Выбрать главу

62

Odetchnął dopiero na Syberii. Tam mógł pracować, tam zdobył uznanie i

przyjaźń Czerskich, Czekanowskich, Dybowskich. Wrócił do kraju prawie

uczonym, lecz gdy w tym kierunku szukał zajęcia, zakrzyczano go i odesłano do

handlu...

„ To taki piękny kawałek chleba w tak ciężkich czasach!”

No i wrócił do handlu, a wtedy zawołano, że się sprzedał i żyje na łasce żony, z

pracy Minclów.

Traf zdarzył, iż po kilku latach żona umarła zostawiając mu dość spory majątek.

Pochowawszy ją Wokulski odsunął się nieco od sklepu, a znowu zbliżył się do

książek. I może z galanteryjnego kupca zostałby na dobre uczonym

przyrodnikiem, gdyby znalazłszy się raz w teatrze nie zobaczył panny Izabeli.

Siedziała w loży z ojcem i panną Florentyną, ubrana w białą suknię. Nie

patrzyła na scenę, która w tej chwili skupiała uwagę wszystkich, ale gdzieś

przed siebie, nie wiadomo gdzie i na co. Może myślała o Apollinie?...

Wokulski przypatrywał się jej cały czas.

Zrobiła na nim szczególne wrażenie. Zdawało mu się, że już kiedyś ją widział i

że ją dobrze zna. Wpatrzył się lepiej w jej rozmarzone oczy i nie wiadomo skąd

przypomniał sobie niezmierny spokój syberyjskich pustyń, gdzie bywa niekiedy

tak cicho, że prawie słychać szelest duchów wracających ku zachodowi.

Dopiero później przyszło mu na myśl, że on nigdzie i nigdy jej nie widział, ale -

że jest tak coś - jakby na nią od dawna czekał.

„ Tyżeś to czy nie ty?...” - pytał się w duchu, nie mogąc od niej oczu oderwać.

Odtąd mało pamiętał o sklepie i o swoich książkach, lecz ciągle szukał okazji do

widywania panny Izabeli w teatrze, na koncertach lub na odczytach. Uczuć

swoich nie nazwałby miłością i w ogóle nie był pewny, czy dla oznaczenia ich

istnieje w ludzkim języku odpowiedni wyraz. Czuł tylko, że stała się ona jakimś

mistycznym punktem, w którym zbiegają się wszystkie jego wspomnienia,

pragnienia i nadzieje, ogniskiem, bez którego życie nie miałoby stylu, a nawet

sensu. Służba w sklepie kolonialnym, uniwersytet, Syberia, ożenienie się z

wdową po Minclu, a w końcu mimowolne pójście do teatru, gdy wcale nie miał

chęci - wszystko to były ścieżki i etapy, którymi los prowadził go do zobaczenia

panny Izabeli.

Od tej pory czas miał dla niego dwie fazy. Kiedy patrzył na pannę Izabelę, czuł

się absolutnie spokojnym i jakby większym; nie widząc - myślał o niej i tęsknił.

Niekiedy zdawało mu się, że w jego uczuciach tkwi jakaś omyłka i że panna

Izabela nie jest żadnym środkiem jego duszy, ale zwykłą, a może nawet bardzo

pospolitą panną na wydaniu. A wówczas przychodził mu do głowy dziwaczny

projekt:

„ Zapoznam się z nią i wprost zapytam: czy ty jesteś tym, na co przez całe życie

czekałem?... Jeżeli nie jesteś, odejdę bez pretensji i żalu...”

W chwilę później spostrzegał, że projekt ten zdradza umysłowe zboczenie.

Kwestię więc: czym jest, a czym nie jest, odłożył na bok, a postanowił, bądź co

bądź, zapoznać się z panną Izabelą.

63

Wtedy przekonał się, że między jego znajomymi nie ma człowieka, który

mógłby go wprowadzić do domu Łęckich. Co gorsze: pan Łęcki i panna byli

klientami jego sklepu, lecz taki stosunek, zamiast ułatwić, utrudniał raczej

znajomość.

Stopniowo sformułował sobie warunki zapoznania się z panną Izabelą. Ażeby

mógł nic więcej, tylko szczerze rozmówić się z nią, należało:

Nie być kupcem albo być bardzo bogatym kupcem.

Być co najmniej szlachcicem i posiadać stosunki w sferach arystokratycznych.

Nade wszystko zaś mieć dużo pieniędzy.

Wylegitymowanie się ze szlachectwa nie było rzeczą trudną.

W maju roku zeszłego Wokulski wziął się do tej sprawy, którą jego wyjazd do

Bułgarii o tyle przyspieszył, że już w grudniu miał dyplom. Z majątkiem było

znacznie trudniej; w tym przecie dopomógł mu los.

W początkach wojny wschodniej przejeżdżał przez Warszawę bogaty

moskiewski kupiec, Suzin, przyjaciel Wokulskiego jeszcze z Syberii. Odwiedził

Wokulskiego i gwałtem zachęcał go do przyjęcia udziału w dostawach dla

wojska.

- Zbierz pieniędzy, Stanisławie Piotrowiczu, ile się da - mówił - a uczciwe

słowo, zrobisz okrągły milionik!...

Następnie półgłosem wyłożył mu swoje plany.

Wokulski wysłuchał jego projektów. Do wykonania jednych nie chciał należeć,

inne przyjął, lecz wahał się. Żal mu było opuścić miasto, w którym przynajmniej

widywał pannę Izabelę. Ale gdy w czerwcu ona wyjechała do ciotki, a Suzin

począł naglić go depeszami, Wokulski zdecydował się i podniósł całą gotówkę

po żonie w ilości rs trzydzieści tysięcy, którą nieboszczka trzymała nietykalną w

banku.

Na kilka dni przed wyjazdem zaszedł do znajomego lekarza Szumana, z którym

pomimo obustronnej życzliwości widywali się nieczęsto. Lekarz, Żyd, stary

kawaler, żółty, mały; z czarną brodą, miał reputację dziwaka. Posiadając

majątek leczył darmo i o tyle tylko, o ile było mu to potrzebnym do studiów

etnograficznych; przyjaciołom zaś swoim raz na zawsze dał jedną receptę:

„ Używaj wszystkich środków, od najmniejszej dozy oleju do największej dozy

strychniny, a coś ci z tego pomoże, nawet na - nosaciznę.”

Gdy Wokulski zadzwonił do mieszkania lekarza, ten właśnie był zajęty

gatunkowaniem włosów rozmaitych osobników rasy słowiańskiej, germańskiej i

semickiej i przy pomocy mikroskopu mierzył dłuższe i krótsze średnice ich

przekrojów.

- A, jesteś?... - rzekł do Wokulskiego odwracając głowę. - Nałóż sobie fajkę,

jeżeli chcesz, i kładź się na kanapie, jeżeli się zmieścisz.

Gość zapalił fajkę i położył się, jak mu kazano, doktór robił swoje. Przez pewien

czas obaj milczeli, wreszcie odezwał się Wokulski:

64

- Powiedz mi: czy medycyna zna taki stan umysłu, w którym człowiekowi

wydaje się, że jego rozproszone dotychczas wiadomości i... uczucia złączyły się

jakby w jeden organizm?

- Owszem. Przy ciągłej pracy umysłowej i dobrym odżywianiu mogą

wytworzyć się w mózgu nowe komórki albo - skojarzyć się między sobą dawne.

No i wówczas z rozmaitych departamentów mózgu i z rozmaitych dziedzin

wiedzy tworzy się jedna całość.

- A co znaczy taki stan umysłu, w którym człowiek obojętnieje dla śmierci, ale

za to poczyna tęsknić do legend o życiu wiecznym?..

- Obojętność dla śmierci - odpowiedział doktór - jest cechą umysłów dojrzałych,

a pociąg do życia wiecznego - zapowiedzią nadchodzącej starości.

Znowu umilkli. Gość palił fajkę, gospodarz kręcił się nad mikroskopem.

- Czy myślisz - spytał Wokulski - że można... kochać kobietę w sposób idealny,

nie pożądając jej?

- Naturalnie. Jest to jedna z masek, w którą lubi przebierać się instynkt

utrwalenia gatunku.

- Instynkt - gatunek - instynkt utrwalenia czegoś i - utrwalenia gatunku!... -

powtórzył Wokulski. - Trzy wyrazy, a cztery głupstwa.

- Zrób szóste - odpowiedział doktór, nie odejmując oka od szkła - i ożeń się.

- Szóste?... - rzekł Wokulski podnosząc się na kanapie. - A gdzież piąte?

- Piąte już zrobiłeś: zakochałeś się.

- Ja?... W moim wieku?..

- Czterdzieści pięć lat - to epoka ostatniej miłości, najgorszej - odpowiedział

doktór.

- Znawcy mówią, że pierwsza miłość jest najgorsza - szepnął Wokulski.

- Nieprawda. Po pierwszej czeka cię sto innych, ale po setnej pierwszej - już nic.

Żeń się; jedyny to ratunek na twoją chorobę.

- Dlaczegożeś ty się nie ożenił?

- Bo mi narzeczona umarła - odpowiedział doktór pochyliwszy się na tył fotelu i

patrząc w sufit. - Więc zrobiłem, com mógł: otrułem się chloroformem. Było to

na prowincji. Ale Bóg zesłał dobrego kolegę, który wysadził drzwi i uratował