- Niech pan siada.
Wokulski siadł milcząc; pani Wąsowska wciąż chodziła po salonie.
- Doskonale się pan popisuje, nie ma co mówić!... - zaczęła po chwili
wzburzonym głosem. - Naraził pan osobę z towarzystwa na plotki, jej ojca na
chorobę, całą rodzinę na przykrości... Zamyka się pan po parę miesięcy w domu,
robi pan zawód kilkunastu ludziom, którzy mu nieograniczenie ufali, a potem
586
nawet poczciwy książę wszystkie pańskie dziwactwa nazywa „przyczynkiem do
działalności kobiet...” Winszuję panu... Gdybyż to jeszcze zrobił jaki student...
Nagle umilkła... Wokulski był strasznie zmieniony.
- Ach, cóż znowu, przecież mi pan chyba nie zemdlejesz?.. - rzekła
przestraszona. - Dam panu wody albo wina...
- Dziękuję pani - odparł. Jego twarz bardzo szybko odzyskała naturalną barwę i
spokojny wyraz. - Widzi pani, że naprawdę nie jestem zdrów.
Pani Wąsowska zaczęła mu się pilnie przypatrywać.
- Tak - mówiła - trochę pan zeszczuplał, ale z tą brodą jest panu wcale nieźle...
Nie powinien pan jej golić... Wygląda pan interesująco...
Wokulski rumienił się jak dzieciak. Słuchał pani Wąsowskiej i dziwił się czując,
że jest wobec niej nieśmiały, prawie zawstydzony.
„Co się ze mną dzieje?..,” - pomyślał.
- W każdym razie powinien pan zaraz wyjechać na wieś - ciągnęła dalej. - Kto
słyszał siedzieć w mieście na początku sierpnia?... O, basta, mój panie...
Pojutrze zabieram pana do siebie, bo inaczej cień nieboszczki prezesowej nie
dałby mi spokoju... Od dzisiejszego dnia przychodzi pan do mnie na obiady i
kolacje; po obiedzie jedziemy na spacer, a pojutrze... bądź zdrowa, Warszawo!...
Dosyć tego...
Wokulski był tak zahukany, że nie umiał zdobyć się na odpowiedź. Nie
wiedział, co zrobić z rękoma, i czuł, że na twarz biją mu ognie.
Zadzwoniła. Wszedł lokaj.
- Proszę podać wina - rzekła pani Wąsowska. - Wiesz, tego maślacza... Panie
Wokulski, niech pan zapali papierosa.
Wokulski natychmiast zapalił papierosa modląc się w duszy, żeby mógł
zapanować nad drżeniem rąk. Lokaj przyniósł wino i dwa kieliszki; pani
Wąsowska nalała oba.
- Pij pan - rzekła.
Wokulski wypił duszkiem.
- O tak, to lubię!... Za pańskie zdrowie! - dodała pijąc. - A teraz musi pan wypić
za moje...
Wokulski wypił drugi kieliszek.
- A teraz wypije pan za spełnienie moich zamiarów... Proszę... proszę... tylko
natychmiast...
- Za pozwoleniem pani - odparł - ale ja nie chcę upić się.
- Więc pan nie życzy mi spełnienia zamiarów?
- Owszem, ale muszę je pierwej poznać.
- Doprawdy?... - zawołała pani Wąsowska. - A to coś zupełnie nowego...
Dobrze, niech pan nie pije.
Zaczęła patrzeć w okno uderzając nogą w podłogę. Wokulski zamyślił się.
Milczenie trwało parę minut, nareszcie przerwała je pani.
- Słyszałeś pan, co zrobił baron?... Jak się to panu podoba?...
- Dobrze zrobił - odparł Wokulski już zupełnie spokojnym tonem.
587
Pani Wąsowska zerwała się z fotelu.
- Co?!... - zawołała. - Pan bronisz człowieka, który okrył hańbą kobietę?...
Brutala, egoistę, który dla dogodzenia zemście nie cofnął się przed najniższymi
środkami...
- Cóż on zrobił?
- Ach, więć pan nic nie wiesz... Wyobraź pan sobie, że zażądał rozwodu z żoną i
ażeby skandal zrobić jeszcze głośniejszym, strzelał się ze Starskim...
- To prawda - rzekł Wokulski po namyśle. - Bo przecież, nie mówiąc nikomu,
mógł był tylko sobie w łeb strzelić zapisawszy pierwej żonie majątek.
Pani Wąsowska wybuchnęła gniewem.
- Z pewnością - rzekła - tak by zrobił każdy mężczyzna mający iskrę
szlachetności i poczucia honoru... Wolałby się sam zabić aniżeli ciągnąć pod
pręgierz biedną kobietę, słabą istotę, nad którą tak łatwa jest zemsta, kiedy się
ma za sobą majątek, stanowisko i przesądy publiczne!... Ale po panu nie
spodziewałam się tego... Cha! cha! cha!... I to jest ten nowy człowiek, ten
bohater, który cierpi i milczy... O, wy wszyscy jesteście jednakowi!...
- Przepraszam, ale... o co właściwie ma pani pretensję do barona?
Z oczu pani Wąsuwskiej posypały się błyskawice.
- Kochał baron Ewelinę czy nie?... - zapytała.
- Wariował za nią!
- Otóż nieprawda, on udawał, że ją kocha, kłamał, że ubóstwia... Ale przy
najpierwszej sposobności dowiódł, że nawet nie traktował jej jak równego sobie
człowieka, ale jak niewolnicę, której za chwilę słabości można założyć powróz
na szyję, wyciągnąć na rynek, okryć sromotą... O, wy panowie świata,
obłudnicy!... Dopóki was zaślepia zwierzęcy instynkt, włóczycie się u nóg,
gotowiście spełnić podłość, kłamiecie, ty najdroższa... ty ubóstwiana... za ciebie
oddałbym życie... Kiedy zaś biedna ofiara uwierzy waszym
krzywoprzysięstwom, zaczynacie się nudzić, a jeżeli i w niej odezwie się
ludzka, ułomna natura, depczecie ją nogami... .Ach, jakie to oburzające, jakie to
nikczemne... Czy mi pan co nareszcie odpowiesz?...
- Czy pani baronowa nie romansowała z panem Starskim?- zapytał Wokulski.
- O!... zaraz romansowała. Flirtowała go, zresztą miała do niego feblik...
- Feblik?... Nie znałem tego wyrazu. Więc jeżeli miała feblik do Starskiego, to
po cóż wyszła za barona?
- Bo ją o to błagał na klęczkach... groził, że odbierze sobie życie...
- Przepraszam, ale... Czy on ją błagał tylko o to, ażeby raczyła przyjąć jego
nazwisko i majątek, czy też i o to, ażeby nie miała feblika do innych
mężczyzn?...
- A wy?... a mężczyźni?... co wyrabiacie przed ślubem i po ślubie?... Więc
kobieta...
- Proszę pani, nam, jeszcze kiedy jesteśmy dziećmi, tłomaczą, żeśmy zwierzęta i
że jedynym sposobem uczłowieczenia się jest miłość dla kobiety, której
szlachetność, niewinność i wierność trochę powściągają świat od zupełnego
588
zbydlęcenia. No, i my wierzymy w tę szlachetność, niewinność et caetera,
ubóstwiamy ją, padamy przed nią na kolana...
- I słusznie, bo jesteście daleko mniej warci od kobiet.
- Uznajemy to na tysiące sposobów i twierdzimy, że wprawdzie mężczyzna
tworzy cywilizację, ale dopiero kobieta uświęca ją i wyciska na niej idealniejsze
piętno... Jeżeli jednak kobiety mają nas naśladować pod względem owej
zwierzęcości, to niby czymże będą lepsze od nas, a nade wszystko: za co mamy
je ubóstwiać?...
- Za miłość.
- I to piękna rzecz! Ale jeżeli pan Starski otrzymuje miłość za swoje wąsiki i
spojrzenia, to znowu inny pan nie ma racji dawać za nią nazwiska, majątku i
swobody.
- Ja pana coraz mniej rozumiem - rzekła pani Wąsowska.- Uznajesz pan, że
kobiety są równe mężczyznom czy nie?..
- W sumie są równe, w szczegółach nie! Umysłem i pracą przeciętna kobieta jest
niższą od mężczyzny; ale obyczajami i uczuciem ma być od niego o tyle
wyższą, że kompensuje tamte nierówności. Przynajmniej tak nam to ciągle
mówią, my w to wierzymy i pomimo wielu niższości kobiet stawiamy je wyżej
od nas... Jeżeli zaś pani baronowa zrzekła się swoich zalet, a że się ich od dawna
zrzekła, tośmy widzieli wszyscy, więc nie może dziwić się, że straciła i
przywileje. Mąż pozbył się jej jako nieuczciwego wspólnika.
- Ależ baron to niedołężny starzec!...
- Po cóż za niego wyszła, po co nawet słuchała jego miłosnych paroksyzmów?
- Więc pan nie pojmujesz tego, że kobieta może być zmuszoną do sprzedania
się?... - zapytała pani Wąsowska blednąc i rumieniąc się.
- Pojmuję, pani, bo... ja sam kiedyś... sprzedałem się, tylko nie dla zyskania
majątku, ale z nędzy...
- Cóż dalej?
- Ale żona moja przede wszystkim z góry nie posądzała mnie o niewinność, a ja