interesów i że pomimo to będą mną mogli kierować, jak im się podoba...
Wyobrażam sobie ich bolesne rozczarowanie, kiedy przekonają się, że ani
jestem dość sprytnym do interesów, ani dość głupim, ażeby stać się pionkiem w
ich rękach...
- A tak namawiałeś mnie do wejścia w spółkę z nimi?..
- To co innego. Ja i dziś jeszcze cię namawiam. Na ostrożnej spółce z
rozumnymi Żydami nikt nigdy nie stracił, przynajmniej finansowo. Ale co
innego być wspólnikiem, a co innego pionkiem, jakim mnie chcą zrobić... Ach,
te Żydziaki !... zawsze szelmy, w chałatach czy we frakach...
- Co ci jednak nie przeszkadza uwielbiać ich, a nawet łączyć się ze
Szlangbaumen!?...
- To znowu co innego - odparł Szuman. - Żydzi, moim zdaniem, są
najgenialniejszą rasą w świecie, a przy tym moją rasą, więc ich podziwiam i w
gromadzie kocham. A co do porozumienia ze Szlangbaumem... Bój się Boga,
567
Stachu! czyby to była rzecz rozsądna z nasze strony, gdybyśmy się żarli między
sobą wówczas, kiedy idzie o uratowanie tak świetnego interesu jak spółka do
handlu z cesarstwem?... Ty ją rzucasz, więc albo runie, albo złapią ją Niemcy i
w każdym razie kraj straci. A tak i kraj zyska, i my...
- Coraz mniej rozumiem cię - wtrącił Wokulski. - Żydzi są wielcy i Żydzi są
szelmy... Szlangbauma trzeba wyrzucić ze spółki i trzeba go znowu przyjąć...
Raz Żydzi na tym zyskują, to znowu kraj zyska... Kompletny chaos!..
- Masz, Stachu, mózg przewrócony... To żaden chaos, najjaśniejsza prawda... W
tym kraju tylko Żydzi tworzą jakiś ruch przemysłowy i handlowy, a więc każde
ich ekonomiczne zwycięstwo jest czystym zyskiem dla kraju... Nie mam racji?...
- Muszę się nad tym zastanowić - odparł Wokulski. - No, a jaką jeszcze masz
uciechę?..
- Największą. Wyobraź sobie, że na pierwszą wieść o moich przyszłych
sukcesach finansowych już chcą mnie żenić... Mnie, z moją żydowską mordą i
łysiną!...
- Kto?... z kim?..
- Naturalnie, że nasi znajomi, a z kim?... Z kim zechcę. Nawet z chrześcijanką, i
to z pięknej familii, byłem się ochrzcił...
- A ty?..
- Wiesz co, że gotowem to zrobić przez ciekawość. Po prostu dla dowiedzenia
się: w jaki sposób przekona mnie o swej miłości chrześcijanka piękna, młoda,
dobrze wychowana, a nade wszystko z porządnej familii?... Tu już miałbym
miliony zabaw. Bawiłbym się widząc jej konkury o moją rękę i serce. Bawiłbym
się słysząc, jak mówi o swej wielkiej ofierze dla dobra rodziny, a może nawet
ojczyzny. Bawiłbym się w końcu śledząc, w jaki sposób powetowałaby sobie
swoją ofiarę: czy oszukiwałaby mnie starą metodą, to jest potajemnie, czy nową,
to jest jawnie, i może nawet żądając mego przyzwolenia?...
Wokulski schwycił się za głowę.
- Okropność... - szepnął.
Szuman patrzył na niego spod oka.
- Stary romantyku!... stary romantyku!... - mówił. - Chwytasz się za głowę, bo w
twojej chorej wyobraźni ciągle jeszcze pokutuje chimera idealnej miłości,
kobiety z anielską duszą... Takich jest ledwie jedna na dziesięć, więc masz
dziewięć przeciw jednemu, że na taką nie trafisz. A chcesz poznać normę?..:
więc rozejrzyj się w stosunkach ludzkich. Albo mężczyzna jak kogut uwija się
między kilkunastoma kurami, albo kobieta, jak wilczyca w lutym, wabi za sobą
całą zgraję ogłupiałych wilków czy psów... I powiadam ci, że nie ma nic
bardziej upadlającego jak ściganie się w takiej gromadzie, jak zależność od
wilczycy... W tym stosunku traci się majątek, zdrowie, serce, energię, a w końcu
i rozum... Hańba temu, kto nie potrafi wydobyć się z podobnego błota!
Wokulski siedział milczący, z szeroko otwartymi oczyma. Wreszcie rzekł
cichym głosem:
- Masz rację...
568
Doktór pochwycił go za rękę i gwałtownie targając nią zawołał:
- Mam rację?... ty to powiedziałeś?... A więc - jesteś ocalony!... Tak, jeszcze
będą z ciebie ludzie... Pluń na wszystko, co minęło: na własną boleść i na cudzą
nikczemność... Wybierz sobie jaki cel, jakikolwiek, i zacznij nowe życie. Rób
dalej majątek czy cudowne wynalazki, żeń się ze Stawską czy zawiąż drugą
spółkę, byłeś czegoś pragnął i coś robił. Rozumiesz? I nigdy nie pozwól
nakrywać się spódnicą... Rozumiesz? Ludzie twojej energii rozkazują, nie
słuchają, prowadzą, nie zaś są prowadzeni... Kto mając do wyboru ciebie i
Starskiego wybrał Starskiego, ten dowiódł, że niewart nawet Starskiego... Oto
moja recepta, pojmujesz?... A teraz bądź zdrów i zostań z własnymi myślami.
Wokulski nie zatrzymywał go.
- Gniewasz się? - rzekł Szuman. - Nie dziwię się, wypaliłem ci tęgiego raka; a
to, co jeszcze zostało, samo zginie. Bywaj zdrów.
Po odejściu doktora Wokulski otworzył okno i rozpiął koszulę. Było mu duszno,
gorąco i zdawało mu się, że go krew zaleje. Przypomniał sobie Zasławek i
oszukiwanego barona, przy którym on sam odegrywał wówczas prawie taką
rolę, jak dzisiaj przy nim Szuman...
Zaczął marzyć i obok wizerunku panny Izabeli w objęciach Starskiego ukazała
mu się teraz gromada zziajanych wilków uganiających się po śniegu za
wilczycą... A on był jednym z nich!...
Znowu ogarnął go ból, a zarazem wstręt i obrzydzenie do samego siebie.
„Jakim ja nikczemny i głupi!... - zawołał uderzając się w czoło. Żeby tyle
widzieć, tyle słyszeć i jednakże dojść do podobnego upodlenia... Ja... ja...
ścigałem się ze Starskim i Bóg wie z kim jeszcze.”
Tym razem śmiało wywołał w pamięci obraz panny Izabeli; śmiało
przypatrywał się jej posągowym rysom, popielatym włosom, oczom mieniącym
się wszystkimi barwami, od niebieskiej do czarnej. I zdawało mu się, że na jej
twarzy, szyi, ramionach i piersiach widzi, jak piętna, ślady pocałunków
Starskiego...
„Miał rację Szuman - pomyślał - jestem naprawdę uleczony...”
Powoli jednak gniew ostygł w nim, a jego miejsce znowu zajął żal i smutek.
Przez kilka następnych dni Wokulski już nic nie czytał. Prowadził ożywioną
korespondencję z Suzinem i dużo rozmyślał.
Myślał, że w obecnym położeniu, prawie od dwu miesięcy zamknięty w swoim
gabinecie; już przestał być człowiekiem i zaczyna robić się czymś podobnym do
ostrygi, która, siedząc na jednym miejscu, bez wyboru przyjmuje od świata to,
co jej rzuci przypadek.
A jemu co dał przypadek?
Najpierw podsunął książki, z których jedne oświeciły go, że jest don Quichotem,
a inne obudziły w nim pociąg do cudownego świata, w którym ludzie posiadają
władzę nad wszelkimi siłami natury.
Więc chciał już nie być don Quichotem i zapragnął posiadać władzę nad siłami
natury.
569
Potem kolejno wpadali do niego Szlangbaum i Szuman, od których dowiedział
się, że dwie partie żydowskie walczą między sobą o odziedziczenie po nim
kierunku spółką. W całym kraju nie było nikogo, kto by mógł dalej rozwijać
jego pomysły; nikogo, prócz Żydów, którzy występowali z całą kastową
arogancją, przebiegłością, bezwzględnością i jeszcze kazali mu wierzyć, że jego
upadek, a ich triumf - będzie korzystnym dla kraju...
Wobec tego poczuł taki wstręt do handlu, spółek i wszystkich zysków, że dziwił
się samemu sobie: jakim sposobem on mógł, prawie przez dwa lata, mieszać się
do podobnych rzeczy?
„Zdobywałem majątek dla niej!... - pomyślał. - Handel... ja i handel!... I to ja
zgromadziłem przeszło pół miliona rubli w ciągu dwu lat, ja zmieszałem się z
ekonomicznymi szulerami, stawiałem na kartę pracę i życie, no... i wygrałem...
Ja - idealista, ja - uczony, ja, który przecie rozumiem, że pół miliona rubli
człowiek nie mógłby wypracować przez całe życie, nawet przez trzy życia... A
jedyną pociechą, jaką jeszcze wyniosłem z tej szulerki, jest pewność, żem nie