„Głupstwo!... przecież jej nie oświadczę, że mam na nią apetyt... A zresztą,
choćbym trafił na dobrą chwilę, co bym dał jej w zamian?.. Nawet nie mógłbym
powiedzieć, że ją kocham.”
Dopiero w domu Wokulski otworzył list panny Izabeli.
Na widok drogiego niegdyś pisma przeleciała po nim błyskawica żalu; ale
zapach papieru przypomniał mu te dawne, bardzo dawne czasy, kiedy jeszcze
zachęcała go do urządzania owacyj Rossiemu.
„To był jeden paciorek z różańca, na którym panna Izabela odprawiała
nabożeństwo!...” - szepnął z uśmiechem.
Zaczął czytać.
„Moja droga Kaziu! Jestem tak zniechęcona do wszystkiego i tak jeszcze nie
mogę zebrać myśli, że dziś dopiero zdobywam się na opowiedzenie ci
wydarzeń, jakie u nas zaszły od twego wyjazdu.
Już wiem, ile mi zapisała ciotka Hortensja: oto sześćdziesiąt tysięcy rubli; razem
więc mamy dziewięćdziesiąt tysięcy rubli, które poczciwy baron obiecuje
umieścić na siedem procent, co wyniesie około sześciu tysięcy rubli rocznie. Ale
trudno, trzeba nauczyć się oszczędności.
Nie umiem ci opowiedzieć, jak się nudzę, a może tylko tęsknię... Ale i to
przejdzie. Ten młody inżynier ciągle u nas bywa, co parę dni. Z początku bawił
mnie rozmową o mostach żelaznych, a obecnie opowiada, jak się kochał w
osobie, która wyszła za innego, jak za nią rozpaczał, jak stracił nadzieję
zakochania się po raz drugi i jak by pragnął uzdrowić się przez nową, lepszą
miłość. Wyznał mi jeszcze, że niekiedy pisuje wiersze, w których jednak opiewa
tylko wdzięki natury... Czasami płakać mi się chce z nudów, ale że bez
towarzystwa umarłabym, więc udaję, że słucham, i niekiedy pozwalam mu
ucałować moją rączkę...”
Wokulskiemu żyły nabrzmiały na czole... Odpoczął i czytał dalej:
„Papo coraz słabszy. Płacze po kilka razy na dzień i byleśmy porozmawiali pięć
minut sami, robi mi wymówki, wiesz za kogo!... Nie uwierzysz, jak mnie to
rozstraja.
601
W ruinach zasławskich bywam co parę dni. Coś mnie tam ciągnie, nie wiem -
piękna natura czy samotność. Kiedy jestem bardzo nieszczęśliwa, piszę różne
rzeczy ołówkiem na spękanych ścianach i z radością myślę: jak dobrze, że to
wszystko pierwszy deszcz zmyje.
Ale, ale... Zapomniałam o najważniejszym! Wiesz: marszałek napisał do ojca
list, w którym najformalniej oświadcza się o moją rękę. Całą noc płakałam, nie
dlatego, że mogę zostać marszałkową, ale... że się to tak łatwo stać może!...
Pióro wypada mi z ręki. Bądź zdrowa i wspomnij czasami o twej nieszczęśliwej
Beli.”
Wokulski zmiął list.
„Tak pogardzam i... jeszcze ją kocham!” - szepnął.
Głowa mu pałała. Chodził tam i na powrót z zaciśniętymi pięściami i uśmiechał
się do własnych marzeń.
Nad wieczorem otrzymał telegram z Moskwy, po którym natychmiast wysłał
depeszę do Paryża. Następny zaś dzień, od rana do późnej nocy spędził ze swym
adwokatem i rejentem.
Kładąc się spać pomyślał:
„Czy tylko ja nie zrobię głupstwa?... No, przecież zbadam rzeczy na miejscu...
Czy może istnieć metal lżejszy od powietrza, to inna kwestia, ale że coś w tym
jest - nie ma wątpliwości... Zresztą szukając kamienia filozoficznego znaleziono
chemię; kto zatem wie, co się napotka teraz?... W rezultacie wszystko mi jedno,
byle wydobyć się z tego błota...”
Dopiero nazajutrz w południe przyszła odpowiedź z Paryża, którą Wokulski
parę razy odczytał, W chwilę później oddano mu list od pani Wąsowskiej, gdzie
na kopercie, w miejsce pieczątki, znajdował się wizerunek Sfinksa.
- Tak - mruknął z uśmiechem Wokulski - twarz ludzka i tułów zwierzęcia: nasza
zaś imaginacja dodaje wam skrzydeł.
„Niech pan do mnie wpadnie na kilka minut - pisała pani Wąsowska - gdyż
mam bardzo ważny interes, a dzisiaj chciałabym jechać.”
„Zobaczymy ten ważny interes!” - rzekł do siebie.
W pół godziny później był u pani Wąsowskiej; w przedpokoju stały już gotowe
do drogi kufry. Pani przyjęła go w swoim gabinecie do pracy, w którym przecie
ani jeden szczegół nie przypominał pracy.
- A, pan jest bardzo grzeczny! - zaczęła obrażonym tonem pani Wąsowska. -
Wczoraj cały dzień czekałam na pana, a pan ani się pokazał...
- Przecież zabroniła mi pani przychodzić do siebie - odparł zdziwiony Wokulski.
- Jak to?... Czyliż wyraźnie nie zaprosiłam pana na wieś?... Ale mniejsza,
policzę to na karb pańskiej ekscentryczności... Drogi panie, mam do pana
bardzo ważny interes. Chcę niedługo wyjechać za granicę i chcę poradzić się
pana: kiedy najlepiej kupić franki, teraz czy przed wyjazdem?..
- Kiedyż pani jedzie?...
- Tak... w listopadzie... w grudniu... - odparła rumieniąc się.
- Lepiej przed samym wyjazdem.
602
- Tak pan sądzi?
- Przynajmniej tak wszyscy robią.
- Ja właśnie nie chcę robić jak wszyscy! - zawołała pani Wąsowska.
- To niech pani kupi teraz.
- A jeżeli do grudnia franki stanieją?
- To niech pani odłoży kupno do grudnia.
- No, wie pan co - mówiła drąc jakiś papier - że jesteś pan jedyny do rady...
Czarno to czarno, biało to biało... Cóż z pana za mężczyzna? Mężczyzna w
każdej chwili powinien być stanowczy, a przynajmniej wiedzieć, czego chce...
Cóż, odniósł mi pan list Beli?
Wokulski milcząc oddał list.
- Doprawdy? - zawołała ożywiona. - Więc pan jej nie kochasz?... A w takim
razie rozmowa o niej nie powinna panu robić przykrości. Bo ja muszę...
pogodzić was albo... Niech się już biedna dziewczyna nie dręczy... Pan się do
niej uprzedziłeś... pan wyrządzasz jej krzywdę... To nieuczciwie... tak nie
postępuje człowiek honorowy, aby zbałamuciwszy kogoś rzucał jak zwiędły
bukiet...
- Nieuczciwie! - powtórzył Wokulski. - Niech mi pani z łaski swej powie, jaka
uczciwość może pozostać w człowieku, którego wykarmiono albo cierpieniem i
upokorzeniem, albo upokorzeniem i cierpieniem?
- Ale obok tego miałeś pan i inne chwile.
- O tak, parę życzliwych spojrzeń i kilka dobrych słówek, które dziś mają w
moich oczach tę jedną wadę, że były... mistyfikacją.
- Ale ona dziś tego żałuje i gdybyś pan zwrócił się...
- Po co?
- Ażeby pozyskać jej serce i rękę.
- Zostawiając drugą dla znanych i nieznanych wielbicieli?... Nie, pani, już mam
dosyć tych wyścigów, w których byłem bity przez panów Starskich,
Szastalskich i licho nie wie jakich jeszcze!... Nie mogę odegrywać roli eunucha
przy moim ideale i upatrywać w każdym mężczyźnie szczęśliwego rywala czy
niepożądanego kuzyna.
- Jakież to niskie!... - zawołała pani Wąsowska. - Więc za jeden błąd, zresztą
niewinny, poniewierasz pan niegdyś ukochaną kobietę?..
- Co do liczby owych błędów, to pozwoli pani, ażebym miał własna opinię; a co
do niewinności... Boże miłosierny! w jak nędznym jestem położeniu, skoro
nawet nie mam pojęcia, dokąd sięgała ich niewinność.
- Pan przypuszczasz?.. - surowo zapytała go pani Wąsowska.
- Ja już nic nie przypuszczam - odparł chłodno Wokulski.- Wiem tylko, że w
moich oczach, pod pozorami obojętnej życzliwości, toczył się najzwyklejszy
romans, i - to mi wystarcza. Rozumiem żonę, która oszukuje męża; bo ona może
się tłumaczyć pętami, jakie wkłada na nią małżeństwo. Ale ażeby kobieta wolna
oszukiwała obcego sobie człowieka... Cha!... cha!... cha!... to już jest, dalibóg,
zamiłowanie do sportu... Przecież miała prawo przenosić nade mnie Starskiego -
603
i ich wszystkich... Ale nie! Jej jeszcze było potrzeba mieć w swoim orszaku
błazna, który ją naprawdę kochał, który dla niej wszystko był gotów poświęcić...
I dla ostatecznego zhańbienia natury ludzkiej właśnie z mojej piersi chciała