Выбрать главу

towaru. Gdy zaś Mincel nie był zmęczony, dyktował mi jeszcze zadania

rachunkowe, kazał sumować księgi albo pisywać listy w interesach naszego

sklepu.

Mincel był bardzo porządny, nie cierpiał kurzu, ścierał go z najdrobniejszych

przedmiotów. Jednych tylko dyscyplin nigdy nie potrzebował okurzać dzięki

swoim niedzielnym wykładom buchalterii, jeografii i towaroznawstwa.

Powoli, w ciągu paru lat, tak przywykliśmy do siebie, że stary Mincel nie mógł

obejść się beze mnie, a ja nawet jego dyscypliny począłem uważać za coś, co

należało do familijnych stosunków. Pamiętam, że nie mogłem utulić się z żalu,

gdy raz zepsułem kosztowny samowar, a stary Mincel zamiast chwytać za

dyscyplinę - odezwał się:

- Co ty zrobila, Ignac?... Co ty zrobila!...

Wolałbym dostać cięgi wszystkimi dyscyplinami aniżeli znowu kiedy usłyszeć

ten drżący głos i zobaczyć wylęknione spojrzenie pryncypała.

Obiady w dzień powszedni jadaliśmy w sklepie, naprzód dwaj młodzi

Minclowie i August Katz, a następnie ja z pryncypałem. W czasie święta

wszyscy zbieraliśmy się na górze i zasiadaliśmy do jednego stołu. Na każdą

Wigilię Bożego Narodzenia Mincel dawał nam podarunki, a jego matka w

największym sekrecie urządzała nam (i swemu synowi) choinkę. Wreszcie w

pierwszym dniu miesiąca wszyscy dostawaliśmy pensję (ja brałem 10 złotych.)

Przy tej okazji każdy musiał wylegitymować się z porobionych oszczędności: ja,

Katz, dwaj synowcy i służba. Nierobienie oszczędności, a raczej nieodkładanie

co dzień choćby kilku groszy, było w oczach Mincla takim występkiem jak

kradzież. Za mojej pamięci przewinęło się przez nasz sklep paru subiektów i

kilku uczniów, których pryncypał dlatego tylko usunął, że nic sobie nie

oszczędzili. Dzień, w którym się to wydało, był ostatnim ich pobytu. Nie

pomogły obietnice, zaklęcia, całowania po rękach, nawet upadanie do nóg. Stary

nie ruszył się z fotelu, nie patrzył na petentów, tylko wskazując palcem drzwi

19

wymawiał jeden wyraz: fort! fort!... Zasada robienia oszczędności stała się już u

niego chorobliwym dziwactwem.

Dobry ten człowiek miał jedną wadę, oto - nienawidził Napoleona. Sam nigdy o

nim nie wspominał, lecz na dźwięk nazwiska Bonapartego dostawał jakby ataku

wścieklizny; siniał na twarzy, pluł i wrzeszczał: szelma! szpitzbub! rozbójnik!...

Usłyszawszy pierwszy raz tak szkaradne wymysły nieomal straciłem

przytomność. Chciałem coś hardego powiedzieć staremu i uciec do pana

Raczka, który już ożenił się z moją ciotką. Nagle dostrzegłem, że Jan Mincel

zasłoniwszy usta dłonią coś mruczy i robi miny do Katza. Wytężam słuch i - oto

co mówi Jan:

- Baje stary, baje! Napoleon był chwat, choćby za to samo, że wygnał hyclów

Szwabów. Nieprawda, Katz?

A August Katz zmrużył oczy i dalej krajał mydło.

Osłupiałem ze zdziwienia, lecz w tej chwili bardzo polubiłem Jana Mincla i

Augusta Katza. Z czasem przekonałem się, że w naszym małym sklepie istnieją

aż dwa wielkie stronnictwa, z których jedno, składające się ze starego Mincla i

jego matki, bardzo lubiło Niemców, a drugie, złożone z młodych Minclów i

Katza, nienawidziło ich. O ile pamiętam, ja tylko byłem neutralny.

W roku 1846 doszły nas wieści o ucieczce Ludwika Napoleona z więzienia. Rok

ten był dla mnie ważny, gdyż zostałem subiektem, a nasz pryncypał, stary Jan

Mincel, zakończył życie z powodów dosyć dziwnych.

W roku tym handel w naszym sklepie nieco osłabnął już to z racji ogólnych

niepokojów, już z tej, że pryncypał za często i za głośno wymyślał na Ludwika

Napoleona. Ludzie poczęli zniechęcać się do nas, a nawet ktoś (może Katz?...)

wybił nam jednego dnia szybę w oknie.

Otóż wypadek ten, zamiast całkiem odstręczyć publiczność, zwabił ją do sklepu

i przez tydzień mieliśmy tak duże obroty jak nigdy; aż zazdrościli nam sąsiedzi.

Po tygodniu jednakże sztuczny ruch na nowo osłabnął i znowu były w sklepie

pustki.

Pewnego wieczora w czasie nieobecności pryncypała, co już stanowiło fakt

niezwykły, wpadł nam drugi kamień do sklepu. Przestraszeni Minclowie

pobiegli na górę i szukali stryja, Katz poleciał na ulicę szukać sprawcy

zniszczenia, a wtem ukazało się dwu policjantów ciągnących...Proszę zgadnąć

kogo?... Ani mniej, ani więcej - tylko naszego pryncypała oskarżając go, że to

on wybił szybę teraz, a zapewne i poprzednio...

Na próżno staruszek wypierał się: nie tylko bowiem widziano jego zamach, ale

jeszcze znaleziono przy nim kamień... Poszedł też nieborak do ratusza.

Sprawa po wielu. tłumaczeniach i wyjaśnieniach naturalnie zatarła się; ale stary

od tej chwili zupełnie stracił humor i począł chudnąć. Pewnego zaś dnia

usiadłszy na swym fotelu pod oknem już nie podniósł się z niego. Umarł oparty

brodą na księdze handlowej, trzymając w ręce sznurek, którym poruszał kozaka.

Przez kilka lat po śmierci stryja synowcy prowadzili wspólnie sklep na Podwalu

i dopiero około 1850 roku podzielili się w ten sposób, że Franc został na miejscu

20

z towarami kolonialnymi, a Jan z galanterią i mydłem przeniósł się na

Krakowskie, do lokalu, który zajmujemy obecnie. W kilka lat później Jan ożenił

się z piękną Małgorzatą Pfeifer, ona zaś (niech spoczywa w spokoju) zostawszy

wdową oddała rękę swoją Stasiowi Wokulskiemu, który tym sposobem

odziedziczył interes prowadzony przez dwa pokolenia Minclów.

Matka naszego pryncypała żyła jeszcze długi czas; kiedy w roku 1853 wróciłem

z zagranicy, zastałem ją w najlepszym zdrowiu. Zawsze schodziła rano do

sklepu i zawsze mówiła:

- Gut Morgen, meine Kinder! De, Kaffee ist schon fertig...

Tylko głos jej z roku na rok przyciszał się, dopóki wreszcie nie umilknął na

wieki.

Za moich czasów pryncypał był ojcem i nauczycielem swoich praktykantów i

najczujniejszym sługą sklepu; jego matka lub żona były gospodyniami, a

wszyscy członkowie rodziny pracownikami. Dziś pryncypał bierze tylko

dochody z handlu, najczęściej nie zna go i najwięcej troszczy się o to, ażeby

jego dzieci nie zostały kupcami. Nie mówię tu o Stasiu Wokulskim, który ma

szersze zamiary, tylko myślę w ogólności, że kupiec powinien siedzieć w

sklepie i wyrabiać sobie ludzi, jeżeli chce mieć porządnych.

Słychać, że Andrassy zażądał sześćdziesięciu milionów guldenów na

nieprzewidziane wydatki. Więc i Austria zbroi się, a Staś tymczasem pisze mi;

że - nie będzie wojny. Ponieważ nie był nigdy fanfaronem, więc chyba musi być

bardzo wtajemniczony w politykę; a w takim razie siedzi w Bułgarii nie przez

miłość dla handlu...

Ciekawym, co on zrobi! Ciekawym!...

ROZDZIAŁ CZWARTY:

POWRÓT

Jest niedziela, szkaradny dzień marcowy; zbliża się południe, lecz ulice

Warszawy są prawie puste. Ludzie nie wychodzą z domów albo kryją się w