Barnett zmarszczył brwi. Nigdy jeszcze nie widział prostokąta unoszącego się swobodnie ponad kępami wysokiej trawy.
Wyregulowawszy ostrość w swojej lornetce dostrzegł także, iż obcy był w niewielkim stopniu humanoidem. Miał mianowicie cztery kończyny. Dwie z nich, niemal ukryte w trawie, służyły mu do chodzenia, zaś pozostałe dwie sterczały sztywno w powietrzu. Pośrodku tułowia Barnett rozpoznał z trudem dwoje maleńkich oczu oraz usta. Stwór nie miał na sobie żadnego kombinezonu ani hełmu.
— Cudacznie wygląda — wymamrotał Agee, regulując szczerbinkę blastera. — Przypuszczam, że jest sam? — zapytał po chwili.
— Mam nadzieję — odrzekł Barnett, wyciągając swój blaster.
— Odległość około dwustu metrów — poinformował Agee unosząc broń. Potem skierował wzrok na Barnetta.
— Czy chce pan z nim wcześniej porozmawiać, kapitanie? — zapytał.
— A o czym tu mówić? — odparł tamten, uśmiechając się leniwie. — Jednak podpuśćmy go trochę bliżej. Nie wolno nam chybić.
Agee skinął głową i zaczął śledzić postać obcego na swym celowniku.
Kalen zatrzymał się na tej opustoszałej, niewielkiej planecie w nadziei na wydobycie — poprzez wysadzenie w powietrze — kilku ton erolu, minerału bardzo cenionego przez Mabogian. Nie miał jednak szczęścia. Bomba tetnitowa, dla której nie znalazł żadnego zastosowania, spoczywała wciąż w torbie ciała Kalena, obok znajdującego się tam zupełnie przypadkowo jądra orzecha. Wyglądało na to, że będzie musiał powrócić na Mabog z balastem zamiast ładunku cennego erolu.
Doznał niemal szoku, gdy ujrzał w pobliżu swego statku inny, dziwacznie zwężający się ku końcowi gwiazdolot. Nigdy nie przypuściłby, że na tym małym, prawie martwym świecie spotka jakieś inne istoty.
A pasażerowie dziwnego pojazdu czekali przy śluzie jego własnego statku! Kalen dostrzegł od razu, że w bardzo niewielkim stopniu przypominają oni Mabogjan. Co prawda do Związku Mabogijskiego należała bardzo przypominająca ich rasa, ale budowali oni zupełnie inne statki kosmiczne. Intuicja podpowiadała mu, że ci obcy mogą być reprezentantami wielkiej cywilizacji, która, wedle nie sprawdzonych do tej pory pogłosek, mieszkała gdzieś na peryferiach Galaktyki.
Skwapliwie pospieszył w ich kierunku.
Dziwne, ale obcy nie zbliżali się do niego. Dlaczego nie wyruszyli mu na spotkanie? Wiedział, że go dostrzegli, ponieważ ich górne kończyny skierowane były w jego stronę.
Zaczął przemieszczać się jeszcze szybciej, uświadamiając sobie, że nie wie nic o ich obyczajach. Miał tylko nadzieję, że nie praktykowali długotrwałych, oficjalnych ceremonii. Godzina zaledwie, którą spędził na powierzchni tej nieprzyjaznej planety, wyczerpała jego siły. Był głodny i czuł przemożną potrzebę wejścia pod prysznic…
Coś niezwykle zimnego wstrząsnęło nim, odrzucając do tyłu. Rozejrzał się wokół z lękiem. Czy była to jakaś nie rozpoznana przezeń do tej pory właściwość tej planety?
Ponownie ruszył do przodu. Przeszył go kolejny lodowaty piorun, zamrażając zewnętrzną warstwę jego skóry.
Sprawa robiła się poważna. Mabogianie należeli do najbardziej odpornych ras w Galaktyce, ale i oni mieli swoje granice wytrzymałości. Kalen ponownie rozejrzał się wokół, poszukując źródła kłopotów.
Stwierdził, że obcy do niego strzelają!
Przez chwilę jego centra myślowe odmawiały zaakceptowania oczywistego świadectwa zmysłów. Kalen wiedział, czym jest morderstwo. Z przerażeniem i oszołomieniem obserwował niegdyś tę perwersję, praktykowaną przez niektóre cofnięte w rozwoju gatunki zwierzęce. Poza tym istniały również książki z dziedziny psychopatologii, w których opisane były wszystkie przypadki morderstw z premedytacją, do jakich doszło w dziejach Mabogu.
Jednak w najgorszych koszmarach nie przewidział, że coś takiego może kiedykolwiek zdarzyć się jemu! Dosłownie nie mógł w to uwierzyć.
Trafiła go następna lodowata strzała. Kalen stał nieruchomo, próbując przekonać samego siebie, że dzieje się to naprawdę. Nie mógł zrozumieć, w jaki sposób stworzenia, posiadające wystarczające zdolności, by kierować statkiem kosmicznym, mogły być równocześnie zdolne do morderstwa.
A poza tym oni przecież nawet go nie znali!
Gdy było już niemal za późno na reakcję, Kalen odwrócił się gwałtownie i popędził w stronę lasu. Teraz już wszyscy trzej obcy strzelali do niego i trawa wokół pokrywała się trzeszczącym pod odnóżami szronem. Zewnętrzna skóra Kalena była już także całkowicie zamrożona. Chłód należał do zjawisk, do których ciało Mabogian nie było przystosowane i lodowaty dreszcz wkradł się już do jego wewnętrznych organów.
Wciąż jednak Kalen nie mógł uwierzyć w to, co się działo.
Dotarł do krawędzi lasu, a dwa lodowe pioruny trafiły go w chwili, gdy chował się za drzewo. Czuł, jak wewnętrzne systemy regulacyjne próbują mozolnie przywrócić minimalną temperaturę ciała; odczuwając głęboki żal z powodu tego, co się stało, pogrążył się w ciemności.
— To jakiś głupi gatunek obcych — zauważył Agee, chowając blaster do kabury.
— Głupi, ale odporny — stwierdził Barnett. — Jednak żadna oddychająca tlenem istota nie może wytrzymać długo pod ogniem blastera.
Uśmiechnął się z dumą i poklepał srebrnoszary kadłub statku.
— Nazwiemy go „Siłacz II” — oznajmił.
— Trzykrotne „hura!” na cześć kapitana! — wykrzyknął z entuzjazmem Victor.
— Darujcie sobie te wrzaski — skomentował Barnett. — Musicie oszczędzać siły, bo mamy jeszcze sporo roboty.
Spojrzał na niebo.
— Zostało nam około czterech godzin do zmierzchu. Victor, przetransportuj pożywienie, tlen i narzędzia z „Siłacza I” i zabezpiecz jego reaktory. Któregoś dnia wrócimy i zabierzemy naszego staruszka. Chcę jednak, żebyśmy wystartowali stąd o zachodzie słońca.
Victor popędził do ich dawnego statku. Barnett i Agee weszli na pokład „Siłacza II”.
Tylna część statku załadowana była generatorami, silnikami, transformatorami, siłownikami, zbiornikami paliwa i powietrza. Obok znajdowała się olbrzymia ładownia, która zajmowała prawie całą drugą połowę statku. Wypełniały ją orzechy wszelkich możliwych kształtów, rozmiarów oraz barw, których wielkość wahała się od pięciu centymetrów średnicy do mniej więcej podwojonego rozmiaru ludzkiej głowy. Taki rozkład pomieszczeń powodował, że do wykorzystania pozostawały zaledwie dwie kabiny na dziobie statku.
Pierwsza z nich musiała być najwyraźniej kajutą dla załogi, ponieważ tu właśnie napotkali jedyną na statku przestrzeń mieszkalną. W kompletnie pustym pomieszczeniu nie dostrzegli jednak ani koi, ani też żadnych stołów czy foteli; była tu tylko gładko wypolerowana metalowa podłoga. W ścianach i suficie widniało kilka niewielkich otworów, których przeznaczenia nie dawało się jednak łatwo odgadnąć.
W pobliżu, połączona z tym pomieszczeniem, znajdowała się kabina pilota. Była bardzo mała; ledwie wystarczała, by pomieścić jednego człowieka. Tablicę kontrolną pod ekranem obserwacyjnym całkowicie wypełniały różne instrumenty.
— To wszystko twoje — oznajmił Barnett. — Przekonajmy się, co uda ci się z tym zrobić.
Agee skinął głową, rozejrzał się w poszukiwaniu fotela, po czym przykucnął przed tablicą kontrolną. Zaczął studiować sposób rozmieszczenia na niej instrumentów.
W ciągu paru godzin Victor zdołał przetransportować wszystkie ich zapasy na pokład „Siłacza II”. Agee wciąż jeszcze nie dotknął żadnego z instrumentów. Usiłował skojarzyć sobie, które podzespoły statku kontrolowane są przez poszczególne urządzenia na tablicy, wnioskując na podstawie ich rozmieszczenia. Nie było to łatwe, nawet gdyby przyjąć założenie, że systemy nerwowe i schematy myślenia obcych są identyczne jak u ludzi. Czy suwak systemu wspomagania silników zwiększał porcję energii, gdy przesuwało się go od lewej do prawej? Jeżeli nie, oznaczało to, że Agee będzie musiał oduczyć się swoich dotychczasowych nawyków manualnych podczas pilotażu. Czy dla konstruktorów statku kolor czerwony oznaczał niebezpieczeństwo? Jeżeli rzeczywiście tak było, to ten duży przełącznik powinien służyć do pozbywania się paliwa w sytuacji awaryjnej. Ale czerwień może oznaczać także wysoką temperaturę, a w takim wypadku przełącznik kontrolowałby turbulentny przepływ energii.