Выбрать главу

kradł i nie oszukiwał... Widocznie Bóg opiekuje się głupcami...”

Potem znowu wypadek przyniósł mu wiadomość o śmierci Stawskiego w liście

z Paryża i od tej chwili kolejno budziły się w nim wspomnienia pani Stawskiej i

Geista.

„Mówiąc prawdę - myślał - powinien bym ten wyszulerowany majątek zwrócić

ogółowi. Biedy i ciemnoty u nas pełno, a ci ludzie biedni ciemni są jednocześnie

najczcigodniejszym materiałem... Jedyny zaś na to sposób byłby ożenić się ze

Stawską. Ona z pewnością nie tylko nie paraliżowałaby moich zamiarów, ale

byłaby najwierniejszą pomocnicą. Ona przecież zna pracę i biedę, i jest taka

szlachetna!...”

Tak rozumował, ale czuł co innego: pogardę dla łudzi, których chciał

uszczęśliwić. Czuł, że pesymizm Szumana nie tylko poderwał w nim

namiętność dla panny Izabeli, ale jeszcze zatruł jego samego. Trudno mu było

opędzić się przed skutkami słów, że rodzaj ludzki albo składa się z kur

kokietujących koguta, albo z wilków uganiających się za wilczycą. I że

gdziekolwiek zwróci się, ma dziewięć razy więcej szans, że trafi na zwierzę

aniżeli na człowieka!...

„Niech go diabli wezmą z taką kuracją” - szepnął.

Teraz począł zastanawiać się nad Szumanem.

Trzej ludzie upatrywali w człowieczym gatunku cechy mocno zwierzęce: on

sam, Geist i Szuman. Ale on sądził, że zwierzęta w ludzkiej postaci są

wyjątkami, ogół zaś składa się z dobrych jednostek. Geist twierdził, przeciwnie,

że ogół ludzki jest bydlęcym, a jednostki dobre są wyjątkami; ale Geist wierzył,

że z czasem rozmnożą się ci dobrzy ludzie, że opanują całą ziemię - i od

kilkudziesięciu lat pracował nad wynalazkiem, który by umożliwił ten triumf.

Szuman także twierdził, że ogromna większość ludzi są zwierzętami, lecz ani

wierzył w lepszą przyszłość, ani w nikim nie budził tej otuchy. Dla niego ludzki

570

rodzaj był już skazany na wiekuiste bydlęctwo, wśród którego odróżniali się

tylko Żydzi, jak szczupaki między karasianii.

„Piękna filozofia!” - myślał Wokulski.

Czuł jednak, że w jego zranionej duszy, jak w świeżo zaoranym polu, pesymizm

Szumana bystro się pleni. Czuł, że gaśnie w nim nie tylko miłość, ale nawet żal

do panny Izabeli. Bo jeżeli cały świat składa się z bydląt, to nie ma dobrej racji

ani szaleć za jednym z nich, ani gniewać się za to, że jest zwierzęciem, nie

lepszym i zapewne nie gorszym od innych.

„Piekielna jego kuracja! - powtarzał. - Ale kto wie, czy nie słuszna?... Ja fatalnie

zbankrutowałem na moich poglądach; kto mi zaręczy, że i Geist nie myli się w

swoich albo że nie ma racji Szuman?... Rzecki bydlę, Stawska bydlę, Geist

bydlę, ja sam bydlę... Ideały - to malowane żłoby, w których jest malowana

trawa, niezdolna nikogo nasycić!... Więc co się poświęcać dla jednych albo

uganiać za drugimi?... Po prostu trzeba się wyleczyć, a potem na odmianę jadać

polędwicę albo ładne kobiety i popijać to dobrym winem... Czasami coś

przeczytać, czasami gdzie wyjechać, wysłuchać koncertu i tak doczekać starości

Na tydzień przed sesją, która miała zdecydować o losach spółki, wizyty u

Wokulskiego stały się coraz częstszymi. Przychodzili kupcy, arystokracja,

adwokaci zaklinając go, ażeby nie opuszczał stanowiska i nie narażał instytucji,

która przecież jest jego dziełem. Wokulski przyjmował interesantów z tak

lodowatą obojętnością, że nawet nie mieli ochoty wypowiedzieć mu swoich

argumentów; mówił, że jest znużony i chory i że musi się wycofać.

Interesanci odchodzili bez nadziei; każdy jednak przyznawał, że Wokulski musi

być ciężko chory. Wychudł, odpowiadał krótko i cierpko, a w oczach paliła mu

się gorączka.

- Zabił się chciwością! - mówili kupcy.

Na parę dni przed ostatecznym terminem Wokulski wezwał swego adwokata i

prosił go o zawiadomienie wspólników, że stosownie do zawartej z nimi

umowy, wycofuje kapitał i usuwa się ze spółki. Inni mogą zrobić to samo.

- A pieniądze? - spytał adwokat.

- Dla nich już są gotowe w banku; ja zaś mam rachunki z Suzinem.

Adwokat pożegnał go strapiony. Tegoż dnia przyjechał do Wokulskiego książę.

- Słyszę nieprawdopodobne rzeczy! - zaczął książę ściskając go za rękę. -

Adwokat pański zachowuje się tak, jakby pan naprawdę miał zamiar nas

opuścić...

- Czy książę myślał, że żartuję?...

- No, nie... Ja myślę, że pan spostrzegł jakieś niedogodności w naszej umowie

i...

- I targuję się, ażeby zmusić was do podpisania innej, która zmniejszy wasze

procenta, a zwiększy moje dochody... - pochwycił Wokulski. - Nie, książę,

usuwam się zupełnie na serio.

- Więc robi pan zawód swoim wspólnikom...

571

- Jaki? Panowie sami zawiązaliście ze mną spółkę tylko na rok i sami żądaliście

takiego prowadzenia interesów, ażeby w ciągu miesiąca po rozwiązaniu umowy

każdy wspólnik mógł wycofać swój wkład. To było wasze wyraźne żądanie. Ja

zaś przekroczyłem je o tyle, że zwrócę pieniądze nie w miesiąc dopiero, ale w

godzinę po rozwiązaniu spółki.

Książę upadł na fotel.

- Spółka zostanie - rzekł cicho - ale na miejsce pana wejdą do niej

starozakonni...

- To już z wyboru panów.

- Żydowszczyzna w naszej spółce!... - westchnął książę. - Oni nawet na

posiedzeniach gotowi rozmawiać po żydowsku... Nieszczęsny kraj! nieszczęsny

język!...

- Nie ma obawy - wtrącił Wokulski. - Większość naszych wspólników ma

zwyczaj rozmawiać na sesjach po francusku i językowi nic się nie stało, więc

chyba nie zaszkodzi mu i kilka frazesów w żargonie.

Książę zarumienił się.

- Ależ starozakonni, panie... obca rasa... Teraz jeszcze zaczęła się przeciw nim

jakaś niechęć...

- Niechęć tłumu niczego nie dowodzi. Lecz któż zresztą broni panom zebrać

odpowiednie kapitały, jak to zrobili Żydzi, i powierzyć je nie Szlangbaumowi,

ale któremu z chrześcijańskich kupców?

- Nie znamy takiego, któremu można by zaufać.

- A Szlangbauma znacie?...

- Przy tym u nas nie ma ludzi dość zdolnych - wtrącił książę.- To są subiekci,

nie finansiści...

- A ja czym byłem?... Także subiektem i nawet restauracyjnym chłopcem; mimo

to spółka przyniosła zapowiedziany dochód.

- Pan jesteś wyjątkiem...

- Któż panom zaręczy, że nie znaleźlibyście więcej takich wyjątków w

piwnicach i za kontuarami. Poszukajcie.

- Starozakonni sami do nas przychodzą...

- Otóż to!... - zawołał Wokulski. - Żydzi przychodzą albo wy do nich, ale

chrześcijański parweniusz do was nawet przyjść nie może, bo tyle napotyka

zawad po drodze... Wiem coś o tym. Wasze drzwi tak szczelnie są zamknięte

przed kupcem i przemysłowcem, że albo trzeba je zbombardować setkami

tysięcy rubli, ażeby się otworzyły, albo wciskać się jak pluskwa... Uchylcie

trochę tych drzwi, a może będziecie mogli obchodzić się bez Żydów.

Książę zasłonił rękoma oczy.

- O, panie Wokulski, to... bardzo słuszne, co pan mówi, ale i bardzo gorzkie...

bardzo okrutne... Mniejsza jednak... Rozumiem pański żal do nas, ależ... są

jakieś obowiązki względem ogółu...

572

- No, ja nie uważam tego za pełnienie obowiązków, że od mego kapitału miałem

piętnaście procent rocznie. I nie sądzę, ażebym był gorszym obywatelem

poprzestając na pięciu...

- Ależ my wydajemy te pieniądze - odparł już obrażony książę. - Ludzie żyją

około nas...

- I ja będę wydawał. Pojadę na lato do Ostendy, na jesień do Paryża, na zimę do

Nizzy...

- Przepraszam!... Nie tylko za granicą żyją z nas ludzie.. Iluż tutejszych

rzemieślników...