– Zaraz cię tam zawieziemy! – zawołała Irsa.
– Nie – zaprotestował Halonen. – Weź Rustana i jedź do Oslo. Postaraj się, żeby jak najszybciej wrócił do domu. Będę spokojniejszy wiedząc, że znajduje się w bezpiecznym miejscu.
– Ale oni…
Posłał jej surowe spojrzenie.
– Przecież nie wiemy nawet, ilu ich było ani kim są – syknął zirytowany. A głośno dodał: – Zrób, jak cię prosiłem. Czy państwo wiedzą, gdzie jest szpital? – zapytał obcych.
– Oczywiście! – odparł mężczyzna. – Proszę przejść do naszego samochodu, to zaraz tam pana zawieziemy. I zawiadomimy policję o wypadku. Biedni ludzie! Nie mieli żadnych szans.
Irsa próbowała protestować, ale Viljo się denerwował.
– Z policją załatwię wszystko sam – powiedział. – Ty się tylko zajmuj Rustanem. Jesteś teraz za niego odpowiedzialna.
Twarz młodego Fina miała szarobiały kolor i musieli go wspierać, kiedy przesiadał się do drugiego samochodu, który też natychmiast odjechał. W ostatnim momencie Rustan przypomniał sobie o swojej lasce i zabrał ją z rozbitego wozu Viljo. Irsa patrzyła ze wzruszeniem, jak się ucieszył, że znowu ją ma. Po chwili opuścili to makabryczne miejsce.
Wstrząśnięci siedzieli w milczeniu. Irsa unikała spoglądania w dolinę, mimo to zobaczyła rozbity samochód. Widok był straszny i wrył jej się w pamięć na zawsze.
Była teraz szczerze wdzięczna losowi, że Rustan niczego nie widzi. A może jednak? Spojrzała na niego ukradkiem, bardzo ostrożnie, ale on siedział jak zawsze ze wzrokiem utkwionym w jakąś dal, która istniała tylko w jego wyobraźni. Postanowiła jednak sprawdzić. Zwolniła, po czym machnęła ręką, jakby przecierając szybę, zaledwie kilka centymetrów od jego twarzy.
Rustan nawet nie mrugnął.
– Dlaczego jedziemy tak wolno? – zapytał.
– Musiałam przetrzeć szybę – wyjaśniła i dodała gazu. Jeśli więc o to chodzi, to Viljo się mylił. Ale to można wytłumaczyć. U siebie w domu Rustan pewnie porusza się z taką swobodą, że każdego by wprowadził w błąd.
– Myślisz, że Viljo będzie musiał długo zostać w szpitalu? – zapytał Rustan po chwili milczenia.
Irsa zrozumiała, że siedział oto i zamartwiał się stanem zdrowia przyjaciela.
– Chyba niezbyt długo. Wyglądało mi na to, że może mieć lekki wstrząs mózgu, więc pewnie każą mu leżeć spokojnie. Ale mógł to być też tylko szok. Poza tym nic poważnego mu się nie stało. Najdalej za tydzień będzie zdrów. Czy chcesz teraz wracać do Finlandii?
– Nie! – krzyknął tak spontanicznie, że Irsa musiała się roześmiać. Zaraz jednak zrezygnował. – Będę musiał rzekł. – Nie mam pieniędzy.
– Mogłabym ci pożyczyć. Ale naprawdę wyjechałeś z domu bez pieniędzy?
– Oczywiście, że miałem. Dopiero w lesie, kiedy czekałem na Hansa Lauritssona, zauważyłem, że mój portfel zniknął, paszport, bilety, wszystkie moje dokumenty.
– Ale co, na Boga…
Irsa zatrzymała samochód. Znajdowali się w Elverum.
– Nie chciałabym się naprzykrzać, ale czy mogę obejrzeć twoją kurtkę?
Skinął głową, a ona przyjrzała się podszewce przy kołnierzu.
– Tak jak myślałam. Fabryczna metka została oderwana, nie ma nic, po czym można by cię było zidentyfikować.
– Owszem, jest moja opaska niewidomego i biała laska. W Skandynawii nie ma znowu tak wielu niewidomych, więc całkiem nie rozumiem, że oni…
– Chyba dosyć trudno jest oderwać opaskę, sądzę, że mieli zamiar to zrobić później. Owszem, widać ślady, że starali się ją oderwać, tylko jest chyba za mocno przyklejona.
– Wiesz, nie wszyscy niewidomi używają teraz opasek, ale ja chciałem ją mieć, skoro jechałem tak daleko, i Viljo mi ją przykleił. Edna była zła, powiedziała, że zniszczyliśmy kurtkę.
– Ale że nie zabrali ci laski?
– Ja jej po prostu prawie nigdy nie wypuszczam z rąk – roześmiał się. – Teraz zostawiłem ją w samochodzie Viljo tylko dlatego, żeśmy się tak okropnie spieszyli. Ale wszystko wskazuje, że to Hans Lauritsson usuwał znaki identyfikacyjne.
– Bez wątpienia on. Zupełnie nie mogę pojąć, kim był ten cały Lauritsson.
Po chwili ruszyli w dalszą drogę na południe, do Oslo.
Bardzo szybko jednak Irsa musiała ponownie się zatrzymać. Zjechała na pobocze i zaparkowała.
– Co się stało? Gdzie jesteśmy? – dopytywał się Rustan.
– Widzisz, ja… po prostu nie mogę teraz prowadzić. Przepraszam cię, Rustan, ale to reakcja na wielkie napięcie. To tam… było okropne… I musiałam jechać tak strasznie szybko…
Siedział milczący i skrępowany nie wiedząc, jak się zachować w tej nowej sytuacji. Musiał sobie zdawać sprawę z tego, jak bardzo jest jej trudno, bo nie mógł nie dostrzegać, że cała dygoce jak osikowy liść.
Trochę niepewnie uniósł rękę i pogładził ją po włosach, potem zsunął rękę na kark Irsy i delikatnie go pieścił.
To pomogło. Irsa wyprostowała się, odetchnęła kilka razy głęboko i po chwili mogła znowu jechać.
Jak jemu musi być ciężko, myślała. Taki delikatny i dobry w głębi duszy, został zmuszony do szorstkości i opryskliwości wobec otoczenia. Boi się okazywać słabość, a z drugiej strony najbardziej ze wszystkiego chciałby móc być po prostu sobą. Jaki podejrzliwy się zrobił wobec wszystkich ludzi, jaki nieufny! Wobec mnie również. Ale akurat wobec mnie nie musisz, Rustan, naprawdę.
W czasie jazdy na południe opowiedziała mu trochę o swoim wcześniejszym życiu, zresztą sam o to prosił. Najeżony i wrogi, jak to on, ale Irsa stwierdziła, że chyba naprawdę go jej sprawy interesują. W każdym razie mówiła chętnie. Powiedziała mu o swojej wieloletniej tęsknocie za kimś, z kim mogłaby być, i o wielu rozczarowaniach w tej dziedzinie.
– Całkiem niedawno chodziłam z jednym chłopakiem – powiedziała wreszcie z ironicznym uśmiechem, kiedy przejeżdżali przez most w Minnesund. – Byliśmy razem przez kilka miesięcy i właściwie czułam się przy nim dość dobrze, chociaż mowy o żadnych wielkich namiętnościach raczej być nie mogło. Aż kiedyś, na pewnym przyjęciu, gdy nagle ucichł na chwilę szum rozmów, dał się słyszeć donośny głos mojego przyjaciela: „Zwariowałeś? Żenić się z Irsą? Ja? Owszem, jest miła i szczera, poza tym dobra w łóżku, ale po co komu wino domowej roboty, kiedy istnieje szampan?” Wszyscy to słyszeli i ja, rzecz jasna, natychmiast zerwałam. Nigdy zresztą za nim nie zatęskniłam.
Rustan siedział przez chwilę w milczeniu, po czym zapytał:
– A naprawdę jesteś?
– Jestem co?
– No, to, co on powiedział. Dobra…
Irsa zarumieniła się.
– Nie wiem. Praktykę w tej dziedzinie mam niewielką. Ale dawałam to, co mam, w tych nielicznych przypadkach, gdy lubiłam chłopaka na tyle, że mogłam z nim pójść do łóżka. Bez tej niezbędnej sympatii uważam sprawę za bezsensowną.
W samochodzie zaległa cisza. Przygniatająca cisza. Irsa żałowała, że jest taka szczera. Rustan został wychowany bardzo surowo i teraz myśli pewnie, że ona jest łatwą dziewczyną bez zasad, a on z kimś takim nie będzie chciał mieć do czynienia. Skończy się ta historia, zanim zdążyła się zacząć…
Ujechali chyba z dziesięć kilometrów, zanim znowu się odezwał.
– Irsa… Ja myślę, że tamten chłopak był niesprawiedliwy.
Z trudem uświadomiła sobie, o czym on mówi, zdążyła już zapomnieć o fatalnej wypowiedzi swojego byłego chłopaka.
– Nie wiem – powiedziała. – Nie jestem, niestety, wzorem cnót.
– Nie bądź taka skromna! – syknął z taką gwałtownością, że Irsa aż podskoczyła. – Poznaję po twoim głosie, że jesteś silną i pełną życia kobietą. Wyczuwam to w twojej obecności.
– Dziękuję ci, Rustan – bąknęła trochę skrępowana. – Ale trzeba ci wiedzieć, że nie jestem specjalnie zgrabna i bardziej bym się nadawała do wiejskiego obejścia z wiadrami do dojenia i w chustce na głowie.