Выбрать главу

z nimi, kiedy byli słabi, nie zerwę dziś, kiedy są potężni.

- Mnie się zdaje, że właśnie teraz są słabsi - wtrącił Wokulski.

- Czy dlatego, że ich zaczynają nienawidzieć ?...

- No, nienawiść zbyt silne słowo.

- Dajże spokój, nie jestem ślepy ani głupi... Wiem, co mówi się o Żydach w

warsztatach, szynkach, sklepach, nawet w gazetach...I jestem pewny, że lada rok

wybuchnie nowe prześladowanie, z którego moi bracia w Izraelu wyjdą jeszcze

mędrsi, jeszcze silniejsi i jeszcze solidarniejsi... A jak oni wam kiedyś zapłacą!...

Szelmy spod ciemnej gwiazdy, ale muszę uznać ich geniusz i nie mogę wyprzeć

się sympatii... Czuję, że dla mnie brudny Żydziak jest milszym od umytego

panicza; a kiedy po dwudziestu latach pierwszy raz zajrzałem do synagogi i

usłyszałem śpiewy, na honor, łzy mi w oczach stanęły... Co tu gadać... Pięknym

jest Izrael triumfujący i miło pomyśleć, że w tym triumfie uciśnionych jest

cząstka mojej pracy!...

- Szuman, zdaje mi się, że masz gorączkę...

- Wokulski, jestem pewny, że masz bielmo, i to nie na oczach, ale na mózgu...

- Jakże możesz wobec mnie mówić o takich rzeczach?..

- Mówię, bo naprzód, nie chcę być gadem, który kąsa podstępnie, a po wtóre...

ty, Stachu, już nie będziesz z nami walczył... Jesteś złamany, i to złamany przez

swoich... Sklep sprzedałeś, spółkę porzucasz... Kariera twoja skończona.

Wokulski spuścił głowę na piersi.

- Pomyśl zresztą - ciągnął Szuman - kto dziś jest przy tobie?... Ja, Żyd, tak

pogardzony i tak skrzywdzony jak ty... I przez tych samych ludzi... przez

wielkich panów...

- Robisz się sentymentalny - wtrącił Wokulski.

- To nie sentymentalizm!... Bryzgali nam w oczy swoją wielkością, reklamowali

swoje cnoty, kazali nam mieć ich ideały... A dziś, powiedz sam: co warte są te

ideały i cnoty, gdzie ich wielkość, która musiała czerpać z twojej kieszeni?...

Rok tylko żyłeś z nimi, niby na równej stopie, i co z ciebie zrobili?... Więc

pomyśl, co musieli zrobić z nami, których gnietli i kopali przez całe wieki?... I

dlatego radzę ci: połącz się z Żydami. Zdublujesz majątek i jak mówi Stary

Testament, zobaczysz nieprzyjacioły twoje u podnóżka nóg twoich... Za firmę i

dobre słowo oddamy ci Łęckich, Starskiego i nawet jeszcze kogo na

przykładkę... Szlangbaum to nie dla ciebie wspólnik, to błazen.

- A jak zagryziecie owych wielkich panów, to co?...

- Z konieczności połączymy się z waszym ludem, będziemy jego inteligeneją,

której dziś nie posiada... Nauczymy go naszej filozofii, naszej polityki, naszej

ekonomii i z pewnością lepiej wyjdzie na nas aniżeli na swoich

dotychczasowych przewodnikach... Przewodnikach!... - dodał ze śmiechem.

Wokulski machnął ręką.

562

- Mnie się zdaje - rzekł - że ty, który chcesz wszystkich leczyć na

marzycielstwo, sam jesteś marzycielem.

- A toż znowu?... - zapytał Szuman.

- Tak... Nie macie .gruntu pod nogami, a chcecie innych brać za łeb... Myślcie

wy lepiej o uczciwej równości z innymi, nie o zdobywaniu świata, i nie leczcie

cudzych wad przed uleczeniem własnych, które mnożą wam nieprzyjaciół.

Zresztą ty sam nie wiesz, czego się trzymać: raz gardzisz Żydami, drugi raz

oceniasz ich zbyt wysoko...

- Gardzę jednostkami, szanuję siłę gromady.

- Wprost przeciwnie, aniżeli ja, który gardzę gromadami, a niekiedy szanuję

jednostki.

Szuman zamyślił się.

- Rób, jak chcesz - rzekł biorąc za kapelusz. - Faktem jest jednak, że jeżeli ty

wyjdziesz ze swojej spółki, to ona wpadnie w ręce Szlangbauma i całej zgrai

parszywych Żydziaków. Tymczasem gdybyś został, mógłbyś tam wprowadzić

ludzi uczciwych i przyzwoitych, którzy mają niewiele wad, a wszystkie

żydowskie stosunki.

- Tak czy owak, spółkę opanują Żydzi.

- Ale bez twej pomocy zrobią to Żydzi chederowi, a z tobą zrobiliby

uniwersyteccy.

- Czy to nie wszystko jedno! - odparł Wokulski wzruszając ramionami.

- Nie wszystko. Nas z nimi łączy rasa i wspólne położenie, ale dzielą poglądy.

My mamy naukę, oni Talmud, my rozum, oni spryt; my jesteśmy trochę

kosmopolici, oni partykularyści, którzy nie widzą dalej poza swoją synagogę i

gminę. Gdy chodzi o wspólnych nieprzyjaciół, są wybornymi

sprzymierzeńcami, ale gdy o postęp judaizmu... wówczas są dla nas nieznośnym

ciężarem! Dlatego w interesie cywilizacji leży, ażeby kierunek spraw był w

naszych rękach. Tamci mogą tylko zaplugawić świat chałatami i cebulą, ale nie

posunąć go naprzód... Pomyśl o tym, Stachu!...

Uściskał Wokulskiego i wyszedł pogwizdując arię: „Rachelo, kiedy Pan w

dobroci niepojęty...”

„Tak tedy - myślał Wokulski - zanosi się na walkę między Żydami postępowymi

i zacofanymi o naszą skórę, a ja mam brać w niej udział jako sprzymierzeniec

tych albo tamtych... Piękna rola!:.. Ach, jak mnie to nudzi i nuży...”

Zaczął marzyć, i znowu zobaczył odrapany mur domu Geista i nieskończoną

ilość schodów, na szczycie których siedział posąg spiżowej bogini, z głową w

chmurach i z zagadkowym napisem u stóp: „Niezmienna i czysta...”

Przez chwilę, kiedy patrzył na fałdy jej sukni, śmiać mu się chciało i z panny

Izabeli, i ż jej triumfującego wielbiciela, i z własnych cierpień.

„Czy to podobna?... czy to podobna?... - szepnął. - Ażebym ja...”

Ale posąg wnet zniknął, a ból powrócił i rozsiadł się w jego sercu jak wielki

pan, któremu nikt nie sprosta.

563

W parę dni po wizycie Szumana zjawił się u Wokulskiego Rzecki. Był bardzo

mizerny, podpierał się laską i tak zmęczył się wejściem na pierwsze piętro, że

zadyszany upadł na krzesło i z trudnością mówił.

Wokulski przeraził się.

- Co tobie, Ignacy?... - zawołał.

- Et, nic!... Trochę starość, trochę... Ot, nic!...

- Ależ ty lecz się, mój drogi, wyjedź gdzie...

- Powiem ci, że próbowałem wyjeżdżać... Już nawet byłem na kolei. Ale

ogarnęła mnie taka tęsknota za Warszawą i... za naszym sklepem - dodał ciszej -

że... Iii... co tam!... Przepraszam cię, żem tu przyszedł...

- Ty mnie przepraszasz, kochany stary?.. Ja myślałem, że gniewasz się na mnie.

- Ja na ciebie?... - odparł Rzecki wpatrując się w niego z przywiązaniem. - Ja na

ciebie?... - Ale co tam!... Przypędziły mnie tu interesa i ciężki kłopot...

- Kłopot?

- Wyobraź sobie, że Klejn aresztowany...

Wokulski cofnął się z krzesłem.

- Klejn i ci dwaj... pamiętasz?... Ten Maleski i Patkiewicz...

- Za co?

- Oni mieszkali w domu baronowej Krzeszowskiej, no i trochę, co prawda,

szykanowali tego... tego Maruszewicza... On groził, a ci jeszcze lepiej... W

końcu poleciał na skargę do cyrkułu... Zeszła policja, zrobił się jakiś skandal i

wszystkich trzech wzięto do kozy.

- Dzieciaki... dzieciaki!... - szepnął Wokulski.

- Ja to samo mówiłem - ciągnął Rzecki. - Naturalnie, nic im się nie stanie, ale

zawsze niemiła historia. Ten osioł Maruszewicz sam przestraszony... Wpadł do

mnie, przysięgał, że on temu nie winien... Nie mogłem już wytrzymać i

odpowiedziałem mu: „Żeś pan nie winien, jestem pewny; ale i to pewne, że w

naszych czasach Pan Bóg opiekuj się hultajami... Bo naprawdę to pan

powinieneś siedzieć dziś pod kluczem za fałszowanie podpisów,, ale nie te

lekkoduchy...” Aż rozpłakał się. Przysiągł, że odtąd wejdzie na dobrą drogę i że

jeżeli dotychczas nie wszedł na nią, to tylko z twojej winy.

„Byłem pełen najszlachetniejszych zamiarów - mówił - ale pan Wokulski,

zamiast podać mi rękę, zamiast utwierdzić w zacnych intencjach, zbył mnie

lekceważeniem...”

- Poczciwa dusza! - roześmiał się Wokulski. - Cóż więcej?

- W mieście gadają - mówił Rzecki - że opuszczasz spółkę...

- Tak...