W jakiś sposób jednak musiała okazać Rustanowi, że akceptuje jego zachowanie. Nieśmiało podniosła rękę i pogładziła go delikatnie po policzku.
Nieoczekiwanie zareagował wściekłością.
– Przestań! – wybuchnął. – Czy ci nie mówiłem, że nie życzę sobie żadnego współczucia?
Dotknęło ją to do żywego.
– To nie było żadne współczucie! Nie wyobrażasz sobie chyba, że będę cię traktować brutalnie?
– Pozostań taka, jak jesteś. Naturalna. Traktuj mnie jak człowieka widzącego!
– W takim razie muszę też mieć prawo okazać ci, że cię lubię.
– Nie! – krzyknął. – Ja nie chcę być słaby! Nie chcę być od nikogo uzależniony, rozumiesz?
– Tak – odparła krótko.
Dlatego jesteś taki łagodny i wrażliwy, myślała. Fotografia młodego Rustana ujawnia wszystko. I wiesz, że jeśli będziesz słaby, to cała twoja tragedia zwali się na ciebie, przytłoczy cię, że nie będziesz mógł się przeciwstawić cierpieniu. Dlatego chcesz być twardy i masz to niebywałe pragnienie, by radzić sobie samodzielnie. Rustan, Rustan, sam sobie robisz na złość.
Ocknęła się z zamyślenia, kiedy Rustan odszedł od niej. Pragnęłaby otoczyć go ciepłem, delikatnością i wielką miłością. Pozwolić, by ta uczuciowo wygłodniała, opuszczona istota wzięła wszystko, czego była pozbawiona przez tyle lat.
Nie o troskliwość jej chodziło. I nie o współczucie. Gorąca, pełnokrwista kobiecość, oto czego było mu trzeba. Ale to mógł otrzymać wszędzie. Irsa natomiast mogła mu dać coś więcej. Ciepło, szczere oddanie i głęboką miłość. Już fotografia młodego Rustana oczarowała ją. Wzbudziła w niej tyle uczucia!
– Bardzo lubię twój sposób postępowania – powiedziała, kiedy cisza stawała się zbyt męcząca. – Za tą zewnętrzną szorstkością kryje się coś rycerskiego, niespotykana dzisiaj uprzejmość.
Odwrócił się do niej z uśmiechem. I już nie taki spięty.
– To mój ojciec tak mnie wychował. Zawsze okazywać szacunek, zawsze myśleć o innych. A teraz w domu mi tego nie wolno! To o mnie wszyscy chcą myśleć. Czasami doprowadza mnie to do szaleństwa, niszczy mnie, sprawia mi ból! Ale być rycerskim wobec ciebie, Irso, to bardzo przyjemne uczucie. Ty sama do tego zapraszasz.
Jesteś pierwszym człowiekiem, który to odkrył, pomyślała z odrobiną goryczy. Żebyś wiedział, ile ja się nazmywałam po moich przyjaciołach. I po różnych spotkaniach… Zawsze na mnie zwalali wszystkie głupie prace…
– Właśnie stwierdziłam, że od dawna już się nie boję – powiedziała ze śmiechem. – To twoja zasługa.
Rustan był poważny.
– Niebezpieczeństwo jednak nie minęło.
– Nie, wiem o tym, ale jak dobrze jest choć na trochę zapomnieć. Ty bardzo kochałeś swego ojca, prawda?
– Tak – potwierdził gorączkowo. – To był po prostu wspaniały człowiek, chociaż nie miał dla mnie zbyt wiele czasu. Nienawidziłem matki, kiedy od nas odeszła, ale on zgasił we mnie tę nienawiść. Mówił, że powinienem ją zrozumieć, tylko że ja byłem na to za mały. A… Kiedy potem wróciła, uświadomiłem sobie, że ona też… jest człowiekiem, który wiele wycierpiał. Żeby tylko chciała pozwolić mi na więcej samodzielności! Ona wyobraża sobie, że jestem okropnie bezradny, i stara się podać mi wszystko na srebrnej tacy!
– Co robisz przez całe dnie, żeby jakoś zabić czas?
Skrzywił się boleśnie.
– Nieładnie to powiedziałaś! To oznacza, że jestem kimś zbędnym, a właśnie to przeraża mnie najbardziej.
– Niczego takiego nie miałam na myśli – rzekła Irsa poważnie. – Ja na przykład pracuję w agencji informacyjnej, a poza tym wieczorami prowadzę ożywione życie towarzyskie i to właśnie nazywam zabijaniem czasu, chociaż wcale nie uważam, że to jest niepotrzebne.
– Rozumiem. Ja natomiast piszę książkę.
– Oj, wspaniale! – wykrzyknęła. – Alfabetem Braille’a?
– Nie, jeszcze nie. Dyktuję, nagrywam na taśmę. Muszę poprosić Ednę albo Veronikę, żeby mi to przepisały, ale szczerze mówiąc, w gruncie rzeczy bym nie chciał, żeby one to czytały. Na razie nic o tym nie wiedzą. Tam jest mnóstwo różnych bardzo prywatnych myśli, a one zaraz zaczną wzdychać: „Och, Rustan, nie możesz myśleć o takich sprawach! Idź raczej do ogrodu, pospaceruj trochę!”
– Czy ty masz psa przewodnika? – zapytała Irsa.
– Nie, niestety. Prosiłem o to wielokrotnie, ale w domu nie chcą się zgodzić, uważają, że jest mi niepotrzebny, bo przecież nigdzie nie wychodzę, a w razie czego, to rodzina mnie wszędzie zaprowadzi. Och, to naprawdę przykre. A ty masz psa?
– Mam, ale niestety nie mogę go trzymać w Oslo. Jest na wsi, u mojej mamy.
– Chciałbym go spotkać. Ja bardzo lubię psy.
Te słowa sprawiły, że przepełniło ją uczucie szczęścia. Bo Rustan widział jakąś przyszłość dla tej ich świeżo zawiązanej przyjaźni.
Niebo było w dalszym ciągu ciemnoszare, deszcz lał równo. Nagle z lasu wyszło dwóch mężczyzn, kierując się prosto ku domkowi.
ROZDZIAŁ V
– Rustan! – pisnęła Irsa. – Oni tu idą!
Podbiegła, szukając u niego ochrony, i on natychmiast otoczył ją ramionami. Słyszała, jak mocno bije mu serce.
– Co my zrobimy, Rustan?
– Nie wiem. Żebym ja w ogóle cokolwiek mógł zrobić.
Rozległo się niecierpliwe stukanie do drzwi.
– Idź do alkowy – syknęła Irsa. – Masz, tu jest twoja kurtka i laska.
– Nie, zostanę z tobą.
– Ale oni mogą cię zobaczyć przez okno – upierała się zrozpaczona. – Proszę cię, idź! Oni szukają ciebie, a nie mnie.
Niechętnie posłuchał, a Irsa zamknęła za nim drzwi sypialni na klucz. Sama podeszła do wyjścia.
– Kto tam?
– Proszę pani, my zabłądziliśmy. Czy mogłaby nam pani dać szklankę wody?
Wody? Nie dość jej macie na dworze, pomyślała ze złością.
– Bardzo mi przykro, ale nie mogę otworzyć. Przed chwilą ktoś na mnie napadł, a jestem sama i…
Na zewnątrz panowała cisza. Długo, tak długo, że Irsa zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem sobie nie poszli.
Ale tak dobrze nie było.
Głos odezwał się znowu, tym razem bardziej natarczywie:
– Wcale nie jesteś sama! Wypuść tego ślepego, to zostawimy cię w spokoju
Serce Irsy tłukło jak szalone. Nie odpowiadała, gorączkowo poszukiwała jakiegoś wyjścia, ale w mózgu miała kompletną pustkę.
– No, nie wygłupiaj się! Nie chcemy zrobić ci nic złego! – zawołał znowu obcy. – My chcemy tylko z nim porozmawiać.
– To dlaczego przedtem do mnie strzelaliście?
– To wcale nie my! No, nie upieraj się! Otwórz!
O Boże, myślała Irsa. Co ja mam począć?
I znowu głos z zewnątrz:
– Chcesz, żebyśmy puścili was z dymem? Masz pięć minut do namysłu.
Irsa wbijała zęby w zaciśnięte pięści.
– Dlaczego wy go prześladujecie? – zapytała po chwili, ale nie otrzymała żadnej odpowiedzi. Nasłuchiwała. Co się tam, u licha, dzieje? Dziwne! Gotowa by przysiąc, że tamci… Że uciekli do lasu.
Ostrożnie wyjrzała przez okno. Prześladowcy biegli pomiędzy drzewami coraz dalej i dalej od domku, biegli w takim tempie, jakby coś wielkiego i przerażającego deptało im po piętach.
I wtedy usłyszała, co to takiego.
– Rustan! – krzyknęła. – Ktoś jedzie! – Otworzyła mu drzwi, wołając: – Muszę biec, zawołać go tutaj, zanim…
Wybiegła w pośpiechu przestraszona, że ta nieoczekiwana szansa ratunku znowu zniknie. Ale nie, samochód zawrócił koło domku i stanął, po chwili wysiadł z niego barczysty młody mężczyzna. Miał sterczące na wszystkie strony włosy koloru słomy i wesołe oczy w kwadratowej, bardzo fińskiej twarzy.