Выбрать главу

zabraknie w salonie.

W tej chwili weszła panna Florentyna zapraszając na obiad. Pan Tomasz podał

rękę córce i przeszli we troje do jadalnego pokoju, gdzie już znajdowała się

waza tudzież Mikołaj odziany we frak i wielki biały krawat.

- Śmieję się z Belci - rzekł pan Tomasz do kuzynki, która nalewała rosół z wazy.

- Wyobraź sobie, Floro, że Wokulski zrobił na niej wrażenie gbura. Czy ty go

znasz?

- Któż by dziś nie znał Wokulskiego - odpowiedziała panna Florentyna podając

Mikołajowi talerz dla pana. - No, elegancki on nie jest, ale - robi wrażenie...

- Pnia z czerwonymi rękoma - wtrąciła ze śmiechem panna Izabela.

- On mi przypomina Trostiego, pamiętasz, Belu, tego pułkownika strzelców w

Paryżu - odpowiedział pan Tomasz.

- A mnie posąg triumfującego gladiatora - melodyjnym głosem dodała panna

Florentyna. - Pamiętasz, Belu, we Florencji, tego z podniesionym mieczem?

Twarz surowa, nawet dzika, ale piękna.

- A czerwone ręce?... - zapytała panna Izabela.

- Odmroził je na Syberii - wtrąciła panna Florentyna z akcentem.

- Cóż on tam robił?

- Pokutował za uniesienia młodości - rzekł pan Tomasz. - Można mu to

przebaczyć.

- Ach, więc jest i bohaterem!...

- I milionerem - dodała panna Florentyna.

- I milionerem? - powtórzyła panna Izabela. - Zaczynam wierzyć, że papo zrobił

dobry wybór przyjmując go na wspólnika. Chociaż...

- Chociaż?... - spytał ojciec.

- Co powie świat na tę spółkę?

- Kto ma siłę w rękach, ma świat u nóg.

Właśnie Mikołaj obniósł polędwicę, gdy w przedpokoju zadzwoniono. Stary

służący wyszedł i po chwili wrócił z listem na srebrnej, a może platerowanej

tacy.

- Od pani hrabiny - rzekł.

- Do ciebie, Belu - dodał pan; Tomasz biorąc list do ręki. - Pozwolisz, że cię

zastąpię w połknięciu tej nowej pigułki.

Otworzył list, zaczął go czytać i ze śmiechem podał pannie Izabeli.

- Oto - zawołał - cała Joasia jest w tym liście. Nerwy, zawsze nerwy!...

Panna Izabela odsunęła talerz i z niepokojem przebiegła papier oczyma. Lecz

stopniowo twarz jej wypogodziła się.

Słuchaj, Florciu - rzekła - bo to ciekawe.

„Droga Belu! - pisze ciotka. - Zapomnij, aniołku, o moim poprzednim liście. W

rezultacie twój serwis nic mnie nie obchodzi i znajdziemy inny, gdy będziesz

46

szła za mąż. Ale chodzi mi, ażebyś koniecznie kwestowała tylko ze mną, i

właśnie o tym miałam zamiar pisać poprzednio, nie o serwisie. Biedne moje

nerwy! jeżeli nie chcesz ich do reszty rozstroić, musisz zgodzić się na moją

prośbę.

Grób w naszym kościele będzie cudowny. Mój poczciwy Wokulski daje

fontannę, sztuczne ptaszki śpiewające, pozytywkę, która będzie grała same

poważne kawałki, i mnóstwo dywanów. Hozer dostarcza kwiatów, a amatorowie

urządzają koncert na organ, skrzypce, wiolonczelę i głosy. Jestem zachwycona,

ale gdyby mi wśród tych cudów zabrakło ciebie, rozchorowałabym się. A więc

tak?... Ściskam cię i całuję po tysiąc razy, kochająca ciotka,

Joanna

Post scriptum. Jutro jedziemy do magazynu zamówić dla ciebie kostium

wiosenny. Umarłabym, gdybyś go nie przyjęła.”

Panna Izabela była rozpromieniona. List ten spełniał wszystkie jej nadzieje.

- Wokulski jest nieporównany! - rzekł śmiejąc się pan Tomasz. - Szturmem

zdobył Joasię, która nie tylko nie będzie mi wymawiała wspólnika, lecz nawet

gotowa o niego walczyć ze mną.

Mikołaj podał kurczęta.

- Musi to jednakże być genialny człowiek - zauważyła panna Florentyna.

- Wokulski?... no, nie - mówił pan Tomasz. - Jest to człowiek szalonej energii,

ale co się tyczy daru kombinowania, nie powiem, ażeby posiadał go w wysokim

stopniu.

- Zdaje mi się, że składa tego dowody.

- Wszystko to są dowody tylko energii - odpowiedział pan Tomasz. - Dar

kombinacji, genialny umysł poznaje się w innych rzeczach, choćby... w grze. Ja

z nim dosyć często grywam w pikietę, gdzie koniecznie trzeba kombinować.

Rezultat jest taki, że przegrałem osiem do dziesięciu rubli, a wygrałem około

siedemdziesięciu, chociaż - nie mam pretensji do geniuszu! - dodał skromnie.

Pannie Izabeli wypadł z ręki widelec. Pobladła i chwyciwszy się za czoło

szepnęła:

- A!... a!...

Ojciec i panna Florentyna zerwali się z krzeseł.

- Co ci jest, Belu?... - spytał zatrwożony pan Tomasz.

- Nic - odpowiedziała wstając od stołu - migrena. Od godziny czułam, że będę ją

mieć... To nic, papo...

Pocałowała ojca w rękę i wyszła do swego pokoju.

- Nagła migrena powinna by przejść zaraz - rzekł pan Tomasz. - Pójdź do niej,

Florciu. Ja na chwilę wyjdę do miasta, bo muszę zobaczyć się z kilkoma

osobami, ale wcześniej wrócę. Tymczasem czuwaj nad nią, kochana Florciu,

proszę cię o to - mówił pan Tomasz ze spokojną fizjognomią człowieka, bez

którego poleceń albo prośby nie może być dobrze na świecie.

47

- Zaraz do niej pójdę, tylko tu zrobię porządek - odpowiedziała panna

Florentyna, dla której ład w domu był sprawą ważniejszą od czyjejkolwiek

migreny.

Już mrok ogarnął ziemię... Panna Izabela jest znowu sama w swoim gabinecie;

upadła na szezlong i obu rękami zasłoniła oczy. Spod kaskady tkanin

spływających aż na podłogę wysunął się jej wąski pantofelek i kawałek

pończoszki, ale tego nikt nie widzi ani ona o tym nie myśli. W tej chwili jej

duszę znowu targa gniew, żal i wstyd. Ciotka ją przeprosiła, ona sama będzie

kwestować przy najładniejszym grobie i będzie miała najpiękniejszy kostium;

lecz mimo to - jest nieszczęśliwą... Doznaje takich uczuć, jak gdyby wszedłszy

do pełnego salonu ujrzała nagle na swym nowym kostiumie ogromną tłustą

plamę obrzydłej formy i koloru, jakby suknię wytarzano gdzieś na kuchennych

schodach. Myśl o tym jest dla niej tak wstrętną, że ślina napływa jej do ust.

Co za straszne położenie!... Już miesiąc zadłużają się u swego lokaja, a od

dziesięciu dni jej ojciec na swoje drobne wydatki wygrywa pieniądze w karty...

Wygrać można; panowie wygrywają tysiące, ale nie na opędzenie pierwszych

potrzeb, i przecież - nie od kupców. Ach, gdyby można, upadłaby ojcu do nóg i

błagała go, ażeby nie grywał z tymi ludźmi, a przynajmniej nie teraz, kiedy ich

stan majątkowy jest tak ciężki. Za kilka dni, gdy odbierze pieniądze za swój

serwis, sama wręczy ojcu paręset rubli prosząc, ażeby je przegrał do tego pana

Wokulskiego, ażeby wynagrodził go hojniej, niż ona wynagrodzi Mikołaja za

zaciągnięte długi.

Ale czyż jej wypada zrobić to, a nawet mówić o tym ojcu?...

„Wokulski?... Wokulski?... - szepce panna Izabela. - Któż to jest ten Wokulski,

który dziś tak nagle ukazał się jej od razu z kilku stron, pod rozmaitymi

postaciami. Co on ma do czynienia z jej ciotką, z ojcem?...”

I otóż zdaje się jej, że już od kilku tygodni coś słyszała o tym człowieku. Jakiś

kupiec niedawno ofiarował parę tysięcy rubli na dobroczynność, ale nie była

pewna, czy to był handlujący strojami damskimi, czy futrami. Potem mówiono,

że także jakiś kupiec podczas wojny bułgarskiej dorobił się wielkiego majątku,

tylko nie uważała, czy dorobił się szewc, u którego ona bierze buciki, czy jej

fryzjer? I dopiero teraz, przypomina sobie, że ten kupiec, który dał pieniądze na

dobroczynność, i ten, który zyskał duży majątek, są jedną osobą, że to właśnie

jest ów Wokulski, który do jej ojca przegrywa w karty, a którego jej ciotka,

znana z dumy hrabina Karolowa, nazywa: „mój poczciwy Wokulski!...”

W tej chwili przypomina sobie nawet fizjognomię tego człowieka, który w

sklepie nie chciał z nią mówić, tylko cofnąwszy się za ogromne japońskie

wazony przypatrywał się jej posępnie. Jak on na nią patrzył...