— Coś mnie uderzyło… — jęknął Victor, pocierając obolałe miejsce na głowie.
W ścianach rozlegały się teraz dziwne trzaski. Statek obudził się z uśpienia i wszystkie jego automatyczne mechanizmy działały pełną parą.
— Robi się ciepło, no nie? — spytał retorycznie Victor.
— Tak, i coraz trudniej oddychać — zgodził się Agee. — Widocznie wzrasta ciśnienie.
Wrócił do kabiny kontrolnej. Barnett i Victor stanęli w jej przedsionku, czekając niecierpliwie.
— Nie mogę tego wyłączyć — stwierdził Agee, ocierając krople potu z twarzy. — Temperatura i ciśnienie regulowane są automatycznie. Z pewnością powracają do stanu „normalnego” na skali, gdy tylko statek wystartuje.
— Lepiej by było, do cholery, gdybyś je wyłączył — powiedział złowróżbnie Barnett. — Usmażymy się tutaj, jeżeli tego nie zrobisz.
— Nie ma na to sposobu.
— Ale musi być coś w rodzaju regulatora ciepła.
— Jasne, to tam! — stwierdził Agee, wskazując właściwy przyrząd. — Jest w tej chwili ustawiony na najniższym możliwym poziomie.
— Jak sądzisz, jaka może być „normalna” temperatura na jego planecie? — rzucił pytanie Barnett.
— Nie sądzę, żebym chciał się tego dowiedzieć — odparł Agee. — Ten statek jest zbudowany ze stopów o niezwykle wysokiej temperaturze topnienia. Skonstruowano go tak, by mógł wytrzymać ciśnienie dziesięciokrotnie większe niż jakikolwiek ziemski kosmolot. Biorąc to wszystko pod uwagę…
— Musi być jakaś możliwość wyłączenia tego! — oznajmił Barnett. Zrzucił z siebie kurtkę i sweter. Temperatura gwałtownie wzrastała i pokład stawał się zbyt gorący, by można było na nim ustać.
— Wyłącz to! — zawył Victor.
— Chwileczkę — bronił się Agee. — Przecież wiecie, do cholery, że to nie ja zbudowałem ten statek. Skąd mam wiedzieć…
— Wyłącz! — wrzeszczał Victor, potrząsając nim jak szmacianą lalką. — Wyłącz!
— Puść mnie! — krzyknął pilot, wyciągając swój blaster.
Potem, działając pod wpływem nagłego natchnienia, wyłączył silniki statku.
Trzeszczenie w ścianach ucichło i zrobiło się chłodniej.
— Co się stało? — spytał Victor.
— Temperatura i ciśnienie spadają, gdy — nie ma dopływu energii do silników — odrzekł Agee. — Jesteśmy bezpieczni, dopóki znowu ich nie włączymy.
— Ile czasu w tej sytuacji zabierze nam dostanie się do kosmoportu? — zapytał Barnett.
Agee dokonał szybkich obliczeń.
— Około trzech lat. Jesteśmy dość daleko.
— Czy nie ma jakiegoś sposobu na wyrwanie tych automatów z mechanizmu statku? Nie można ich odłączyć?
— Są dokładnie wbudowane we wnętrze — stwierdził Agee. — Potrzebowalibyśmy do tego całego sklepu z narzędziami i w dodatku fachowej pomocy. Ale nawet gdybyśmy mieli to wszystko, nie byłoby to proste.
Przez dłuższy czas Barnett milczał.
— W porządku — powiedział w końcu.
— Co „w porządku”?
— Jesteśmy załatwieni. Musimy wrócić na planetę i odebrać nasz statek.
Agee odetchnął z ulgą i zaprogramował kosmolot na nowy kurs.
— Myślisz, że ten obcy nam go odda? — spytał Victor.
— Jasne, że tak — odpowiedział Barnett. — Jeśli w ogóle jeszcze żyje. Na pewno będzie zadowolony z możliwości odzyskania swojego pojazdu. A żeby wsiąść do niego, będzie musiał opuścić nasz.
— Na pewno. Ale kiedy już dostanie się do tego statku…
— Narobimy bigosu w tablicy kontrolnej — stwierdził Barnett. — To spowolni jego działanie.
— Ale tylko na chwilę — zauważył Agee. — Prędzej czy później wystartuje, pałając żądzą krwi. Nie zdołamy go prześcignąć.
— Nie będziemy musieli. Wszystko, co powinniśmy zrobić — to wystartować jako pierwsi. Kadłub jego statku jest mocny, ale nie sądzę, by mógł wytrzymać wybuch trzech bomb atomowych.
— Nie pomyślałem o tym — oznajmił Agee z nikłym uśmieszkiem na twarzy.
— To jedyne logiczne rozwiązanie w tej sytuacji — stwierdził Barnett z zadowoloną miną. — Stopy kadłuba wciąż jeszcze będą coś warte. A teraz odwieź nas z powrotem, w miarę możliwości nie usmażywszy na skwarki.
Agee włączył silniki. Wykonał ciasny skręt, wykorzystując całe przyspieszenie, jakie mogli wytrzymać. Znowu zaczęły się trzaski, a temperatura podniosła się gwałtownie. Gdy tylko skończyli skręcać, Agee ustabilizował kurs na właściwym kierunku — czyli w stronę planety — po czym wyłączył silniki.
Większą część drogi pokonali bezwładnym lotem. Gdy jednak dotarli do planety, Agee musiał ponownie wyłączyć silniki, by mogli opaść na jej powierzchnię po właściwej spirali deceleracyjnej, a potem wylądować.
Ledwie zdołali wydostać się ze statku. Ich skóra pokryła się bąblami poparzeń, a podeszwy butów zostały przepalone na wylot. Nie mieli czasu na to, by pozmieniać połączenia w tablicy kontrolnej.
Wycofali się do lasu i postanowili czekać.
— Może on nie żyje — wyraził nadzieję Agee.
Po chwili jednak dojrzeli, jak niewielka postać wyłania się z włazu „Siłacza I”. Obcy poruszał się wolno, ale niewątpliwie żył.
Obserwowali go.
— Przypuszczam — powiedział cicho Victor — że on zrobił sobie jakąś broń. Obawiam się, że będzie chciał nas dorwać.
— Obawiam się, że będziesz musiał zaniknąć dziób — uciął Barnett.
Obcy szedł prosto w stronę swojego statku. Zniknął w jego wnętrzu i zamknął śluzy.
— W porządku — stwierdził Barnett wstając. — Lepiej by było, gdybyśmy teraz jak najszybciej dali stąd nogę. Agee, ty zajmiesz się tablicą kontrolną. Ja podłączę reaktor. Victor, ty zabezpieczysz śluzy. Ruszamy!
Przebiegli sprintem przez równinę i w ciągu kilku sekund dotarli do otwartego włazu „Siłacza I”.
Nawet gdyby Kalen chciał się pospieszyć, nie miał wystarczająco dużo siły, by pilotować swój statek. Wiedział jednak, że gdy już się do niego dostał, jest bezpieczny. Żaden obcy nie przejdzie przez uszczelnione śluzy.
Na rufie otworzył rezerwowy zbiornik powietrza i otworzył go. Statek wypełnił się gęstą, życiodajną, żółtą mieszanką.
Przez kilka długich minut Kalen po prostu nią oddychał.
Potem przytaszczył trzy największe orzechy sednowe, jakie odnalazł w kambuzie, i podłożył je pod rozłupywacz.
Po jedzeniu poczuł się znacznie lepiej. Zmieniacz zdarł zewnętrzną warstwę jego skóry. Także i druga warstwa okazała się martwa i zmieniacz rozciął ją, po czym ściągnął. Zatrzymał się na trzeciej, która pozostała żywa.
Wślizgując się do kabiny pilota, Kalen czuł się niemal jak nowo narodzony.
Wydawało mu się oczywiste, że obcy doznali przejściowego pomieszania zmysłów. Nie było innego sposobu, by wyjaśnić fakt, że powrócili i oddali mu jego statek.
Będzie musiał odnaleźć władze ich cywilizacji, którym podlegali, i przekazać dane dotyczące lokalizacji planety. Władze powinny tych obcych odszukać i raz na zawsze ich wyleczyć.
Kalen czuł się bardzo szczęśliwy. Nie zszedł z drogi etyki mabogijskiej i była to bardzo istotna sprawa. Tak łatwo byłoby zostawić w ich statku bombę tetnitową, nastawioną na wybuch w określonym czasie. Mógł też zniszczyć ich silniki.
Skłamałby, gdyby teraz nie przyznał, że czuł taką pokusę.
Nie zrobił jednak tego. Nie zrobił nic, co mogłoby zagrażać życiu obcych.
Ograniczył się jedynie do skonstruowania kilku przyrządów, niezbędnych do podtrzymywania procesów życiowych.