Krzeszowskiego. Ach, nędzny zuchwalec!... on śmiał w taki sposób patrzeć na
mnie... na mnie, jak Boga kocham!...”
Mimo to na drugi dzień przyjechał znowu z wizytą do Wokulskicgo, a nie
znalazłszy go w mieszkaniu, kazał dorożkarzowi stanąć przed sklepem.
W sklepie przywitał go pan Ignacy rozkładając ręce w taki sposób, jakby cały
sklep oddawał mu do rozporządzenia. Wewnętrzny głos jednak mówił staremu
subiektowi, że gość ten nie kupi przedmiotu droższego nad pięć rubli i kto wie,
czy jeszcze nie każe zapisać sobie na rachunek.
- Pan Wokulski?... - spytał Maruszewicz nie zdejmując kapelusza z głowy.
- W tej chwili nadejdzie - odpowiedział pan Ignacy z niskim ukłonem.
- W tej chwili, to znaczy?...
- Najpóźniej za kwadransik - odparł Rzecki.
- Zaczekam. Każ pan wynieść rubla dorożkarzowi - mówił młody człowiek,
niedbale rzucając się na krzesło. Nogi mu jednakże zastygły na myśl, że stary
subiekt może nie kazać wynieść rubla dorożkarzowi. Ale Rzecki polecenie
spełnił, choć już nie kłaniał się gościowi.
W parę minut wszedł Wokulski.
Maruszewicz zobaczywszy wstrętną figurę kupczyka, doświadczył tak
rozmaitych uczuć, że nie tylko nie wiedział, co mówi, ale nawet o czym myśli.
Pamiętał tylko, że Wokulski zaprowadził go do gabinetu za sklepem, gdzie
znajdowała się żelazna kasa, i powiedział sobie, że uczucia,jakich doznaje na
widok Wokulskiego, są lekceważeniem pomieszanym ze wzgardą. Później
przypomniał sobie, że afekta te starał się zamaskować wyszukaną grzecznością,
która nawet w jego oczach wyglądała na pokorę.
- Co pan każe? - spytał go Wokulski, gdy już usiedli. (Maruszewicz nie umiałby
ściśle oznaczyć chwili aktu zajmowania miejsca w przestrzeni) Mimo to zaczął,
niekiedy zacinając się:
- Chciałem szanownemu panu dać dowód życzliwości... Pani baronowa
Krzeszowska, jak pan wie, chce kupić dom państwa Łęckich... Otóż jej
małżonek, baron, położył veto na pewnej części jej funduszów, bez których
kupno nie może mieć miejsca... Otóż... dziś... baron chwilowo znajduje się w
kłopocie... Brak mu... brak mu tysiąca rubli... chciałby zaciągnąć pożyczkę, bez
której... bez której, pojmuje pan, nie będzie mógł dość energicznie opierać się
woli żony...
Maruszewicz otarł pot z czoła widząc, że Wokulski znowu przypatruje mu się
badawczo.
- Więc to baron potrzebuje pieniędzy?
- Tak - szybko odparł młody człowiek.
183
- Tysiąca rubli nie dam, ale tak trzysta... czterysta... I to na kwit z podpisem
barona.
- Czterysta! - powtórzył machinalnie młody człowiek i nagle dodał: - Za godzinę
przywiozę kwit barona... Pan tu będzie?
- Będę...
Maruszewicz opuścił gabinet i za godzinę istotnie wrócił z kwitem podpisanym
przez barona Krzeszowskiego. Wokulski przeczytawszy dokument włożył go do
kasy i w zamian dał Maruszewiczowi czterysta rubli.
- Baron postara się w jak najkrótszym czasie... - mruczał Maruszewicz.
- Nic pilnego - odpowiedział Wokulski. - Podobno baron chory?
- Tak... trochę... Jutro lub pojutrze wyjeżdża... Zwróci w najkrótszym...
Wokulski pożegnał go bardzo obojętnym ruchem głowy.
Młody człowiek prędko opuścił sklep, zapomniawszy nawet zwrócić Rzeckiemu
rubla wziętego na dorożkę. Gdy zaś znalazł się na ulicy, odetchnął i począł
myśleć:
„Ach, podły kupczyk!... Ośmielił się dać mi czterysta rubli zamiast tysiąca...
Boże, jak srogo karzesz mnie za lekkomyślność... Bylem się odegrał, słowo
honoru, cisnę mu w oczy te czterysta rubli i tamtych dwieście... Boże, jak nisko
upadłem...
Przyszli mu na myśl kelnerzy różnych restauracyj, markierzy bilardów i
szwajcarzy hotelowi, od których również bardzo rozmaitymi sposobami
wydobywał pieniądze. Ale żaden z nich nie wydał mu się tak wstrętnym i
godnym pogardy jak Wokulski.
„Słowo honoru - myślał - dobrowolnie wlazłem mu w te obrzydliwe łapy...
Boże, jak karzesz mnie za lekkomyślność...”
Lecz Wokulski po odejściu Maruszewicza był kontent.
„Zdaje mi się - myślał - że jest to hultaj dużej ręki, a przy czym sprytny. Chciał
ode mnie posady, lecz sam ją znalazł: śledzi mnie i donosi innym. Mógłby mi
narobić kłopotu, gdyby nie te czterysta rubli, które wziął, jestem pewny, za
sfałszowanym podpisem. Krzeszowski przy całym swoim bzikostwie i
próżniactwie jest człowiek uczciwy... (Czy próżniak może być uczciwym?...) W
żadnym razie nie poświęciłby interesów czy kaprysów swojej żony za pożyczkę
wziętą ode mnie...”
Zrobiło mu się przykro; oparł głowę na rękach i przymknąwszy oczy marzył
dalej:
„Co ja jednak wyrabiam?... Świadomie pomagam hultajowi do zrobienia
łotrostwa. Gdybym dziś umarł, pieniądze te musiałby masiezwrócić
Krzeszowski... Nie, to Maruszewicz poszedłby do kozy... No, to go nie minie...”
Po chwili ogarnął go jeszcze czarniejszy pesymizm.
„Cztery dni temu o mało nie zabiłem człowieka, dziś dla drugiego postawiłem
most do więzienia i - wszystko dla niej za jedno : merci...No, dla niej także
zrobiłem majątek, daję pracę kilkuset ludziom, pomnożę bogactwa kraju...
Czymże byłbym bez niej? Małym, galanteryjnym kupcem. A dziś mówią o mnie
184
w całej Warszawie, ba!... Odrobina węgla porusza okręt dźwigający dolę
kilkuset ludzi, a miłość porusza mnie. A jeżeli mnie spali tak, że zostanę tylko
garścią popiołu?... O Boże jaki to nędzny świat... Ma rację Ochocki. Kobieta jest
podłym zwierzęciem: bawi się tym, czego nawet nie może zrozumieć...”
Był tak pogrążony w bolesnych medytacjach, że nie usłyszał otwierania drzwi
do pokoju i szybkich kroków za sobą. Dopiero ocknął się poczuwszy dotknięcie
czyjejś ręki. Odwrócił głowę i zobaczył mecenasa z dużą teką pod pachą i
posępnym wyrazem na twarzy.
Wokulski zerwał się zmieszany, posadził gościa na fotelu ; znakomity adwokat
ostrożnie położył swoją rękę na stole i szybko pocierając sobie jednym palcem
kark rzekł półgłosem:
- Panie... panie... panie Wokulski! Kochany panie Stanisławie!... Co to... co to -
wyrabiasz pan dobrodziej?... Protestuję... replikuję... zakładam apelację od
wielmożnego pana Wokulskiego, letkiewicza, do kochanego pana Stanisława,
który z chłopca sklepowego został uczonym i miał nam zreformować handel
zagraniczny. Panie... panie Stanisławie - tak nie można
To mówiąc pocierał sobie kark z obu stron i krzywił się, jakby miał pełne usta
chininy.
Wokulski spuścił oczy i mruczał; adwokat mówił dalej:
- Panie drogi - jednym słowem - źle słychać. Hrabia Sanocki, pamięta pan, ten
stronnik groszowych oszczędności, chce zupełnie wycofać się ze spółki... A wie
pan dlaczego? Dla dwu powodów: naprzód, bawisz się pan w wyścigi, a po
wtóre - bijesz go pan na wyścigach. Razem z pańską klaczą ścigał się jego koń i