miała gachów.
Ale żem ją lubił, więc przez to taki mam żal i złość, że się we mnie wszystko
pali na popiół...
Węgiełek drżał z gniewu.
- Z początku, wielmożny panie, jakeśmy się pobrali, tom ino wyglądał dzieci.
Ale dziś to mnie strach bierze, ażebym zamiast mojego dziecka nie zobaczył
gachowego. Bo przecie wiadomo, że jak wyżlica ma raz szczenięta z kundlem,
to później żebyś jej dawał wyżły najlepsze, zawsze się odezwie kundel w
pomiocie, widać przez zapatrzenie...
- Muszę wyjść - rzekł nagle Wokulski - więc bądź zdrów... A przed wyjazdem
wstąp jeszcze do mnie...
Węgiełek pożegnał go bardzo serdecznie, w przedpokoju zaś rzekł do lokaja :
578
- Coś waszemu panu dolega... Zrazu tom myślał, że zdrów, choć źle wygląda;
ale on, widać, nietęgi... Niech się wami Pan Bóg opiekuje!...
- A widzisz, mówiłem ci, żebyś tam nie właził i dużo nie gadał odparł
pochmurnie lokaj wypychając go do sieni.
Po odejściu Węgiełka Wokulski wpadł w głęboką zadumę. „Stali naprzeciw
mego kamienia i śmieli się!... - szepnął. - Nawet kamień musiał zbezcześcić,
niewinny kamień.”
Przez chwilę zdawało mu się, że znalazł nowy cel, chodziło tylko o wybór; czy
wypalić w łeb Starskiemu wymieniwszy mu pierwej listę osób, którym
zrujnował szczęście, czyli też - zostawić go przy życiu, lecz doprowadzić do
ostatecznej nędzy i upodlenia?...
Ale wnet przyszedł rozmysł i wydało mu się rzeczą dziecinną, a nawet
niesmaczną, ażeby on miał poświęcać majątek, pracę i spokojność dla zemsty
nad tego rodzaju człowiekiem.
„Wolałbym zastanawiać się nad tępieniem myszy polnych albo karaluchów, bo
one są rzeczywistą klęską, a taki Starski... licho wie, co to jest?... Zresztą
niepodobna, ażeby człowiek tak ograniczony mógł być wyłączną przyczyną tylu
nieszczęść. On jest tylko iskrą, która podpala już gotowe materiały...”
Położył się na szezlongu i myślał:
„Mnie urządził - dlaczego?... Miał wspólniczkę najzupełniej godną siebie, no i
drugą wspólniczkę: moją głupotę. Jak można było od razu nie poznać się na tej
kobiecie i zrobić ją bożyszczem dlatego tylko, że pozowała na istotę wyższą?...
Urządził też Dalskiego, ale kto winien Dalskiemu, że oszalał na starość dla
osoby, której wartość moralna leżała jak na półmisku... Przyczyną klęsk świata
nie są Starscy ani im podobni, ale przede wszystkim głupota ich ofiar. A znowu
ani Starski, ani panna Izabela, ani pani Ewelina nie spadli z księżyca, tylko
wyhodowali się w pewnej sferze, epoce i wśród pewnych pojęć. Oni są jak
wysypka, która sama przez się nie stanowi choroby, ale jest objawem zakażenia
społecznych soków. Co się tu mścić nad nimi, po co ich tępić...”
Tego wieczora Wokulski pierwszy raz wyszedł na ulicę i przekonał się, jak jest
osłabiony. Kręciło mu się w głowie od turkotu dorożek i ruchu przechodniów, i
po prostu bał się zbyt daleko odchodzić od mieszkania. Zdawało mu się, że nie
dojdzie do Nowego Światu, że nie trafi z powrotem albo że mimo woli zrobi
jakiś śmieszny skandal. Nade wszystko zaś lękał się spotkania znajomej twarzy.
Wrócił zmęczony i wzburzony, ale tej nocy spał dobrze.
W tydzień po odwiedzinach Węgiełka wpadł Ochocki. zmężniał, opalił się i
wyglądał na młodego szlachcica.
- A pan skąd? - zapytał go Wokulski.
- Prosto z Zasławka, gdzie siedzę prawie od dwu miesięcy - odparł Ochocki. - A
niechże ich w końcu diabli wezmą, w jakie wpadłem awantury!...
- Pan?...
- Ja, ja, panie, i w dodatku bez winy. Włosy panu powstaną na głowie!...
Zapalił papierosa i prawił:
579
- Nie wiem, czyś pan słyszał, że nieboszczka prezesowa, oprócz drobnej części,
cały swój majątek zapisała na cele dobroczynne. Szpitale, domy podrzutków,
szkółki, sklepy wiejskie et caetera... A książę, Dalski i ja należymy do grona
wykonawców jej woli... Bardzo dobrze!...
Już zaczynamy wykonywać, a raczej starać się o zatwierdzenie testamentu, gdy
wtem (będzie z miesiąc) wraca z Krakowa Starski i oświadcza nam, że w
imieniu pokrzywdzonej rodziny wytoczy proces o zwalenie testamentu.
Naturalnie, książę ani ja nie chcemy o tym słyszeć; ale baron, którego
podburzyła żona, zbuntowana przez Starskiego, otóż baron zaczyna mięknąć...
Nawet z tej racji przemówiliśmy się parę razy, a książę wprost zerwał z nim
stosunki...
Tymczasem co się dzieje - mówił Ochocki zniżając głos. - Pewnej niedzieli
baron z żoną i ze Starskim pojechali do Zasławia na spacer. Co tam zaszło?...
nie wiem, dość, że rezultat jest następujący. Baron jak najenergiczniej
oświadczył, że testamentu obalić nie pozwoli, ale to jeszcze nic... Bo tenże
baron stanowczo rozwodzi się ze swoją ubóstwianą małżonką (słyszałeś pan
?...). Ale i to jeszcze nic: gdyż baron przed dziesięcioma dniami strzelał się ze
Starskim i dostał kulą po wierzchu żeber... Mówię panu, jakby mu kto hakiem
rozdarł skórę od prawej do lewej strony piersi... zły stary, wrzeszczy, wymyśla,
gorączkuje, ale żonie kazał natychmiast wyjechać do familii i jestem pewny, że
jej nie przyjmie... To twarda sztuka!... A tak się bestia zawziął, że na łożu
boleści kazał felczerowi, ażeby mu, na złość żonie, ufarbował łeb i zarost i dziś
wygląda na dwudziestoletniego trupa.
Wokulski uśmiechnął się.
- Z panią dobrze zrobił - rzekł - ale ufarbował się niepotrzebnie.
- No i po żebrach dostał niepotrzebnie - wtrącił Ochocki.- A niewiele
brakowało, ażeby prześwidrował mózgownicę Starskiemu!... Kule zawsze ślepe.
Mówię panu, żem przechorował ten wypadek.
- I gdzież teraz jest ten bohater? - spytał Wokulski.
- Starski?... Dmuchnął za granicę, i nie tyle przed impertynencjami, które go
zaczęły spotykać, ile przed wierzycielami. Panie! co to za majster... Przecież on
ma ze sto tysięcy rubli długów.
Nastało długie milczenie. Wokulski siedział tyłem do okna ze spuszczoną
głową, Ochocki cicho pogwizdując rozmyślał.
Nagle ocknął się i zaczął mówić jakby do siebie:
- Co to za dziwna plątanina - życie ludzkie! Kto by się spodziewał, że taki
cymbał Starski może zrobić tyle dobrego... I właśnie z racji, że jest cymbałem...
Wokulski podniósł głowę i pytająco spojrzał na Ochockiego.
- Prawda, że dziwne?... - ciągnął Ochocki - a przecież tak jest. Gdyby Starski
był człowiekiem przyzwoitym i nie awanturował się z młodą panią baronową,
Dalski niezawodnie poparłby jego pretensje do testamentu, ba! dałby mu nawet
pieniędzy na proces, gdyż zyskałaby na tym i jego żona. Ale że Starski jest
cymbał, więc naraził się baronowi i... uratował zapisy. Tym sposobem nawet nie
580
urodzone jeszcze pokolenia chłopów zasławskich powinny błogosławić
Starskiego za to, że umizgał się do baronowej...
- Paradoks!... - wtrącił Wokulski.
- Paradoks!... To są przecie fakta... A cóż pan sądzisz, czy Starski nie ma
zasługi, że uwolnił barona od takiej żony?... Mówiąc między nami, to żaba, nie
kobieta. Myślała tylko o strojach, zabawach i kokietowaniu, ja nawet nie wiem,
czy ona co kiedy czytała, czy na co patrzyła z uwagą... Istny kawał mięsa przy
kości, który udawał, że ma duszę, a miał zaledwie żołądek... Pan jej nie znałeś,
pan nie wyobrażasz sobie, co to jest za automat i jak tam pod wszelkimi
pozorami człowieczeństwa nie było nic ludzkiego... Że baron nareszcie poznał
się na niej, toż to jakby wygrał wielki los...
- Boże miłosierny! - szepnął Wokulski.
- Co pan mówi? - zapytał Ochocki.
- Nic.
- Ale ocalenie zapisów nieboszczki prezesowej i uwolnienie barona od takiej