– Jesteś bezpieczny – powiedziała łagodnie. – Już nie siedzisz pod urwiskiem, leżysz w łóżku, a ja jestem Irsa. Pamiętasz mnie?
Gwałtownie cofnął rękę.
– Zostaw mnie w spokoju! Nie chcę żadnych opiekunów!
Zaraz jednak jego napięte ciało uspokoiło się.
– Przepraszam – bąknął. – Oczywiście, że cię pamiętam. Uff! Śniło mi się, że leżę na potwornie stromym wysypisku śmieci i zsuwam się w dół, a tam stoją jakieś straszne indywidua, czekając na mnie z nożami w rękach.
W małej alkowie z zamkniętymi okiennicami było ciemno, ale przez drzwi z dużego pokoju dochodziło światło, dosłownie z minuty na minutę silniejsze.
– Czy ty widzisz w snach? – zapytała ostrożnie.
– Oczywiście, że widzę! Wiesz, ja zaniewidziałem nie tak znowu dawno.
– Tak, wiem – uśmiechnęła się. – Muszę przyznać, że chętnie dowiedziałabym się o tobie czegoś więcej, jeśli by ci to nie sprawiało przykrości.
Rustan wahał się przez chwilę, potem skinął głową.
Oczy Irsy przyzwyczaiły się już do mroku i dostrzegała teraz znowu bliznę na jego skroni. Była ona głębsza, niż jej się przedtem wydawało.
– Czy to ma coś wspólnego z tą blizną? – zapytała.
– Lekarze tak myślą. To był nieszczęśliwy wypadek. Miałem wtedy szesnaście lat. Głupim chłopakom to się, niestety, zdarza. Takie tam zabawy pirotechniczne, wybuchy… Z początku nie wyglądało to specjalnie groźnie, a w kilka lat później obudziłem się któregoś ranka i okazało się, że nic nie widzę.
Kilka lat później… To znaczy, że oczy na fotografii jeszcze widziały!
O mało się nie wygadała, pytając: „I teraz masz być operowany?”, ale opanowała się w porę.
Zamiast tego zapytała:
– I nie można z tym nic zrobić?
Jego dłoń leżała tuż przy jej ręce, a ona nie miała zamiaru cofać swojej.
– Owszem, jest pewna możliwość. Mój najlepszy przyjaciel, student medycyny, święcie w to wierzy.
Viljo Halonen, pomyślała Irsa.
– Mój przyjaciel działał w tajemnicy i nagle przyszło zawiadomienie, że mam jechać do Sztokholmu, poddać się operacji. Nie mam nic do stracenia, więc pojechałem, oczywiście. – Odwrócił twarz. – Ale teraz to już pewnie nic z tego nie będzie.
Irsa nie mogła się opanować. Ścisnęła jego dłoń na krótką chwilę i natychmiast ją puściła, żeby się Rustan nie rozzłościł.
– Pojechałeś sam?
– Przyjechał po mnie szwedzki pielęgniarz, Hans Lauritsson. Moi krewni akurat albo wyjechali, albo byli zajęci z innego powodu.
Irsa wybuchnęła:
– Ale jakim sposobem dostałeś się tutaj?
Rustan pocierał czoło. Twarz miał zmęczoną i zmizerowaną, ale niezwykle pociągającą.
– Kiedy przyjechaliśmy do Sztokholmu, Hans Lauritsson wyjaśnił, że moja operacja musi zostać odłożona o kilka dni. Chodziło o to, że między innymi mieli mi przeszczepiać rogówkę w lewym oku, które zostało bardziej uszkodzone, ale właśnie się okazało, że nie ma dawcy. Wobec tego Hans zaprosił mnie, bym pojechał z nim do jakiegoś domku letniskowego tutaj do Värmlandii.
– Ale ty nie jesteś w Värmlandii, Rustan! Jesteś w Norwegii.
– O, Boże… Dlaczego?
– Mnie o to nie pytaj!
Milczał przez chwilę pogrążony w myślach.
– No właśnie, cały czas się zastanawiam, dlaczego ty mówisz po norwesku. Gdzie w Norwegii się znajdujemy?
– Tuż przy szwedzkiej granicy.
– Nic z tego nie rozumiem – rzekł z wolna. – Dlaczego Hans mi nie powiedział, że jesteśmy w Norwegii? On był taki sympatyczny. I życzliwy. Wiesz, on mówił, że to jego przyjaciel ma letni domek w Värmlandii, tylko najpierw musimy pojechać do tego przyjaciela po klucze. W pewnym momencie oznajmił, że jesteśmy już niedaleko domu tego przyjaciela, i zatrzymał samochód. I że trzeba jeszcze kawałek iść. No i poszliśmy, ale trwało to bardzo długo.
(Tak, wiem, cały ten szlak drzewny! A potem w górę przez las.)
– Byłem już zmęczony. Bo widzisz, bardzo trudno jest iść, kiedy człowiek nie widzi. Zwłaszcza w nieznanym terenie. Niepotrzebnie tak mocno napina się mięśnie.
– Rozumiem.
– Więc Hans powiedział, że ostatni kawałek to już on pójdzie sam, a ja miałem na niego czekać, siedząc na przewróconym pniu drzewa.
Zgadza się! Wszystko się zgadza, pomyślała Irsa.
Jego twarz wykrzywiła się boleśnie.
– Ale, Irsa, ja czekałem okropnie długo! Czekałem w kompletnej ciszy. Słyszałem tylko kruki, nic więcej. Hans nie wrócił. Nie wiem, ile czasu już minęło, gdy nagle usłyszałem jego głos. Z bardzo daleka i gdzieś wysoko nade mną. Brzmiało to jakoś tak: „Rustan, ratunku! Oni mnie zabiją! Ratunku, Rustan!” To było bardzo dalekie wołanie, rozumiesz, a mimo to bardzo wyraźne! Na koniec rozległ się potworny krzyk i łoskot, jakby coś spadało z wysokości. Potem nastała cisza. Nagle stwierdziłem, że zerwałem się z tego pnia i uciekam, ale wpadłem w jakieś splątane zarośla. Wtedy uświadomiłem sobie, że grozi mi śmiertelne niebezpieczeństwo, i ukryłem się w tych krzakach, niczego nie pojmując, przerażony tym wszystkim.
Zwrócił się do Irsy, jakby miał jej teraz do powiedzenia coś bardzo ważnego.
– Irsa, ja nie jestem tchórzem! I to, że jestem taki uzależniony od innych, to mnie nieprawdopodobnie dręczy. Ale wtedy, w lesie, bałem się naprawdę!
– Myślę, że mogę się postawić w twojej sytuacji – szepnęła Irsa. – Zaznałam zaledwie odrobinę tego co ty i ta odrobina w zupełności mi wystarczy. Zimny pot zlewa mi plecy, gdy tylko sobie o tym pomyślę.
Rustan najwyraźniej ją już zaakceptował. Mówił teraz swobodniej, bez tej agresywności w głosie.
Irsa zagryzała wargi. Cokolwiek ten cały Lauritsson robił koło Kruczego Żlebu, to z pewnością nie odbierał kluczy, to pewne! Tam po prostu w ogóle nie ma zabudowań. Jedynie maszt telewizyjny.
Chociaż nie wiedziała, jak się sprawy mają po tamtej stronie góry, to znaczy po szwedzkiej stronie.
Ręka Rustana dotknęła jej dłoni. Była ciepła i silna. Irsa chętnie by ją ujęła. Marzły jej nogi, a nocna koszula, którą miała na sobie, była najcieńsza z możliwych. Nie chciała jednak przerywać opowiadania, skoro on już raz zaczął.
– Leżałem tak, ukryty w krzakach, i czekałem.
– Tak? – ponaglała, gdy umilkł.
– Było ich dwóch. Rozmawiali po szwedzku, chociaż jeden mógł być cudzoziemcem. „On zwracał się w tę stronę”, powiedział jeden. „Jego koleś musiał się znajdować gdzieś tutaj”. „E tam”, odparł drugi. „Ja myślę, że on nas tylko chciał nastraszyć”. „Nie wydaje mi się”, upierał się pierwszy. „Ten idiota, dlaczego on…” i głosy rozmyły się w oddali. Kiedy stwierdziłem, że jest już noc, wydostałem się z zarośli i zacząłem iść, a resztę znasz.
Irsa uznała, że trzeba mu co nieco wyjaśnić.
– Znaleźli Lauritssona – powiedziała cicho. – Został zepchnięty w przepaść. Nie żyje. Czy on był do ciebie podobny?
– Skąd miałbym to wiedzieć? Z pewnością był znacznie młodszy, poznawałem to po głosie.
I pewnie to tłumaczy omyłkę policji, pomyślała Irsa. Bo fotografia również przedstawiała młodego człowieka. Przy okazji wyjaśnia się też i druga sprawa, mianowicie, dlaczego Lauritsson miał zdjęcie Rustana. Miał spotkać niewidomego w Finlandii, więc Garpowie przysłali mu zdjęcie, żeby wiedział, jak Rustan wygląda.
Znowu na niego popatrzyła. Poranne światło było już teraz na tyle silne, że widziała wyraźnie, i nagle przeniknęła ją fala gorąca. Och, nie, jęknęła w duchu. Nie, dobry Boże, nie daj mi się w nim zakochać! Wiesz przecież, jak często bywałam raniona i odtrącana. Już więcej nie chcę! I nie w nim, najbardziej fantastycznym mężczyźnie, jakiego spotkałam.