Выбрать главу

– To dobrze.

Teraz jego ręce gładziły jej łydki. Irsa udawała, że niczego nie zauważa.

– Moim zdaniem radzisz sobie ze swoim inwalidztwem bardzo dobrze – powiedziała.

– Oj, oj! Powinna byś widzieć mnie w domu! Zwłaszcza na początku, zanim zrezygnowałem. Wtedy nienawidziłem całego świata, oskarżałem Boga o niesprawiedliwość i w ogóle byłem okropny. Teraz już zaakceptowałem swoją sytuację i jest trochę lepiej. Żeby tylko w domu tak się nade mną nie rozczulali!

– Nigdy nie zrezygnowałeś ani niczego nie zaakceptowałeś, Rustan. W dalszym ciągu walczysz!

– W gruncie rzeczy masz rację. Irsa! Chyba powinniśmy już wstać.

Ona pospiesznie zeskoczyła na podłogę.

– Nic podobnego! Jest dopiero czwarta rano. Lepiej jeszcze trochę pospać. Myślę, że tobie jest to bardzo potrzebne, a i mnie też się przyda.

– Nie wierzę, żebym teraz mógł zasnąć – burknął i odwrócił się do ściany. Irsa bez słowa poszła do siebie.

Poranne słońce nie świeciło długo. Tak jak poprzedniego dnia niebo zasnuły gęste chmury, a kiedy koło południa Irsa i Rustan nareszcie się obudzili, deszcz lał tak, jakby ktoś otworzył wielki kran i zapomniał go zamknąć. Ścieżka do jeziora zmieniła się w potok.

– Zaspaliśmy! – zawodziła Irsa nakrywając do bardzo spóźnionego śniadania czy może raczej lunchu. – Autobus dawno odjechał i jak my się teraz dostaniemy do Grottemyra? Musimy przecież dotrzeć do samochodu!

– Może pójdziemy piechotą? To bardzo daleko?

– Och, co najmniej ze dwadzieścia kilometrów, a jeszcze ta pogoda.

– Kiedy będzie następny autobus?

– Jutro wcześnie rano.

Twarz Rustana wskazywała, jak bardzo by chciał wydostać się z tej ponurej okolicy.

– Tak to jest, jeśli się gada po nocach, zamiast spać – śmiała się Irsa zawstydzona.

Ale sytuacja wcale nie była do śmiechu. Rustan powinien wrócić…

Nagle wyjrzała przez okno i drgnęła gwałtownie.

– Rustan – szepnęła. – Chodź no tutaj! Czy to nie człowiek stoi tam pod drzewami?

Rustan wstał i podszedł do niej.

– Tam – powiedziała. – W głębi lasu. Trudno coś zobaczyć w tym deszczu, ale… Och, nie, głupia jestem!

Roześmiał się.

– Nic nie szkodzi. Bardzo mi się to podoba, że traktujesz mnie jak kogoś równego sobie. Czy naprawdę zobaczyłaś tam człowieka?

Wysilała wzrok, by widzieć jak najlepiej, jednocześnie położyła Rustanowi rękę na ramieniu, on jednak uwolnił się delikatnie, objął mocno jej plecy i przygarnął do siebie.

Irsie bardzo się to spodobało.

– Nie, teraz wszystko zniknęło. Na pewno mi się tylko zdawało.

Rustan mimo wszystko odnosił się do tego poważnie.

– Mógł mnie zobaczyć, gdy niedawno wychodziłem do toalety.

– Nie, jestem pewna, że to tylko krzewy. Ale przypomniałeś mi, że ja też powinnam wyjść.

– Weź moją kurtkę – zaproponował. – Nie możesz wychodzić na taki deszcz w lekkim ubraniu.

Wślizgnęła się w jego zbyt obszerną kurtkę mającą na rękawie opaskę, jaką noszą niewidomi, żółtą w czarne kropki, i pobiegła do małego domeczku koło szopy na drewno. Deszcz ją dosłownie zalewał, kiedy próbowała otworzyć drzwiczki z wyciętym u góry serduszkiem. Uroki wiejskiego życia, myślała.

W drodze powrotnej deszcz stał przed nią niczym ściana, trzeba było dużego wysiłku, by się posuwać do przodu. Zgięta wpół, zataczając się dotarła w końcu do schodów.

I wtedy w lesie rozległ się strzał, coś świsnęło koło Irsy i poczuła silne szarpnięcie za rękaw. Zaraz też zobaczyła, że w kurtce Rustana zrobiła się spora dziura.

Irsa krzyknęła i padła na kolana, wspięła się jakoś po schodach, otworzyła drzwi i wtoczyła się do środka. Tam natychmiast zerwała się na równe nogi i zamknęła drzwi na klucz.

– Oni strzelają – wykrztusiła. – Strzelali do mnie!

– Słyszałem – powiedział pobladły. – Trafili cię?

– Myślę, że nie – odparła dzwoniąc zębami. – Ale twoja kurtka…

– Nie przejmuj się kurtką!

Podbiegł i objął ją mocno.

– Och, nie wolno im… Nie mogą ci nic zrobić – szeptał tuż przy jej uchu. – Nigdy nie czułem takiej wściekłości z powodu mojego kalectwa jak teraz.

Irsa nie próbowała się uwolnić z jego objęć. Wprost przeciwnie! Poza tym wiedziała już, że on bardzo lubi tę rolę.

– Nigdy nie czułam się tak dobrze chroniona jak przy tobie – zapewniła. – Jesteś taki silny i…

Nie, lepiej nie mówić zbyt wiele.

– Przecież oni mogli cię zabić – powtarzał wciąż tak samo wzburzony. – Ale dlaczego? Nie zrobiłaś im przecież nic złego!

– Miałam na sobie twoją kurtkę z opaską. W tym deszczu nie widać wyraźnie, a poza tym szłam tak niepewnie. Oni myśleli, że to ty.

Dzwoniła zębami do tego stopnia, że mówiła niewyraźnie.

– Co my zrobimy, Rustan? – pytała bezradnie.

Ogromnie mu się podobało, że zwraca się do niego z takim zaufaniem, ale pocieszyć jej zbytnio nie mógł.

– Zaczekamy, dopóki się nie ściemni, a potem będziemy próbowali przedostać się do ludzi – zdecydował, gładząc ją uspokajająco po włosach. Irsa stwierdziła, że nie ma w tym wielkiej wprawy. Ręka przesuwała się po jej głowie sztywno, nieporadnie. Ale uczucie mimo to było przyjemne, och, jak przyjemne!

Trzeba by iść bardzo, bardzo długo, myślała. Cała wieczność w ciemnym lesie, a za nami ci dwaj pragnący nas zabić!

Przytuliła się do Rustana, stanęła tak, by móc dotknąć wargami jego szyi, i udawała, że nie słyszy jego mocno przyspieszonego oddechu.

– Może moglibyśmy się jakoś z nimi dogadać? Próbować ich przekonać, że ty niczego nie widziałeś, żadnego morderstwa.

– Jak można się dogadać ze strzelającymi zbirami?

Jego ciało było ciepłe i silne. Irsa czuła, że delikatne ciarki przechodzą jej po skórze, od nóg aż po korzonki włosów.

– Rzeczywiście, masz rację.

Ręce Rustana, duże i wrażliwe, pieściły jej ramiona, obejmowały plecy i tuliły. Teraz nie tylko ją ochraniały.

Irsa spojrzała w jego twarz. Była napięta, surowa, czarne oczy lśniły.

– Irsa – szepnął. – Wiesz, ja nigdy jeszcze nie byłem blisko z kobietą. A ty jesteś dla mnie taka dobra. Czy mogę ci podziękować?

Skinęła głową, ale zaraz uświadomiła sobie, że przecież on tego nie widzi, i wykrztusiła ochrypłym głosem:

– Tak.

Uniósł jej rękę i zanim zdążyła się zorientować, o co chodzi, ucałował ją z wdzięcznością i oddaniem.

Jakie to niezwykłe! Jakie obce! Żaden mężczyzna w Skandynawii tak nie robi. Ale nie wydało jej się to nieprzyjemne ani śmieszne, jak dawniej myślała. Nie… To było piękne! I jak podniecało! W całym ciele.

Choć, oczywiście, bardzo ją tym zaskoczył.

Puścił jej rękę.

– Dziękuję, Irsa – szepnął.

I nagle uświadomiła sobie, jaki musiał być samotny, jaki izolowany od normalnego świata. Miała ochotę pocałować go w policzek, ale coś z tej jego staroświeckiej galanterii ją powstrzymało. Coś jej mówiło, że nowoczesna, wyzwolona kobieta, przejmująca inicjatywę, nie pasuje do tego stylu.

A zresztą Irsa nie była też taka wyzwolona. W kręgu przyjaciół, gdzie pocałunki rozdawano na prawo i lewo nie przywiązując do tego większego znaczenia, ona zawsze znajdowała się trochę na uboczu. Wiele dziewcząt w tym środowisku „przechodziło z rąk do rąk”, ale do tego stylu Irsa odnosiła się z wielką rezerwą.

Może właśnie dlatego nigdy nie mogła na dłużej utrzymać żadnego chłopaka? Dlatego, że zawsze tak poważnie traktowała stosunki między kobietą a mężczyzną. Że poszukiwała uczucia, a jeśli go nie było, to sprawa przestawała ją interesować.