Выбрать главу

„Błogosławieni, którzy łakną sprawiedliwości... Błogosławieni, którzy płaczą...”

Z głębokim wzruszeniem przypatrywał się Wokulski pogrążonemu w

kościelnym mroku tłumowi, który z tak cierpliwą wiarą od osiemnastu wieków

oczekuje spełnienia się boskich obietnic.

„Kiedyż to będzie!...” - pomyślał.

„Pośle Syn Człowieczy anioły swoje, a oni zbiorą wszystkie zgorszenia i tych,

którzy nieprawość czynią, jako zbiera się kąkol i pali się go ogniem.”

Machinalnie spojrzał na środek kościoła. Przy bliższym stoliku hrabina

drzemała, a panna Izabela ziewała, przy dalszym trzy nie znane mu damy

zaśmiewały się z opowiadań jakiegoś wykwintnego młodzieńca.

„Inny świat... inny świat!... - myślał Wokulski. - Co za fatalność popycha mnie

w tamtą stronę?”

W tej chwili tuż obok konfesjonału stanęła, a potem uklękła osoba młoda,

ubrana bardzo starannie, z małą dziewczynką.

Wokulski przypatrzył się jej i dostrzegł, że jest niezwykle piękna. Uderzył go

nade wszystko wyraz jej twarzy, jakby do tego grobu przyszła nie z modlitwą,

ale z zapytaniem i skargą.

Przeżegnała się, lecz zobaczywszy tacę wydobyła woreczek z pieniędzmi.

82

- Idź, Helusiu - rzekła półgłosem do dziecka - połóż to na tacy i pocałuj Pana

Jezusa.

- Gdzie, proszę mamy, pocałować?

- W rączkę i w nóżkę...

- I w buzię?

- W buzię nie można.

- Ech, co tam!... - Pobiegła do tacy i pochyliła się nad krzyżem.

- A widzi mama - zawołała powracając - pocałowałam i Pan Jezus nic nie

powiedział.

- Niech Helusia będzie grzeczna - odparła matka. - Lepiej uklęknij i zmów

paciorek.

- Jaki paciorek?

- Trzy Ojcze nasz, trzy Zdrowaś...

- Taki duży paciorek?... a ja taka malutka...

- No, to zmów jedno Zdrowaś... Tylko uklęknij... Patrz się tam...

- Już patrzę. Zdrowaś, Maria, łaski pełna... Czy to, proszę mamy, ptaszki

śpiewają?

- Ptaszki sztuczne. Mów paciorek.

- Jakie to sztuczne?

- Zmów pierwej paciorek.

- Kiedy nie pamiętam, gdzie skończyłam...

- Więc mów za mamą: Zdrowaś, Maria...

- Śmierci naszej. Amen - dokończyła dziewczynka. - A z czego robią się

sztuczne ptaszki?

- Heluniu, bądź cicho, bo nigdy cię nie pocałuję - szepnęła strapiona matka. -

Masz tu książkę i oglądaj obrazki, jak Pan Jezus był męczony.

Dziewczynka usiadła z książką na stopniach konfesjonału i ucichła.

„Co to za miła dziecina! - myślał Wokulski. - Gdyby była moją, zdaje się, że

odzyskałbym równowagę umysłu, którą dziś tracę z dnia na dzień. I matka

prześliczna kobieta. Jakie włosy, profil, oczy... Prosi Boga, ażeby

zmartwychwstało ich szczęście... Piękna i nieszczęśliwa ; musi być wdową.

Ot, gdybym ją był spotkał rok temu.

I jestże tu ład na świecie?... O krok od siebie staje dwoje ludzi nieszczęśliwych;

jedno szuka miłości i rodziny, drugie może walczy z biedą i brakiem opieki.

Każde znalazłoby w drugim to, czego potrzebuje, no - i nie zejdą się... Jedno

przychodzi błagać Boga o miłosierdzie, drugie wyrzuca pieniądze dla

stosunków. Kto wie, czy paręset rubli nie byłoby dla tej kobiety szczęściem?

Ale ona ich nie dostanie; Bóg w tych czasach nie słucha modlitwy uciśnionych.

A gdyby jednak dowiedzieć się, kto ona jest?... Może bym potrafił jej dopomóc.

Dlaczego wzniosłe obietnice Chrystusa nie mają być spełnione; choćby przez

takich jak ja niedowiarków, skoro pobożni zajmują się czym innym?”

W tej chwili Wokulskiemu zrobiło się gorąco... Do stolika hrabiny zbliżył się

elegancki młodzieniec i coś położył na tacy. Na jego widok panna Izabela

83

zarumieniła się i oczy jej nabrały tego dziwnego wyrazu, który zawsze tak

zastanawiał Wokulskiego.

Na wezwanie hrabiny elegant siadł na tym samym fotelu, który niedawno

zajmował Wokulski, i zawiązała się żywa rozmowa. Wokulski nie słyszał jej

treści, tylko czuł, że w mózgu wypala mu się obraz tego towarzystwa.

Kosztowny dywan, srebrna taca zasypana na wierzchu garścią imperiałów, dwa

świeczniki, dziesięć płomyków, hrabina odziana w grubą żałobę, młody

człowiek zapatrzony w pannę Izabelę i ona - rozpromieniona.Nawet ten

szczegół nie uszedł jego uwagi, że od blasku płomyków hrabinie świecą się

policzki, młodemu człowiekowi koniec nosa, a pannie Izabeli oczy.

„Czy oni kochają się? - myślał. - Więc dlaczegóż by się nie pobrali?... - Może

on nie ma pieniędzy... Lecz w takim razie co znaczą jej spojrzenia?... Podobne

rzucała dziś na mnie. Prawda, że panna na wydaniu musi mieć kilku albo i

kilkunastu wielbicieli i wabić wszystkich, ażeby... sprzedać się najwięcej

ofiarującemu!”

Przyszedł delegowany. Hrabina podniosła się z fotelu, to samo zrobiła panna

Izabela i przystojny młodzieniec, i wszyscy troje z wielkim szelestem poszli ku

drzwiom zatrzymując się przy innych stolikach. Każdy z asystującej tam

młodzieży gorąco witał pannę Izabelę, a ona każdego obdarzała tymi samymi,

zupełnie tymi samymi spojrzeniami, które Wokulskiemu zachwiały rozum.

Wreszcie wszystko ucichło: hrabina i panna Izabela opuściły kościół.

Wokulski ocknął się i spojrzał bliżej siebie. Pięknej pani z dzieckiem już nie

było.

„Jaka szkoda!” - szepnął i uczuł lekkie ściśnięcie serca.

Natomiast obok krzyża leżącego na ziemi wciąż klęczała młoda dziewczyna w

aksamitnym kaftaniku i jaskrawym kapeluszu. Gdy zwróciła oczy na oświetlony

grób, jej także błysnęło coś na wyróżowanych policzkach. Jeszcze raz ucałowała

nogi Chrystusowi, ciężko podniosła się i wyszła.

„Błogosławieni, którzy płaczą... Niechże przynajmniej tobie zmarły Chrystus

dotrzyma obietnicy” - pomyślał Wokulski i wyszedł za nią.

W kruchcie spostrzegł, że dziewczyna rozdaje jałmużnę dziadom. I opanowała

go okrutna boleść na myśl, że z dwu kobiet, z których jedna chce się sprzedać za

majątek, a druga już się sprzedaje z nędzy, ta druga, okryta hańbą, wobec

jakiegoś wyższego trybunału może byłaby Iepszą i czystszą.

Na ulicy zrównał się z nią i zapytał:

- Dokąd idziesz?

Na jej twarzy znać było ślady łez. Podniosła na Wokulskiego apatyczne

wejrzenie i odparła:

- Mogę pójść z panem.

- Tak mówisz?... Więc chodź.

Nie było jeszcze piątej, dzień duży; kilku przechodniów obejrzało się za nimi.

84

„Trzeba być kompletnym błaznem, ażeby robić coś podobnego - pomyślał

Wokulski idąc w stronę sklepu. - Mniejsza o skandal, ale co, u diabła, za

projekta snują mi się po łbie? Apostolstwo?... Szczyt głupoty.

Wreszcie - wszystko mi jedno; jestem tylko wykonawcą cudzej woli.”

Wszedł w bramę domu, w którym znajdował się sklep, i skręcił do pokoju

Rzeckiego, a za nim dziewczyna. Pan Ignacy był u siebie i zobaczywszy

szczególną parę, rozłożył ręce z podziwu.

- Czy możesz wyjść na kilka minut? - zapytał go Wokulski.

Pan Ignacy nie odpowiedział nic. Wziął klucz od tylnych drzwi sklepu i opuścił

pokój.

- Dwu? - szepnęła dziewczyna wyjmując szpilkę z kapelusza.

- Za pozwoleniem - przerwał jej Wokulski. - Dopiero co byłaś w kościeIe,

wszak prawda, moja pani?

- Pan mnie widział?

- Modliłaś się i płakałaś. Czy mogę wiedzieć, z jakiego powodu?

Dziewczyna zdziwiła się i wzruszając ramionami odparła:

- Czy pan jest ksiądz, że się o to pyta?

A przypatrzywszy się uważniej Wokulskiemu dodała:

- Ech! także zawracanie głowy... Dowcipny!

Zabierała się do odejścia, ale zatrzymał ją Wokulski.

- Poczekaj. Jest ktoś, który chciałby ci dopomóc, więc nie spiesz się i

odpowiadaj szczerze...

Znowu przypatrzyła mu się. Nagle oczy jej zaśmiały się, a na twarz wystąpił