Выбрать главу

szuwaksu. Jakie to były szczęśliwe czasy!... Potem przyszły mu na myśl balony

jego pomysłu, a potem Geist, który utrzymywał, że chemia związków wodoru

zmieni dzieje ludzkości...

„No, a gdybym tak ja za parę lat trafił na ów metal, którego Geist poszukuje? -

rzekł do siebie. - Geist twierdzi, że odkrycie zależy od wypróbowania kilku

tysięcy kombinacji; jest to więc loteria, a ja mam szczęście... Gdybym zaś

znalazł taki metal, co wówczas powiedziałaby panna Izabela?.. „

Gniew zakipiał w nim na to wspomnienie.

„Ach - szepnął - chciałbym być sławnym i potężnym, ażebym mógł jej dowieść,

jak nią gardzę...”

Potem przyszło mu na myśl, że pogarda nie objawia się ani gniewem, ani chęcią

upokorzenia kogoś, i znowu zabrał się do roboty.

Elementarne doświadczenia z wodorem sprawiały mu najwięcej przyjemności,

toteż powtarzał je najczęściej.

Jednego dnia zrobił sobie harmonijkę fizyczną i tak głośno na niej wygrywał, że

nazajutrz odwiedził go sam właściciel domu zapytując z całą uprzejmością, czy

nie zgodziłby się na odstąpienie swojego mieszkania od kwartału.

- A ma pan kandydata? - spytał Wokulski.

- To jest... tak jakby... Prawie mam - odpowiedział zakłopotany gospodarz.

- W takim razie odstąpię.

Gospodarz trochę zdziwił się gotowości Wokulskiego, ale pożegnał go bardzo

zadowolony. Wokulski śmiał się.

„Oczywiście - myślał - uważa mnie za bzika albo za bankruta... Tym lepiej!...

Prawdę bowiem powiedziawszy, mogę doskonale mieszkać w dwu pokojach

zamiast ośmiu.”

Potem przychodziły chwile, że nie wiadomo dlaczego żałował pośpiechu w

odstąpieniu mieszkania. Ale wówczas przypomniał sobie barona i Węgiełka.

„Baron - mówił - rozwodzi się z żoną, która romansowała z innym; Węgiełek

stracił serce do swojej dlatego tylko, że na własne oczy zobaczył jednego z jej

gachów... Cóż bym więc ja powinien zrobić?...”

I znowu zabierał się do analiz, z przyjemnością widząc, że nie bardzo stracił

wprawę.

Zajęcia te wybornie go pochłaniały. Niekiedy przez kilka godzin z rzędu nie

myślał o pannie Izabeli, a wtedy czuł, że jego zmęczony mózg naprawdę

wypoczywa. Nawet przygasła w nim obawa ludzi i ulic, i zaczął coraz częściej

wychodzić na miasto.

Jednego dnia pojechał aż do Łazienek; zrobił więcej, gdyż spojrzał w aleję, po

której niegdyś spacerował z panną Izabelą. Wtem zwabione przez kogoś

łabędzie rozpuściły skrzydła i uderzając nimi o wodę przyleciały do brzegu.

584

Zwykły ten widok straszne zrobił wrażenie na Wokulskim: przypomniał mu

odjazd panny Izabeli z Zasławka... Jak szalony uciekł z parku, wpadł do dorożki

i z zamkniętymi oczyma zajechał do domu.

Tego dnia nie zajmował się niczym, a w nocy miał dziwny sen.

Śniło mu się, że stanęła przed nim panna Izabela i ze łzami w oczach

zapytywała go, czemu ją porzucił... Wszakże owa podróż do Skierniewic,

rozmowa ze Starskim i jego umizgi były tylko snem. Wszakże jemu się to tylko

śniło...

Wokulski zerwał się z pościeli i zapalił światło.

„Co tu jest snem?... - pytał się. - Czy podróż do Skierniewic, czy jej żal i

wyrzuty?...”

Do rana nie mógł zasnąć, trapiły go kwestie i wątpliwości największej wagi.

„Czy osoby, siedzące w słabo oświetlonym wagonie, mogły odbić się w szybie -

myślał - i czy to, co widziałem wówczas, nie było halucynacją?... Czy posiadam

w tym stopniu język angielski, ażebym nie mógł przesłyszeć się co do znaczenia

niektórych wyrazów?... Jak ja wyglądam wobec niej, jeżelim zrobił tak straszny

afront bez powodu?...

Przecież kuzyni, i jeszcze znający się od dziecka, mogą prowadzić nawet dość

drastyczne rozmowy nie zdradzając niczyjego zaufania?...

Co ja zrobiłem, nieszczęśliwy, jeżelim się omylił tylko pod wpływem

nieusprawiedliwionej zazdrości!... Wszakże ten Starski kochał się w baronowej,

panna Izabela wiedziała o tym i już chyba nie miałaby wstydu romansując z

cudzym kochankiem...”

Potem przypomniał sobie swoje życie obecne, tak puste, tak okropnie puste!...

Zerwał z dotychczasowymi zajęciami, zerwał z ludźmi i już nie miał przed sobą

nic, no - nic. Co dalej pocznie?... Czy ma czytać fantastyczne książki? Czy robić

bezcelowe doświadczenia? Czy jechać gdzie? Czy ożenić się ze Stawską?...

Ależ cokolwiek z tego wybierze, gdziekolwiek pójdzie, nigdy nie pozbędzie się

ani żalu, ani uczucia samotności!

„No, a baron?... - rzekł do siebie. - Ożenił się ze swoją panną Eweliną i co?...

Myśli dziś o założeniu pracowni technologicznej, on, który może nawet nie

rozumie, co znaczy technologia...”

Dzień i kąpiel pod prysznicem nadały znowu inny kierunek myślom

Wokulskiego.

„Mam, co najmniej, trzydzieści do czterdziestu tysięcy rubli rocznie; wydam na

siebie dwa do trzech tysięcy, cóż zrobię z resztą, co z majątkiem, który mnie

wprost przytłacza?... Za taką sumę mógłbym ustalić byt tysiącowi rodzin ; ale co

mi z tego, jeżeli jedne z nich będą nieszczęśliwymi jak Węgiełek, a inne

odwdzięczą mi się tak jak dróżnik Wysocki?...”

Znowu przypomniał sobie Geista i jego tajemniczy warsztat, w którym

wykluwał się zarodek nowej cywilizacji. Tam włożony majątek i praca

opłaciłaby się milion milionów razy. Tam był i cel kolosalny, i sposób

zapełnienia czasu, a w perspektywie sława i potęga, jakiej nie widziano na

585

świecie... Pancerniki unoszące się w powietrzu!... czy mogło być coś

niezmierniejszego w skutkach?...

„A jeżeli nie ja znajdę ów metal, tylko ktoś inny, co jest bardzo

prawdopodobne?...” - pytał sam siebie.

„No to i cóż? - odpowiadał. - W najgorszym razie należałbym do tych kilku,

którzy wynalazek posunęli naprzód. Taka sprawa warta przecie ofiary z

bezużytecznego majątku i bezcelowego życia. Więc lepiej tu zmarnować się w

czterech ścianach albo zgłupieć przy preferansie aniżeli tam sięgać po

bezprzykładną chwałę.?...”

Stopniowo w duszy Wokulskiego coraz wyraźniej począł zarysowywać się jakiś

zamiar; lecz im dokładniej pojmował go, im więcej odkrywał w nim zalet, tym

lepiej czuł, że do wykonania brakuje mu energii, a nawet pobudki.

Wola jego była zupełnie sparaliżowana; ocucić ją mogło tylko silne

wstrząśnienie. Tymczasem wstrząśnienie nie przychodziło, a codzienny bieg

wypadków pogrążał Wokulskiego w coraz głębszej apatii.

„Już nie ginę, ale gniję” - mówił do siebie.

Rzecki, który odwiedzał go coraz rzadziej, patrzył na niego z przerażeniem.

- Żle robisz, Stachu - odzywał się nieraz. - Żle, źle, źle!... Lepiej nie żyć aniżeli

tak żyć...

Pewnego dnia służący oddał Wokulskiemu list zaadresowany kobiecą ręką.

Otworzył go i przeczytał:

„Muszę się z panem widzieć, czekam dziś o trzeciej po południu ;

Wąsowska”

„Czego ona może chcieć ode mnie?...” - zapytał zdumiony.

Ale przed trzecią pojechał.

Punkt o trzeciej Wokulski znalazł się w przedpokoju Wąsowskiej. Lokaj, nawet

nie pytając, kim jest, otworzył drzwi do salonu, po którym szybkimi krokami

spacerowała piękna wdowa.

Była w ciemnej sukni, doskonale uwydatniającej jej posągową figurę; rude

włosy, jak zwykle, były zebrane w ogromny węzeł, ale zamiast szpilki tkwił w

nich wąski sztylecik ze złotą rękojeścią.

Na jej widok ogarnęło Wokulskiego osobliwe uczucie radości i rozrzewnienia;

podbiegł do niej i gorąco ucałował jej rękę.

- Nie powinna bym mówić z panem!... - rzekła pani Wąsowska wydzierając mu

rękę

- W takim razie po cóż mnie pani wezwała? - odparł zdziwiony. Zdawało mu

się, że go na wstępie oblano zimną wodą.