Выбрать главу

606

nałogu; a rozum ma tego gatunku, że łatwiej mu sto rzeczy wyśmiać i zepsuć

aniżeli jedną zbudować. Kiedy z nim rozmawiam, czasami przychodzi mi na

myśl, że jego dusza jest jak tafla lodu : nawet ogień może się w niej odbić, ale

ona sama nigdy się nie rozgrzeje.

Stach wyjechał do Moskwy, zdaje mi się po to, ażeby uregulować rachunki z

Suzinem. Ma u niego z pół miliona rubli (kto mógł przypuścić coś podobnego

przed dwoma laty!), ale co zrobi z taką masą pieniędzy, ani się domyślam.

Już to Stach był zawsze oryginał i robił niespodzianki. Czy nam teraz jakiej nie

przygotowuje?... aż się lękam.

A tymczasem Mraczewski oświadczył się pani Stawskiej i po krótkim wahaniu

został przyjęty. Gdyby, jak projektuje sobie Mraczewski, otworzyli sklep w

Warszawie, wszedłbym do spółki i przy nich bym zamieszkał. I mój Boże!

niańczyłbym dzieci Mraczewskiego, choć myślałem, że podobny urząd

mógłbym pełnić tylko przy dzieciach Stacha...

Życie jest okrutnie ciężkie...

Wczoraj dałem pięć rubli na nabożeństwo na intencją księcia Ludwika

Napoleona. Tylko na intencją, bo może nie zginął, choć tak wszyscy gadają...

Gdyby zaś... Nie znam ja się na teologii, ale zawsze bezpieczniej wyrobić mu

stosunki na tamtym świecie. Bo nużby?...

Naprawdę jestem niezdrów, choć Szuman mówi, że wszystko idzie dobrze.

Zabronił mi: piwa, kawy, wina, prędkiego chodzenia, irytacji... Wyborny

sobie!... Taką receptę to i ja potrafię zapisać; ale potraf ty ją sam wykonać...

On mówi ze mną tak, jakby podejrzywał, że ja niepokoję się losem Stacha.

Zabawny człowiek!... A cóż to Stach nie jest pełnoletni albo czy ja go już nie

żegnałem na siedem lat? Lata minęły, Stach wrócił i znowu puścił się na

awanturę.

Teraz będzie to samo; jak nagle zniknął, tak nagle powróci...

A jednakże ciężko żyć na świecie. I nieraz myślę sobie: czy naprawdę jest jaki

plan, wedle którego cała ludzkość posuwa się ku lepszemu, czyli też wszystko

jest dziełem przypadku, a ludzkość czy nie idzie tam, gdzie ją popchnie większa

siła?... Jeżeli dobrzy mają górę, wówczas świat toczy się ku dobremu, a jeżeli

gałgany są mocniejsi, to idzie ku złemu. Zaś ostatecznym kresem złych i

dobrych jest garść popiołu.

Jeżeli jest tak, nie dziwię się Stachowi, który nieraz mówił, że chciałby jak

najprędzej sam zginąć i zniszczyć wszelki ślad po sobie. Ale mam przeczucie,

że tak nie jest.

Chociaż... Czy to ja nie miałem przeczuć, że książę Ludwik Napoleon zostanie

cesarzem Francuzów?... Ha! jeszcze zaczekajmy, bo mi ta jego śmierć, w bitwie

z gołymi Murzynami, jakoś dziwnie wygląda...

607

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY:

... ? ...

Pan Rzecki istotnie niedomagał; według własnej opinii z powodu braku zajęcia,

według Szumana z powodu sercowej choroby, która nagle rozwinęła się w nim i

szła dosyć szybko pod wpływem jakichś zmartwień.

Zajęć miał niewiele. Z rana przychodził do sklepu niegdyś Wokulskiego,

obecnie Szlangbauma, lecz bawił tam, dopóki nie zaczęli się schodzić subiekci,

a nade wszystko goście. Goście bowiem, nie wiadomo nawet dlaczego,

przypatrywali mu się ze zdziwieniem, a subiekci, dziś z wyjątkiem pana Zięby

starozakonni, nie tylko nie okazywali mu szacunku, do którego przywykł, ale

nawet wbrew upomnieniom Szlangbauma traktowali go w sposób lekceważący.

W tym stanie rzeczy pan Ignacy coraz częściej myślał o Wokulskim. Nie z racji,

ażeby lękał się jakiegoś nieszczęścia, ale - ot tak sobie.

Z rana około szóstej myślał: czy Wokulski wstaje, czy śpi o tej porze i gdzie

jest? W Moskwie czy może już wyjechał z Moskwy i dąży do Warszawy? W

południe przypominał sobie te czasy, kiedy prawie nie było dnia, ażeby Stach

nie jadł z nim obiadu, wieczorem zaś, szczególniej kładąc się do łóżka, mówił:

„Zapewne Stach jest u Suzina... To dopiero używają!... A może wraca w tej

chwili do Warszawy i w wagonie zabiera się do spania?...”

Ilekroć zaś wszedł do sklepu, a robił to po kilka razy na dzień, mimo niechęci

subiektów i drażniącej grzeczności Szlangbauma, zawsze myślał, że jednak za

czasów Wokulskiego było tu inaczej.

Martwiło go, ale tylko trochę, że Wokulski nie dawał znać o sobie. Uważał to

przecież za zwykłe dziwactwo.

„Nie bardzo rwał się on do pisania, kiedy był zdrów, więc cóż dopiero teraz,

kiedy jest tak rozbity - myślał. - Oj, te baby, te baby!...”

W dniu nabycia przez Szlangbauma sprzętów i powozu Wokulskiego pan

Ignacy położył się do łóżka. Nie dlatego, ażeby miało mu to robić przykrość, bo

przecie powóz i zbytkowne sprzęty były rzeczami wcale niepotrzebnymi, ale

dlatego, że podobne sprawunki robią się tylko po ludziach już umarłych.

„No, a Stach, dzięki Bogu, jest zdrów!...” - mówił do siebie.

Pewnego wieczora, kiedy pan Ignacy siedząc w szlafroku rozmyślał, jak to on

urządzi sklep Mraczewskiemu, ażeby zakasować Szlangbauma, usłyszał

gwałtowne dzwonienie do przedpokoju i szczególny hałas w sieni.

Służący, który już zabierał się do spania, otworzył drzwi.

- Jest pan? - zapytał głos znany Rzeckiemu.

- Pan chory.

- Co to chory!... Kryje się przed ludźmi.

- Może, panie radco, zrobimy subiekcję... - odezwał się inny głos.

- Co to subiekcję!... Kto nie chce mieć subiekcji w domu, niech przychodzi do

knajpy...

608

Rzecki podniósł się z fotelu, a jednocześnie ukazał się we drzwiach jego

sypialni radca Węgrowicz i ajent Szprot... Spoza nich wychylała się jakaś

kudłata głowa i oblicze nie pierwszej czystości.

- Nie chciała przyjść góra do Mahometów, więc Mahomeci przyszli do góry!... -

zawołał radca. - Panie Rzecki... panie Ignacy!... co pan najlepszego

wyrabiasz?... Przecież od czasu jakeśmy pana ostatni raz widzieli, odkryliśmy

nowy gatunek piwa... Postaw tu, kochanku, i zgłoś się jutro - dodał zwracając

się do zasmolonego kudłacza.

Na to wezwanie kudłaty człowiek, ubrany w wielki fartuch, postawił na

umywalni kosz wysmukłych butelek i trzy kufle. Potem zniknął, jak gdyby był

istotą złożoną ze mgły i powietrza, nie zaś z dwustu funtów ciała.

Pan Ignacy zdziwił się na widok wysmukłych butelek; uczucie to jednak nie

łączyło się z żadną przykrością.

- Na miłość boską, cóż się z panem dzieje? - zaczął znowu radca rozkładając

ręce, jakby cały świat chciał ogarnąć w jednym uścisku.- Tak dawno nie byłeś

pan między nami, że Szprot nawet zapomniał, jak wyglądasz, a ja pomyślałem,

że zaraziłeś się od swego przyjaciela, co to ma bzika...

Rzecki sposępniał.

- Więc właśnie dziś - prawił radca - kiedy na pańskim przyjacielu wygrałem od

Deklewskiego kosz piwa nowej marki, mówię do Szprota: wiesz pan co,

zabierzmy piwo i chodźmy do starego, a może się chłop rozrusza... Cóż to,

nawet nie prosisz nas, ażebyśmy usiedli?...

- Ależ bardzo proszę - odpowiedział Rzecki.

- I stolik jest... - mówił radca oglądając się po pokoju - i miejsce, widzę,

zaciszne. Ehe, he!... my tu będziem mogli złazić się do chorego na partyjkę co

wieczór... Szprot, dobądź, synu, trybuszonik i zabierz się do szkliwa... Niech

poczciwiec zaznajomi się z nową marką...

- Jakiż to zakład wygrał radca? - zapytał Rzecki, któremu znowu fizjognomia

zaczęła się wyjaśniać.

- Zakład o Wokulskiego. Widzisz pan, było tak. Jeszcze w styczniu roku

zeszłego, kiedy to Wokulski awanturował się po Bułgarii, ja powiedziałem do

Szprota, że pan Stanisław jest wariat, że zbankrutuje i źle skończy... Tymczasem

dzisiaj, wyobraź sobie, Deklewski utrzymuje, że to on to powiedział...

Naturalnie, założyliśmy się o kosz piwa, Szprot rozstrzygnął na moją stronę i