Выбрать главу

- Ani litery, i do nikogo - odparł stary subiekt.

Ochocki kręcił głową.

- Musiało się tak stać - mruknął.

- Dlaczego musiało się stać?... - wybuchnął Rzecki. - Cóż to on bankrut czy

może nie miał zajęcia?... Taki sklep, spółka to fraszki? A nie mógł ożenić się z

kobietą piękną, zacną...

- Znalazłoby się więcej takich kobiet - wtrącił Ochocki.- Wszystko to było dobre

- mówił ożywiając się - ale nie dla człowieka z jego usposobieniem...

- Jak pan to rozumiesz? - pochwycił Rzecki, któremu rozmowa o Wokulskim

sprawiała taką przyjemność jak o kochance. - Jak pan to rozumiesz?... Poznałeś

pan bliżej tego człowieka?... - pytał natarczywie, a oczy mu błyszczały.

- Poznać go łatwo. Był to jednym słowem człowiek szerokiej duszy.

- Oto właśnie!... - odezwał się Rzecki wybijając takt palcem i wpatrując się w

Ochockiego jak w obraz. - Co pan jednak rozumiesz przez tę szerokość?...

Pięknie powiedziane!... Wytłomacz to pan, a jasno!...

Ochocki uśmiechnął się.

- Widzi pan - rzekł - ludzie małej duszy dbają tylko o swoje interesa, nie sięgają

myślą poza dzień dzisiejszy i mają wstręt do rzeczy nieznanych. Byle im było

spokojnie i suto... Taki zaś facet jak on troszczy się interesami tysięcy, patrzy

nieraz o kilkadziesiąt lat naprzód, a każda rzecz nieznana i nierozstrzygnięta

pociąga go w sposób nieprzeparty. To nawet nie jest żadna zasługa, tylko mus.

Jak żelazo bez namysłu rusza się za magnesem albo pszczoła lepi swoje

komórki, tak ten gatunek ludzi rzuca się do wielkich idei i niezwykłych prac...

Rzecki ściskał go za obie ręce i drżał ze wzruszenia.

- Szuman - rzekł - mądry doktór Szuman mówi, że Stach jest wariat, polski

romantyk.

615

- Głupi Szuman ze swoim żydowskim klasycyzmem!... - odparł Ochocki. - On

nawet nie domyśla się, że cywilizacji nie stworzyli ani filistrowie, ani

geszefciarze, lecz właśnie tacy wariaci... Gdyby rozum polegał na myśleniu o

dochodach, ludzie do dzisiejszego dnia byliby małpami...

- Święte słowa... piękne słowa!... - powtarzał subiekt. - Wytłomaczże pan

jednak: jakim sposobem człowiek, podobny Wokulskiemu, mógł... tak oto...

zaawanturować się?..

- Proszę pana, ja się dziwię, że to tak późno nastąpiło!... - odparł Ochocki

wzruszając ramionami. - Przecież znam jego życie i wiem, że ten człowiek

prawie dusił się tutaj od dzieciństwa. Miał aspiracje naukowe, lecz nie było ich

czym zaspokoić; miał szerokie instynkta społeczne, ale czego dotknął się w tym

kierunku, wszystko padało... Nawet ta marna spółczyna, którą zatożył, zwaliła

mu na łeb tylko pretensje i nienawiści...

- Masz pan rację!... masz pan rację!... - powtarzał Rzecki.- A teraz ta panna

Izabela...

- Tak, ona mogła go uspokoić. Mając szczęście osobiste, łatwiej pogodziłby się

z otoczeniem i zużyłby energię w tych kierunkach, jakie są u nas możliwe. Ale...

nietęgo trafił...

- A co dalej?...

- Czy ja wiem?.. - szepnął Ochocki. - Dziś jest on podobny do wyrwanego

drzewa. Jeżeli znajdzie grunt właściwy, a w Europie może go znaleźć, i jeżeli

ma jeszcze energię, to wlezie w jakąś robotę i bodaj czy nie zacznie naprawdę

żyć... Ale jeżeli wyczerpał się, co także w jego wieku jest możliwym...

Rzecki podniósł palec do ust.

- Cicho!... cicho!... - przerwał. - Stach ma energię... o, ma!... On jeszcze

wypłynie... wypły...

Odszedł od okna i oparłszy się o futrynę zaczął szlochać.

- Taki jestem chory - mówił - taki rozdrażniony... - Bo ja mam podobno wadę

serca... Ale to przejdzie... przejdzie... Tylko dlaczego on tak ucieka... kryje się...

nie pisze?..:

- Ach, jak ja rozumiem - zawołał Ochocki - ten wstręt człowieka rozbitego do

rzeczy, które mu przypominają przeszłość!... Jak ja to znam, choćby z małego

doświadczenia... Wyobraż pan sobie, że kiedy zdawałem w gimnazjum egzamin

dojrzałości, musiałem w pięć tygodni przejść kursa łaciny i greki z siedmiu klas,

bom się tego nigdy nie chciał uczyć. No i jakoś wykręciłem się na egzaminie,

ale tak przedtem pracowałem, żem się przepracował.

Od tej pory nie tylko nie mogłem patrzeć na książki łacińskie albo greckie, ale

nawet myśleć o nich. Nie mogłem patrzeć na gmach szkolny, unikałem

kolegów, którzy pracowali razem ze mną, ale nawet musiałem opuścić owe

mieszkanie, gdzie uczyłem się dzień i noc. Trwało to parę miesięcy i naprawdę

nie pierwej uspokoiłem się, ażem... Wiesz pan, com zrobił? Rzuciłem do pieca

wszystkie podręczniki greckie i łacińskie i spaliłem bestie!... Paskudziło się to z

godzinę, ale kiedy ostatecznie kazałem popioły wysypać na śmietnik,

616

ozdrowiałem! Chociaż i dziś jeszcze dostaję bicia serca na widok greckich liter

albo łacińskich wyjątków: panis, piscis, crinis... Aaa... jakie to obrzydliwe...

Nie dziwże się pan - kończył Ochocki - że Wokulski umyka stąd aż do Chin...

Długie udręczenie może doprowadzić człowieka do wścieklizny... Chociaż i to

przechodzi...

- A czterdzieści sześć lat, panie?... - zapytał Rzecki.

- A silny organizm?... a tęgi mózg?... No, ale zagadałem się... Bywaj mi pan

zdrów...

- Co, może wyjeżdżasz pan?...

- Aż do Petersburga - odparł Ochocki. - Muszę pilnować testamentu nieboszczki

Zasławskiej, który chce obalić wdzięczna rodzina. Posiedzę tam, bodaj czy nie

do końca października.

- Jak tylko będę miał wiadomość od Stacha, zaraz panu doniosę. Tylko przyślij

mi pan adres.

- I ja panu dam znać, tylko zachwycę języka... Chociaż wątpię... Do widzenia!...

- Rychłego powrotu...

Rozmowa z Ochockim orzeźwiła pana Ignacego. Zdawało się, że stary subiekt

nabrał sił nagadawszy się z człowiekiem, który nie tylko rozumiał ukochanego

Stacha, ale i przypominał go w wielu punktach.

„On był taki sam - myślał Rzecki. - Energiczny, trzeźwy, a mimo to zawsze

pełen idealnych popędów...”

Można powiedzieć, że od tego dnia zaczęła się rekonwalescencja pana Ignacego.

Opuścił łóżko, potem szlafrok zamienił na surdut, bywał w sklepie i nawet

często wychodził na ulicę. Szuman zachwycał się trafnością swojej kuracji,

dzięki której choroba serca zatrzymała się w rozwoju.

- Co będzie dalej - mówił do Szlangbauma - nie wiadomo. Ale fakt, że od kilku

dni stary ma się lepiej. Odzyskał apetyt i sen, a nade wszystko opuściła go

apatia. Z Wokulskim miałem to samo.

Naprawdę zaś Rzecki pokrzepiał się nadzieją, że prędzej lub później będzie miał

list od swego Stacha.

„Już może jest w Indiach - myślał - więc w końcu września powinien bym mieć

wiadomość.. .No, o spóźnienie w takich razach nietrudno; ale za październik

dam głowę...”

Rzeczywiście, w epokach wskazanych nadeszły wiadomości o Wokulskim, lecz

bardzo dziwne.

W końcu września wieczorem odwiedził pana Ignacego Szuman i śmiejąc się

rzekł:

- Tylko uważaj pan, jak ten półgłówek zainteresował ludzi. Pachciarz z

Zasławka mówił Szlangbaumowi, że furman nieboszczki prezesowej widział

niedawno Wokulskiego w lesie zasławskim. Opisywał nawet, jak był ubrany i

na jakim koniu jechał...

- Może być!... - wtrącił ożywiony pan Ignacy.

617

- Farsa!... Gdzie Krym, gdzie Rzym, gdzie Indie, a gdzie Zasławek?... - odparł

doktór. - Tym bardziej że prawie jednocześnie inny Żydek, handlujący węglami,

widział znowu Wokulskiego w Dąbrowie... A nawet więcej, bo jakoby

dowiedział się, że ów Wokulski kupił od jednego górnika, pijaczyny, dwa

naboje dynamitowe... No, już tego głupstwa chyba i pan nie zechcesz bronić?...

- Ale cóż by to znaczyło?...

- Nic. Widocznie Szlangbaum musiał między Żydkami ogłosić nagrodę za

dowiedzenie się o Wokulskim, więc teraz każdy będzie upatrywał Wokulskiego