przedmiotu zapomniałem kilku bardzo
ważnych szczegółów. Mam na myśli Mraczewskiego, który od pewnego czasu
albo krzyżuje mi plany, albo wprowadza w błąd świadomie.
Chłopak ten otrzymał u nas dymisję za to, że w obecności Wokulskiego trochę
zwymyślał socjalistów. Później jednakże Stach dał się ubłagać i zaraz po
Wielkiejnocy wysłał Mraczewskiego do Moskwy podwyższając mu nawet
pensję.
Nie przez jeden wieczór zastanawiałem się nad znaczeniem owej podróży czy
zsyłki.
Lecz gdy po trzech tygodniach Mraczewski przyjechał stamtąd do nas wybierać
towary, natychmiast zrozumiałem plan Stacha.
Pod fizycznym względem młodzieniec ten niewiele się zmienił: zawsze
wygadany i ładny, może cokolwiek bledszy. Mówi, że Moskwa mu się
podobała, a nade wszystko tamtejsze kobiety, które mają mieć więcej
wiadomości i ognia, ale za to mniej przesądów aniżeli nasze. Ja także, póki
byłem młody, uważałem, że kobiety miały mniej przesądów aniżeli dziś.
Wszystko to jest dopiero wstępem. Mraczewski bowiem przywiózł ze sobą trzy
bardzo podejrzane indywidua, nazywając ich „prykaszczykami”, i - całą pakę
jakichś broszur. Owi „prykaszczykowie” mieli niby coś oglądać w naszym
sklepie, ale robili to w taki sposób, że nikt ich u nas nie widział: Włóczyli się po
całych dniach i przysiągłbym, że przygotowywali u nas grunt do jakiejś
rewolucji. Spostrzegłszy jednak, że mam na nich zwrócone oko, ile razy przyszli
do sklepu, zawsze udawali pijanych, a ze mną rozmawiali wyłącznie o
126
kobietach, twierdząc wbrew Mraczewskiemu, że Polki to „sama prelest” - tylko
bardzo podobne do Żydówek.
Udawałem, że wierzę wszystkiemu, co mówią, i za pomocą zręcznych pytań
przekonałem się, iż - najlepiej znane im są okolice bliższe Cytadeli. Tam więc
mają interesa: Że zaś domysły moje nie były bezpodstawnymi, dowiódł fakt, iż
owi „prykaszczykowie” zwrócili nawet na siebie uwagę policji. W ciągu
dziesięciu dni, nic więcej, tylko trzy razy odprowadzano ich do cyrkułów.
Widocznie jednak muszą mieć wielkie stosunki, ponieważ ich uwolniono.
Kiedym zakomunikował Wokulskiemu moje podejrzenia co do
„prykaszczyków” - Stach tylko uśmiechnął się i odparł:
- To jeszcze nic...
Z czego wnoszę, że Stach musi być grubo zaawansowany w stosunkach z
nihilistami.
Proszę sobie jednak wyobrazić moje zdziwienie, kiedy zaprosiwszy raz Klejna i
Mraczewskiego do siebie na herbatę przekonałem się, że Mraczewski jest
gorszym socjalistą od Klejna... Ten Mraczewski, który za wymyślanie na
socjalistów stracił u nas posadę!... Ze zdumienia przez cały wieczór nie mogłem
ust otworzyć; tylko Klejn cieszył się po cichu, a Mraczewski rozprawiał.
Jak żyję, nie słyszałem nic równego. Młodzieniec ten dowodził mi przytaczając
nazwiska ludzi, podobno bardzo mądrych, że wszyscy kapitaliści to złodzieje, że
ziemia powinna należeć do tych, którzy ją uprawiają, że fabryki, kopalnie i
maszyny powinny być własnością ogółu, że nie ma wcale Boga ani duszy, którą
wymyślili księża, aby wyłudzać od ludzi dziesięcinę. Mówił dalej, że jak zrobią
rewolucję (on z trzema „prykaszczykami”), to od tej pory wszyscy będziemy
pracowali tylko po ośm godzin, a przez resztę czasu będziemy się bawili, mimo
to zaś każdy będzie miał emeryturę na starość i darmo pogrzeb. Wreszcie
zakończył, że dopiero wówczas nastanie raj na ziemi, kiedy wszystko będzie
wspólne: ziemia, budynki, maszyny, a nawet żony.
Ponieważ jestem kawalerem (nazywają mnie nawet starym) i piszę ten
pamiętnik bez obłudy, przyznam więc, że mi się ta wspólność żon trochę
podobała. Powiem nawet, że nabrałem niejakiej życzliwości dla socjalizmu i
socjalistów. Po co oni jednak koniecznie chcą robić rewolucję, kiedy i bez niej
ludzie miewali wspólne żony?
Tak myślałem, ale tenże sam Mraczewski uleczył mnie ze swoich teorii, a
zarazem bardzo pokrzyżował moje plany.
Nawiasowo powiem, że serdecznie chcę, ażeby się Stach ożenił. Gdyby miał
żonę, nie mógłby tak często naradzać się z Colinsem i panią Meliton, a gdyby
jeszcze przyszły dzieci, może zerwałby wszystkie podejrzane stosunki. Bo co to,
żeby taki człowiek jak on, taka żołnierska natura, żeby kojarzył się z ludźmi,
którzy bądź jak bądź nie występują na plac z bronią przeciw broni. Węgierska
piechota i wreszcie żadna piechota nie będzie strzelać do rozbrojonego
przeciwnika. Ale czasy zmieniają się.
127
Otóż bardzo pragnę, ażeby się Stach ożenił, i nawet myślę, że upatrzyłem mu
partię. Bywa czasem w naszym magazynie (i bywała w tamtym sklepie) osoba
dziwnej urody. Szatynka, szare oczy, rysy cudownie piękne, wzrost okazały, a
rączki i nóżki - sam smak!... Patrzyłem, jak raz wysiadała z dorożki, i powiem,
że mi się gorąco zrobiło wobec tego, com ujrzał... Ach, miałby poczciwy Stasiek
wielki z niej pożytek, bo to i ciałka w miarę, i usteczka jak jagódki... A co za
biust!... Kiedy wchodzi ubrana do figury, to myślę, że wszedł anioł, który
zleciawszy z nieba, na piersiach złożył sobie skrzydełka!...
Zdaje mi się, że jest wdową, gdyż nigdy nie widuję jej z mężem, tylko z małą
córeczką Helunią, miluchną jak cukiereczek. Stach, gdyby się z nią ożenił, od
razu musiałby zerwać z nihilistami, bo co by mu zostało czasu od posług przy
żonie, to pieściłby jej dziecinę. Ale i taka żoneczka niewiele zostawiłaby mu
chwil wolnych.
Już ułożyłem cały plan i rozmyślałem: w jaki by sposób zapoznać się z tą damą,
a później przedstawić jej Stacha, gdy nagle - diabli przynieśli z Moskwy
Mraczewskiego. Proszę zaś sobie wyobrazić mój gniew, kiedy zaraz na drugi
dzień po swoim przyjeździe frant ten wchodzi do naszego sklepu z moją
wdową!... A jak skakał przy niej, jak wywracał oczyma, jak starał się