Выбрать главу

172

w godziny; zdawało mu się, że jest przywiązany do trzech koni mających się

ścigać i że każdy ich ruch niepotrzebny szarpie mu ciało. Uważał, że jego klacz

nie ma dość ognia i że Yung jest zanadto obojętny. Mimo woli słyszał rozmowy

otaczających go:

- Yung weźmie..,

- Ale... Przypatrz się pan temu gniademu...

- Dałbym dziesięć rubli, żeby Wokulski wygrał... Utarłby nosa hrabiom...

- Krzeszowski wściekłby się...

Dzwonek. Trzy konie z miejsca ruszyły cwałem.

- Yung na przodzie...

- To właśnie głupstwo...

- Już minęli zakręt...

- Pierwszy zakręt, a gniady tuż za nim.

- Drugi... Znowu wysunął się...

- Ale gniady idzie...

- Pąsowa kurtka w tyle...

- Trzeci zakręt... Ależ Yung nic sobie z nich nie robi...

- Gniady dopędza...

- Patrzcie!... patrzcie!... Pąsowy bierze gniadego...

- Gniady na końcu... Przegrałeś pan...

- Pąsowy bierze Yunga...

- Nie weźmie, już ćwiczy konia...

- Ale... ale... Brawo Yung!... Brawo Wokulski!... Klacz idzie jak woda!...

Brawo!...

- Brawo!... brawo!.:.

Dzwonek. Yung wygrał. Wysoki sportsmen wziął klacz za uzdę i

zaprowadziwszy przed trybunę sędziów zawołał:

- Sułtanka!... Jeździec Yung!... Właściciel anonim...

- Co to anonim... Wokulski... Brawo Wokulski!... - wrzeszczał tłum.

- Właściciel pan Wokulski! - powtórzył wysoki dżentelmen i odesłał klacz na

licytację.

Wśród tłumu zbudził się szalony zapał dla Wokulskiego. Jeszcze żaden wyścig

tak nie rozruszał widzów: cieszono się, że warszawski kupiec pobił dwu

hrabiów.

Wokulski zbliżył się do powozu hrabiny. Pan Łęcki i damy starsze winszowały

mu; panna Izabela milczała.

W tej chwili przybiegł wysoki sportsmen.

- Panie Wokulski - rzekł - oto są pieniądze. Trzysta rubli nagrody, ośmset za

klacz, którą ja kupiłem...

Wokulski z paczką banknotów zwrócił się do panny Izabeli:

- Czy pozwoli pani, ażebym na jej ręce złożył to dla ochrony pań?...

Panna Izabela przyjęła paczkę z uśmiechem i prześlicznym spojrzeniem.

173

Wtem ktoś potrącił Wokulskiego. Był to baron Krzeszowski. Blady z gniewu

zbliżył się do powozu i wyciągając rękę do panny Izabeli zawołał po francusku:

- Cieszę się, kuzynko, że twoi wielbiciele triumfują... Przykro mi tylko, że na

mój koszt... Witam panie! - dodał kłaniając się hrabinie i prezesowej.

Twarz hrabiny powlokła się chmurą; pan Łęcki był zakłopotany, panna Izabela

zbladła. Baron w impertynencki sposób osadził spadające mu binokle i ciągle

patrząc na pannę Izabelę mówił:

- Tak jest... Mam szczególniejsze szczęście do wielbicieli kuzynki...

- Baronie... - wtrąciła prezesowa.

- Przecież nie mówię nic złego... Mówię tylko, że mam szczęście do...

Stojący za nim Wokulski dotknął jego ramienia.

- Słówko, panie baronie - rzekł.

- Ach, to pan - odparł baron przypatrując mu się. Odeszli na bok.

- Pan mnie potrącił, panie baronie...

- Bardzo przepraszam...

- To mi nie wystarcza...

- Czyżby pan chciał satysfakcji? - spytał baron.

- Właśnie.

- W takim razie służę - rzekł baron szukając biletu. - Ach, do licha! Nie wziąłem

biletów... Może pan ma notatnik z ołówkiem, panie Wokulski?...

Wokulski podał mu bilet i notatnik, w którym baron zapisał adres i swoje

nazwisko nie omieszkawszy zrobić przy nim zakrętu.

- Miło mi będzie - dodał kłaniając się Wokulskiemu - dokończyć rachunku za

moją Sułtankę...

- Postaram się zadowolić pana barona.

Rozstali się wymieniając najpiękniejsze ukłony.

- Rzeczywiście, awantura! - rzekł zmartwiony pan Łęcki, który widział wymianę

grzeczności.

Zirytowana hrabina kazała jechać do domu nie czekając końca wyścigów.

Wokulski ledwo miał czas dopaść powozu i pożegnać się z damami. Nim konie

ruszyły, panna Izabela wychyliła się i podając Wokulskiemu końce palców

szepnęła:

-Mersi, monsieur...

Wokulski osłupiał z radości. Był jeszcze na jednym wyścigu nie widząc, co się

koło niego dzieje, i korzystając z pauzy opuścił tor.

Prosto z wyścigów Wokulski pojechał do Szumana.

Doktór siedział przy otwartym oknie, w watowanym obdartym szlafroku, i robił

korektę trzydziestostronicowej broszurki etnograficznej, do napisania której użył

przeszło tysiąca obserwacyj i czterech lat czasu.

Była to rozprawa o kolorze i formie włosów ludności zamieszkującej Królestwo

Polskie. Uczony doktór głośno twierdził, że praca ta rozejdzie się najwyżej w

kilkunastu egzemplarzach, ale po cichu - kazał odbić ich cztery tysiące i był

pewnym drugiej edycji. Pomimo drwin ze swej ulubionej specjalności i

174

narzekań, iż nikogo nie interesuje, w głębi duszy Szuman wierzył, że w świecie

ucywilizowanym nie ma człowieka, którego by w najwyższym stopniu nie

interesowała kwestia koloru włosów i stosunki długości ich średnic. I w tej

właśnie chwili zastanawiał się, czyby na czele rozprawy nie należało napisać

aforyzmu: „Pokaż mi twoje włosy, a powiem ci, kim jesteś.”

Gdy Wokulski wszedł do jego pokoju i zmęczony upadł na kanapę, doktór

zaczął:

- Co to za profany z tych korektorów... Mam tu paręset cyfr o trzech znakach

dziesiętnych i wyobraź sobie, połowa jest błędna... Oni myślą, że jakaś tysiączna

albo nawet setna część milimetra nic nie znaczy, a nie wiedzą, laiki, że tam

właśnie mieści się cały sens. Niech mnie diabli porwą, jeżeli w Polsce byłoby

możliwym nie tylko wynalezienie, ale nawet drukowanie tablic

logarytmicznych. Dobry Polak poci się już przy drugiej cyfrze dziesiętnej, przy

piątej dostaje gorączki, a przy siódmej zabija go apopleksja... Cóż u ciebie

słychać?

- Mam pojedynek - odparł Wokulski.

Doktór zerwał się z fotelu i tak prędko przybiegł do kanapy, że rozrzucone poły

szlafroka robiły go podobnym do nietoperza.

- Co?... pojedynek?! - krzyknął z błyszczącymi oczyma. - I może myślisz, że

pojadę z tobą w roli lekarza?... - Będę patrzył, jak dwu dudków strzela sobie we

łby, i może jeszcze będę musiał którego z nich opatrywać?... Ani myślę mieszać

się do tych błazeństw!... - wrzeszczał chwytając się za głowę. - Zresztą nie

jestem chirurgiem i od dawna pożegnałem się z medycyną...

- Toteż nie będziesz lekarzem, tylko sekundantem.

- A... to co innego - odparł doktór bez zająknienia. - Z kimże?...

- Z baronem Krzeszowskim.

- Dobrze strzela! - mruknął doktór wysuwając dolną wargę.- O cóż to?

- Potrącił mnie na wyścigach.

- Na wyści...?. - A cóżeś ty robił na wyścigach?...

- Puszczałem konia i nawet wziąłem nagrodę.

Szuman -uderzył się ręką w tył głowy i nagle rozsunąwszy Wokulskiemu jedną i

drugą powiekę zaczął mu pilnie badać oczy.

- Myślisz, żem zwariował? - spytał go Wokulski.