Выбрать главу

odniosłem moją szaradę do pana Szymanowskiego, to on mnie powiedział:

„Panie Szlangbaum, my te szarade drukować nie będziemy, ale ja panu radzę, co

lepiej byś pan pisał szarade, aniżeli brał procentów.” A ja mówię: „Panie

redaktorze, jak mnie pan da tyle za szarady, co ja mam z procenty, to ja będę

pisał.” A pan Szymanowski na to: „My, panie Szlangbaum, nie mamy takie

pieniądze, żeby za pańskie szarady płacić.” To powiedział sam pan

Szymanowski, słyszy pan? Nu, a oni mnie dzisiaj piszą w „Kurierku”, że to

niepolitycznie i niegramatycznie!... Jeszcze pół roku temu gadali inaczej. A co

teraz drukują w gazety na Żydków!...

Wokulski słuchał historii o prześladowaniu Żydów patrząc na ścianę, gdzie

wisiała tabelka loteryjna, i bębniąc palcami w kontuar. Ale myślał o czym

innym i wahał się.

- Więc ciągle zajmujesz się szaradami, panie Szlangbaum?- spytał.

Co to ja!... - odparł stary Żyd. - Ale ja, panie, mam po Henryku wnuczka, co mu

dopiero dziewięć lat, i niech no pan słucha, jaki on do mnie w tamten tydzień

list napisał. „Mój dziadku - on pisał, ten mały Michaś - ja potrzebuje takie

szarade:

Pierwsze znaczy dół, drugie - przeczenie.

Wszystko razem kortowe odzienie.

A jak dziadzio - on pisał, Michaś - zgadnie, to niech mi dziadzio przyszłe sześć

rubli na ten kortowy interes.” Ja się rozpłakałem, panie Wokulski, jakiem

przeczytał. Bo ten pierwszy, dół, to znaczy: spód, a przeczenie to jest nie - a

wszystkie razem to są spodnie. Ja się spłakałem, panie Wokulski, co takie mądre

dziecko przez upartość Henryka chodzi bez spodnie. Ale ja mu odpisałem: „Mój

kochaneczku. Bardzo jestem kontent, że ty od dziadusia nauczyłeś się układać

szarady. Ale żebyś ty jeszcze nauczył się oszczędności, to ja tobie na te kortowe

odzienie posyłam tylko cztery ruble. A jak ty się będziesz dobrze uczył, to ja

tobie po wakacje sprawie takie szarade:

163

Pierwsze znaczy po niemiecku usta, drugie godzina.

Wszystkie kupuje się dziecku - jak do gimnazje chodzić zaczyna.

To znaczy: mundur ; pan od razu zgadł, panie Wokulski?

- Więc i cała pańska rodzina bawi się szaradami? - wtrącił Wokulski.

- Nie tylko moja - odpowiedział Szlangbaum. - U nas, panie, niby u Żydów, jak

się młodzi zejdą, to oni nie zajmują się, jak u państwo, tańcami,

komplementami, ubiorami, głupstwami, ale oni albo robią rachunki, albo

oglądają uczone książki, jeden przed drugim zdaje egzamin albo rozwiązują

sobie szarady, rebusy, szachowe zadanie. U nas ciągle jest zajęty rozum i

dlatego Żydzi mają rozum, i dlatego, niech się pan nie obrazi, oni cały świat

zawojują. U państwa wszystko się robi przez te sercowe gorączke i przez wojne,

a u nas tylko przez mądrość i cierpliwość,

Ostatnie wyrazy uderzyły Wokulskiego. On przecież zdobywał pannę Izabelę

mądrością i cierpliwością... Jakaś otucha wstąpiła mu w serce, przestał wahać

się i nagle rzekł:

- Mam do pana prośbę, panie Szlangbaum...

- Pańskie prośbe tyle znaczy dla mnie co rozkaz, panie Wokulski.

- Chcę kupić dom Łęckiego...

- Znam go. On pójdzie za sześćdziesiąt parę tysięcy.

- Chcę, żeby poszedł za dziewięćdziesiąt tysięcy, i potrzebuję kogoś, kto by

licytował do tej sumy.

Żyd szeroko otworzył oczy.

- Jak to?... Pan chce zapłacić drożej o trzydzieści tysięcy rubli?... spytał.

- Tak.

- Przepraszam, ale nie rozumiem. Bo żeby panu dom sprzedawali, a Łęcki chciał

jego kupić, wtedy pan miałby interes podbijać cenę. Ale jak pan kupuje, to pan

ma interes zniżyć wartość...

- Mam interes zapłacić drożej.

Starzec potrząsnął głową i odezwał się po chwili:

- Żebym ja pana nie znał, tobym myślał, że pan robi zły interes; ale że ja pana

znam, więc ja sobie myślę, co pan robi... dziwny interes. Nie tylko pan zakopuje

w mury gotówkę i traci na tym z dziesięć procentów rocznie, ale jeszcze chce

pan zapłacić trzydzieści tysięcy rubli więcej..: Panie Wokulski - dodał biorąc go

za rękę - nie zrób pan takie głupstwo. Ja pana proszę... Stary Szlangbaum pana

prosi...

- Wierz mi pan, że dobrze na tym wyjdę...

Żyd nagle podniósł palec do czoła. Błysnęły mu oczy i zęby białe jak perły.

- Ha! Ha!... - zaśmiał się. - Nu, jaki ja już stary jestem, żem od razu tego nie

pomiarkował. Pan panu Łęckiemu da trzydzieści tysięcy rubli... a on panu ułatwi

interes może na sto tysięcy rubli... Git!... Ja panu dam licytanta, co on za

piętnaście rubelków podbije cenę domu. Bardzo porządny pan, katolik, tylko

jemu nie można dawać wadium do ręki... Ja panu dam jeszcze jakie

dystyngowane dame, co także za dziesięć rubelków będzie podbijać... Ja mogę

164

dać jeszcze z parę Żydki, po pięć rubelków... Zrobi się taka licytacja, co pan

może zapłacić za ten dom choćby sto pięćdziesiąt tysięcy i nikt nie zmiarkuje,

jaki jest interes...

Wokulskiemu było trochę przykro.

- W każdym razie sprawa zostaje między nami - rzekł.

- Panie Wokulski - odparł Żyd uroczyście - ja myślę, że pan nie potrzebował to

powiedzieć. Pański sekret to mój sekret. Pan ujął się za mój Henryczek, pan nie

prześladuje Żydów...

Pożegnali się i Wokulski wrócił do swego mieszkania. Tam zastał już

Maruszewicza, z którym pojechał do rajtszuli obejrzeć kupioną klacz.

Rajtszula składała się z dwu połączonych ze sobą budynków, tworzących jedną

całość w formie szlify. W części okrągłej mieścił się maneż, w prostokątnej

stajnie.

W chwili gdy Wokulski z Maruszewiczem weszli tam, odbywała się lekcja

konnej jazdy. Czterech panów i jedna dama jeździli, koń za koniem, wzdłuż

ścian maneżu; na środku stał dyrektor zakładu, mężczyzna z miną wojskową, w

granatowej kurtce, białych obcisłych spodniach i wysokich butach z ostrogami.

Był to pan Miller ; komenderował jeźdźcami pomagając sobie w tej czynności

długim batem, którym od czasu do czasu podcinał źle manewrującego konia,

przy czym krzywił się jeździec. Wokulski zauważył naprędce, że jeden z panów,

który jeździł bez strzemion, trzymając prawą rękę za plecami, ma minę łobuza,

że drugi z nich pragnie zająć na koniu stanowisko środkujące między szyją a

zadem, a czwarty wygląda tak, jakby w każdej chwili usiłował zsiąść z konia i

już do końca życia nie ćwiczyć się w ekwitacji. Tylko dama w amazonce

jeździła śmiało i zręcznie, co Wokulskiemu nasunęło myśl, że na świecie nie ma

dla kobiet pozycji ani niewygodnej, ani niebezpiecznej.

Maruszewicz zapoznał swego towarzysza z dyrektorem.

- Właśnie czekałem na panów i natychmiast służę. Panie Szulc!...

Wbiegł pan Szulc, młody blondyn, odziany również w granatową kurtkę, lecz

jeszcze wyższe buty i obciślejsze spodnie. Z wojskowym ukłonem wziął do ręki

symbol dyrekrorskiej władzy i zanim Wokulski opuścił maneż, przekonał się, że