Выбрать главу

żony to dopiero cząstka zasług Starskiego...

Wokulski przeciągnął się na krześle.

- Bo wyobraź pan sobie, że ten cymbał swoimi umizgami może przyczynić się

do faktu rzeczywiście doniosłego - mówił Ochocki.- Rzecz jest taka. Ja nieraz

napomykałem Dalskiemu (i zresztą wszystkim, którzy mają pieniądze), że warto

by założyć w Warszawie gabinet doświadczalny do technologii chemicznej i

mechanicznej. Bo pojmujesz pan, u nas nie ma wynalazków przede wszystkiem

dlatego, że nie ma ich gdzie robić... Naturalnie, baron słuchał moich wywodów

jednym uchem, a drugim je wypuszczał. Coś mu z tego jednak ugrzęzło w

mózgu, bo dziś, kiedy Starski połaskotał go po sercu i po żebrach, mój baron,

rozmyślając nad sposobami wydziedziczenia żony, gadał ze mną po całych

dniach o pracowni technologicznej. A na co się to zda?... A czy ludzie istotnie

zrobią się mądrzejsi i lepsi, gdyby im ufundować pracownię?... A ile by

kosztowała i czy ja podjąłbym się urządzenia podobnej instytucji?... Kiedym zaś

wyjeżdżał, rzeczy tak stanęły, że baron wezwał do siebie rejenta i spisali jakiś

akt, który, o ile mogę wnosić z półsłówek, dotyczy właśnie pracowni. Zresztą

Dalski prosił mnie, ażeby mu wskazać facetów zdolnych do dyrygowania tym

interesem. No i patrz pan, czy to nie ironia losu, ażeby takie zero jak Starski,

taki gatunek publicznego mężczyzny na pociechę nudzących się mężatek ażeby

ten frant był zarodkiem technologicznej pracowni!... I niechże mi teraz

dowodzą, że na świecie jest coś niepotrzebnego.

Wokulski otarł pot z twarzy, która przy białej chustce wydawała się prawie

popielatą.

- Ale może ja pana męczę?... - zapytał Ochocki.

- Owszem, niech pan mówi... Chociaż... zdaje mi się, że pan trochę przecenia

zasługi tego... pana, a już całkiem zapomina pan...

- O czym?...

581

- O tym, że pracownia technologiczna wyrośnie z cierpień, z gruzów ludzkiego

szczęścia. I nawet nie zadaje pan sobie pytania, jaką drogą przeszedł baron od

miłości dla swojej żony do... pracowni technologicznej!...

- A cóż mnie to obchodzi! - zawołał Ochocki wyrzucając rękoma. - Kupić

postęp społeczny za cierpienia choćby najokropniejsze jednostki to, dalibóg!

tanie kupno...

- A czy pan przynajmniej wiesz, jakie bywają cierpienia jednostek? - spytał

Wokulski.

- Wiem! Wiem!... Wyrywali mi przecież bez chloroformu paznogieć u nogi, i

jeszcze u wielkiego palca...

- Paznogieć? - powtórzył w zamyśleniu Wokulski. - A czy pan zna ten dawny

aforyzm: „Niekiedy duch ludzki rozdziera się i walczy z samym sobą”?... Kto

wie, czy to nie gorsze od wyrywania paznogcia, a może od zdarcia całej skóry?

- Iii... to jakaś niemęska dolegliwość! - odparł krzywiąc się Ochocki. - To może

kobiety doświadczają czegoś podobnego przy porodach... Ale mężczyzna...

Wokulski roześmiał się głośno.

- Śmiejesz się pan ze mnie?... - ofuknął Ochocki.

- Nie, tylko z barona... A pan dlaczego nie podjąłeś się zorganizować pracowni

technologicznej?

- Dajże mi pan spokój ! Wolę pojechać do gotowej pracowni, a nie dopiero

tworzyć nową, z której bym nie doczekał się owoców i sam zmarniał. Na to

trzeba mieć zdolności administracyjne i pedagogiczne, a już bynajmniej nie

myśleć o machinach latających...

- Więc?... - spytał Wokulski.

- Jakie więc?... Byłem odebrał mój kapitalik, jaki jeszcze mam na hipotece, a o

który od trzech lat nie mogę się doprosić, zmykam za granicę i na serio biorę się

do roboty. Tutaj można nie tylko rozpróżniaczyć się, ale zgłupieć i skwaśnieć...

- Pracować wszędzie można.

- Facecje!... - odparł Ochocki. - Bo nawet, pominąwszy brak pracowni, tu przede

wszystkim nie ma naukowego klimatu. To jest miasto karierowiczów, między

którymi istotny badacz uchodzi za gbura albo wariata. Ludzie uczą się nie dla

wiedzy, ale dla posady; a posadę i rozgłos zdobywają przez stosunki, przez

baby, przez rauty, czy ja wiem wreszcie przez co!... Skąpałem się w tej

sadzawce. Znam prawdziwie uczonych, nawet ludzi z geniuszem, którzy nagle

zatrzymani w swym rozwoju wzięli się do dawania lekcyj albo do pisania

artykułów popularnych, których nikt nie czyta, a choćby czytał, nie rozumie.

Rozmawiałem z wielkimi przemysłowcami myśląc, że skłonię ich do popierania

nauki, choćby dla praktycznych wynalazków. I wiesz pan, com poznał?... Oto

oni mają takie wyobrażenie o nauce jak gęsi o logarytmach. A wiesz pan, jakie

wynalazki zainteresowałyby ich?... Tylko dwa: jeden, który by wpłynął na

zwiększenie dywidend, a drugi, który by nauczył ich pisać takie kontrakty

obstalunkowe, żeby na nich można było okpić kundmana bądź na cenie, bądź na

towarze. Przecież oni, dopóki myśleli, że pan zrobisz szwindel na tej spółce do

582

handlu z cesarstwem, nazywali pana geniuszem; a dziś mówią, że pan masz

rozmiękczenie mózgu, ponieważ dałeś swoim wspólnikom o trzy procent

więcej, aniżeli obiecałeś.

- Wiem o tym - odparł Wokulski.

- No, więc spróbujże pan między takimi ludźmi pracować dla nauki. Zdechniesz

z głodu albo zidiociejesz!... Ale za to jeżeli będziesz pan umiał tańczyć, grać na

jakim instrumencie, występować w teatrze amatorskim, a nade wszystko bawić

damy, aaa... to zrobisz pan karierę. Natychmiast ogłoszą pana za znakomitość i

zajmiesz takie stanowisko, na którym dochody dziesięć razy przeniosą wartość

pańskiej pracy. Rauty i damy, damy i rauty!... A ponieważ ja nie jestem

lokajem, ażebym miał fatygować się na rautach, a damy uważam za bardzo

pożyteczne, ale tylko do rodzenia dzieci, więc umknę stąd, chociażby do

Zurychu.

- A do Geista nie pojechałbyś pan? - spytał Wokulski.

Ochocki zamyślił się.

- Tam potrzeba setek tysięcy rubli, których ja nie mam - odparł. - Zresztą,

choćbym je miał, musiałbym pierwej przekonać się, co to jest naprawdę... Bo

owe zmniejszanie ciężaru gatunkowego ciał wygląda mi na bajkę.

- Przecież pokazywałem panu blaszkę - rzekł Wokulski.

- Aha, prawda... Niech no ją pan pokaże!... - zawołał Ochocki.

Wokulskiemu wystąpił na twarz chorobliwy rumieniec i szybko zniknął.

- Już jej nie mam!... - rzekł stłumionym głosem.

- Cóż się z nią stało? - zdziwił się Ochocki.

- Mniejsza!... Przypuść pan, że upadła gdzieś w kanał... Ale czy do Geista

pojechałbyś pan mając na przykład pieniądze?..

- Owszem, pojechałbym, ale najpierwej dla sprawdzenia faktu. Bo to, co ja

wiem o materiałach chemicznych, wybacz pan, ale nie godzi się z teorią

zmienności ciężarów gatunkowych poza pewną granicą.

Obaj umilkli, a wkrótce Ochocki opuścił Wokulskiego.

Wizyta Ochockiego zbudziła w Wokulskim nowy prąd myśli. Poczuł nie tylko

chęć, ale żądzę przypomnienia sobie doświadczeń chemicznych i tego samego

dnia wybiegł na miasto, ażeby kupić retort, cucek, epruwetek tudzież

rozmaitych preparatów.

Pod wpływem tej myśli wyszedł śmiało na ulicę, nawet wsiadł w dorożkę; na

ludzi patrzył obojętnie i nie doznawał przykrości widząc, że jedni ciekawie

przypatrują mu się, inni go nie poznają, a inni nawet uśmiechają się złośliwie na

jego widok.

Ale już w magazynie szkieł, a jeszcze bardziej w składzie materiałów

aptecznych przyszło mu na myśl, jak dalece osłabła w nim nie tylko energia, ale

wprost ludzka samodzielność, jeżeli rozmowa z Ochockim przypomniała mu

chemię, którą nie zajmował się od kilku lat!..

„Wszystko jedno - mruknął - jeżeli mi to czas zapełni”

583

Na drugi dzień zakupił wagę precyzyjną i kilka bardziej skomplikowanych

narzędzi i wziął się do roboty jak uczeń, który dopiero zaczyna studia.

Na początek otrzymał wodór, co przypomniało mu czasy akademickie, kiedy to

wyrabiało się wodór we flaszce owiniętej ręcznikiem, przy pomocy puszek od