Выбрать главу

- Och! - odparł dżokej, a przypatrzywszy się Wokulskiemu dodał:

- Pan jest czysty krew sportsmen, ale jeszcze pan trochu gorączkuje. Na przyszły

rok będzie spokojniejszy.

Znowu plunął na długość konia i poszedł w stronę trybuny, a Wokulski,

pożegnawszy panów Millera i Szulca, popieściwszy klaczkę, wrócił do swego

powozu.

Teraz zaczął szukać panny Izabeli.

Obszedł długi łańcuch powozów ustawionych wzdłuż toru, przypatrywał się

koniom, służbie, zaglądał pod parasolki damom, ale panny Izabeli nie dostrzegł.,

„Może nie przyjedzie?” - szepnął i zdawało mu się, że cały ten plac napełniony

ludźmi zapada wraz z nim pod ziemię. Miał też po co wyrzucać tyle pieniędzy,

jeżeli jej tu nie będzie! A może pani Meliton, stara intrygantka, okłamała go na

spółkę z Maruszewiczem?...

Wszedł na schodki wiodące do trybuny sędziów i oglądał się na wszystkie

strony. Na próżno. Gdy schodził stamtąd, zatamowali mu drogę dwaj tyłem

170

stojący panowie, z których jeden, wysoki, z wszelkimi cechami sportsmena,

mówił podniesionym głosem:

- Czytając od dziesięciu lat, jak łają nas za zbytki, już chciałem poprawić się i

sprzedać stajnię. Tymczasem widzę, że człowiek, który wczoraj dorobił się

majątku, dziś puszcza konia na wyścigach... Ha! myślę, toście wy takie

ptaszki?... Nas moralizujecie, a gdy się uda, robicie to samo?.. Otóż nie

poprawię się, nie sprzedam stajni, nie...

Jego towarzysz spostrzegłszy Wokulskiego trącił mówcę, który nagle urwał.

Korzystając z chwili Wokulski chciał ich minąć, ale wysoki pan zatrzymał go.

- Przepraszam - odezwał się dotykając kapelusza - że ośmieliłem się robić tego

rodzaju uwagi... Jestem Wrzesiński... . - Z przyjemnością słuchałem ich -

odpowiedział z uśmiechem Wokulski - ponieważ w duchu mówię sobie to samo.

Zresztą - staję na wyścigach pierwszy i ostatni raz w życiu.

Podali sobie ręce z wysokim sportsmenem, który gdy Wokulski odsunął się na

parę kroków, mruknął:

- Dziarski chłop...

Teraz dopiero Wokulski kupił program i z uczuciem jakby wstydu czytał, że w

trzeciej gonitwie biega klacz Sułtanka po Alim i Klarze, należąca do X. X.,

jeżdżona przez dżokeja Yunga w żółtej kurtce z niebieskimi rękawami. Nagroda

trzysta rubli; koń wygrywający ma być na miejscu sprzedany.

„Oszalałem!” - mruknął Wokulski dążąc w stronę galerii. Myślał, że chyba tam

jest panna Izabela, i projektował, że natychmiast wróci do domu, jeżeli jej nie

znajdzie.

Opanował go pesymizm. Kobiety wydawały mu się brzydkimi, ich barwne

stroje dzikimi, ich kokieteria wstrętną. Mężczyźni byli głupi, tłum ordynaryjny,

muzyka wrzaskliwa. Wchodząc na galerię śmiał się z jej skrzypiących schodów

i starych ścian, na których było widać ślady deszczowych zacieków. Znajomi

kłaniali mu się, kobiety uśmiechały się do niego, tu i owdzie szeptano: „Patrz!

patrz!...” Ale on nie uważał. Stanął na najwyższej ławie galerii i ponad pstrym a

huczącym tłumem patrzył przez lornetę na drogę, aż hen pod rogatkę, widząc

tylko kłęby żółtego kurzu.

„Co te galerie robią przez cały rok?” - myślał. I przywidziało mu się, że na

próchniejących ławach zasiadają tu co noc wszyscy zmarli bankruci, pokutujące

kokoty, wszelkiego stanu próżniacy i utracjusze, których wypędzono nawet z

piekła, i przy smutnym blasku gwiazd przypatrują się wyścigom szkieletów

koni, które poginęły na tym torze. Zdawało mu się, że nawet w tej chwili widzi

przed sobą zbutwiałe stroje i czuje zapach stęchlizny.

Zbudził go okrzyk tłumu, dzwonek i brawo... To odbył się pierwszy wyścig.

Nagle spojrzał na tor i zobaczył wjeżdżający do szranków powóz hrabiny.

Siedziały hrabina z prezesową, a na przodzie pan Łęcki z córką.

Wokulski sam nie wiedział, kiedy zbiegł z galerii i kiedy wszedł do koła. Kogoś

potrącił, ktoś pytał go o bilet... Pędził prosto przed siebie i od razu wpadł na

powóz. Lokaj hrabiny ukłonił mu się z kozła, a pan Łęcki zawołał:

171

- Otóż i pan Wokulski!...

Wokulski przywitał się z paniami, przy czym prezesowa znacząco ścisnęła go za

rękę, a pan Łęcki spytał:

- Czy naprawdę kupiłeś, panie Stanisławie, klacz Krzeszowskiego?

- Tak jest.

- No, wiesz co, żeś mu spłatał figla, a mojej córce zrobiłeś miłą niespodziankę...

Panna Izabela zwróciła się do niego z uśmiechem.

- Założyłam się z ciocią - rzekła - że baron nie utrzyma swojej klaczy do

wyścigów i wygrałam, a drugi raz założyłam się z panią prezesową, że klacz

wygra...

Wokulski okrążył powóz i zbliżył się do panny Izabeli, która mówiła dalej:

- Naprawdę to przyjechałyśmy tylko na ten wyścig: pani prezesowa i ja. Bo

ciocia udaje, że gniewa się na wyścigi... Ach, panie, pan musi wygrać...

- Jeżeli pani zechce, wygram - odparł Wokulski patrząc na nią ze zdumieniem...

Nigdy nie wydała mu się tak piękną jak teraz w wybuchu niecierpliwości. Nigdy

też nie marzył, ażeby rozmawiała z nim tak łaskawie.

Spojrzał po obecnych. Prezesowa była wesoła, hrabina uśmiechnięta, pan Łęcki

promieniejący. Na koźle lokaj hrabiny półgłosem zakładał się z furmanem, że

Wokulski wygra. Dokoła nich kipiały śmiech i radość. Radował się tłum,

galerie, powozy; kobiety w barwnych strojach były piękne jak kwiaty i

ożywione jak ptaki. Muzyka grała fałszywie, ale raźnie; konie rżały, sportsmeni

zakładali się, przekupnie zachwalali piwo, pomarańcze i pierniki. Radowało się

słońce, niebo i ziemia, a Wokulski poczuł się w tak dziwnym nastroju, że

chciałby wszystko i wszystkich porwać w objęcia.

Odbył się drugi wyścig, muzyka znowu zagrała. Wokulski pobiegł do trybuny, a

spotkawszy Yunga, który z siodłem w ręku powracał w tej chwili od wagi,

szepnął mu:

- Panie Yung, musimy wygrać... Sto rubli nad umowę... Niech bodaj klacz

padnie...

- Och!... - jęknął dżokej przypatrując mu się z odcieniem chłodnego podziwu.

Wokulski kazał dojechać swemu powozowi bliżej hrabiny i wrócił do pań.

Uderzyło go to, że przy nich nikt nie stał. Wprawdzie marszałek i baron zbliżyli

się do ich powozu, ale obojętnie przyjęci przez pannę Izabelę niebawem

odsunęli się. Lecz młodzież kłaniała się z daleka i omijała.

„Rozumiem - pomyślał Wokulski. - Oziębiła ich wiadomość o licytacji domu. A

teraz - dodał w duchu, patrząc na pannę Izabelę- przekonaj się, kto naprawdę

kocha ciebie, nie twój majątek.”

Zadzwoniono na trzeci wyścig. Panna Izabela stanęła na siedzeniu; na twarz jej

wystąpiły rumieńce. O parę kroków od niej przejechał na Sułtance Yung z miną

człowieka, który się nudzi.

- Spraw się dobrze, ty śliczna!... - zawołała panna Izabela.

Wokulski wskoczył do swego powozu i otworzył lornetę. Był tak pochłonięty

wyścigiem, że na chwilę zapomniał o pannie Izabeli. Sekundy rozciągały mu się