– Na czym polega twój feler? – zapytał gniewnie. – Mówisz tak, jakbyś miała kompleks niższości.
– Nie, nic takiego nie miałam na myśli – zaprotestowała zawstydzona. – Ja…
– A już akurat dla mnie to nie ma znaczenia, jak ty wyglądasz – przerwał jej z dawną agresywnością.
– No, na to właśnie liczę – roześmiała się cierpko.
– Irsa, ja potrzebuję przyjaciela. Może mieszkać daleko ode mnie, ale żeby był, żebym miał o kim myśleć, gdy życie staje się zbyt trudne. Kogoś, kto by mnie lubił, bo czasami czuję się potwornie samotny.
Położyła dłoń na jego ręce i mocno ją uścisnęła.
– Masz takiego przyjaciela – zapewniła wzruszona.
ROZDZIAŁ VI
Irsa bardzo chciała wytłumaczyć mu wszystko dokładniej.
– Przed chwilą źle się wyraziłam, mówiąc o tej oborze, musiało to zabrzmieć okropnie, ale wiesz, kobiety o mojej posturze na ogół marzą, by być delikatnymi, pełnymi gracji istotami, za którymi, kiedy się pojawią na przykład w restauracji, wszyscy się oglądają.
Rustan się roześmiał.
– Człowiek zawsze by chciał być kimś innym, niż jest, więc mogę to zrozumieć, chociaż się z tobą nie zgadzam. Ale czy my jeszcze mamy bardzo daleko? Zaczynam już być głodny.
– Ja też, i myślałam sobie, że może moglibyśmy zjeść w takim lokalu po drodze, tu niedaleko. Zrobiło się późno, nic dziwnego, że zgłodnieliśmy.
– Świetnie – zgodził się Rustan na jej propozycję, ale w jego głosie brzmiał niepokój.
Bardzo się zrobiła wrażliwa na jego nastroje.
– Czy coś się stało? – zapytała. – Nie jesteś przyzwyczajony do jedzenia poza domem, prawda? A poza tym znamy się krótko.
Roześmiał się skrępowany.
– Coś w tym rodzaju – przyznał.
– Damy sobie radę, zobaczysz – zapewniła spokojnie. – Powiesz mi, na co miałbyś ochotę, a ja już wszystko zorganizuję.
– Dziękuję – rzekł cicho.
Irsa zrobiła, co mogła, wszystko poszło dobrze, ale dopiero teraz zrozumiała, z jakimi trudnościami Rustan musiał się nieustannie borykać. Tak swobodnie i naturalnie, jak tylko potrafiła, prowadziła go przez restauracyjną salę do wolnego stolika pod oknem, tam pomogła mu usiąść, zamówiła danie, jakie sobie wybrał, i dyskretnie mu usługiwała. Potem towarzyszyła mu do drzwi z napisem „Panowie”. Doskonale rozumiała, jakie to wszystko musi być upokarzające dla człowieka takiego jak Rustan, z taką głęboką potrzebą niezależności. W samochodzie jednak podziękował jej serdecznie, że zachowywała się tak naturalnie, że się nad nim nie rozczulała. Irsa słuchała tego z dumą.
Kiedy nareszcie dotarli do jej niewielkiego mieszkanka w Oslo, był późny wieczór, mimo to Irsa upierała się, by Rustan zatelefonował do rodziny w Finlandii, chociaż on się wahał.
– Dlaczego nie chcesz im powiedzieć, że wszystko w porządku? – nie mogła zrozumieć.
Rustan głęboko westchnął.
– Jest mi teraz tak dobrze, czuję się wolny, podróżuję na własną rękę. Nie chcę wracać do tego więzienia.
– Ty chyba nie nazywasz więzieniem swojego domu?
– Owszem, a co więcej, ja naprawdę tak uważam. Ta nieznośna, potworna troskliwość otula mnie jak wata, nie pozwala mi żyć. Ja nie chcę, żeby mnie zabrali do domu.
Irsa zaproponowała niepewnie:
– Gdybyś sobie życzył, mogłabym z tobą pojechać. Jeśli masz ochotę mnie tam zabrać. Zresztą mogę natychmiast wrócić – dodała pospiesznie.
Siedział zamyślony w jej jedynym wygodnym fotelu, w którym go ulokowała.
– Bardzo bym chciał, żebyś mi towarzyszyła. Jeśli się na to zdecydujesz, będę ci bardzo wdzięczny. Widzisz, w tym domu dzieje się coś, czego nie mogę pojąć. Czuję po prostu. Ale ty masz oczy i możesz wiele zobaczyć. Naprawdę chcesz ze mną pojechać?
– Chcę.
– Świetnie! To czy w takim razie mogę skorzystać z telefonu?
Irsa musiała mu pomóc wybrać numer, ponieważ zero w telefonach norweskich znajduje się w innym miejscu, niż on przywykł. Ale poza tym znakomicie sobie radzi z telefonami, zapewnił. W tych rzadkich przypadkach, gdy pozwalają mu się nimi posługiwać, rzecz jasna.
Irsa uznała, że Rustan przesadza. Rodzina nie pozwala mu korzystać z telefonu? A może on rzeczywiście jest takim zajętym wyłącznie sobą cierpiętnikiem, jak to określił Viljo Halonen? Uff, wolałaby, żeby tamten nie mówił takich słów o Rustanie! Wiele razy w czasie podróży przychodziły jej na myśl, rozważała opinię doktora dokładnie, porównywała ze swoimi wrażeniami, zepsuło jej to humor i zaciemniło wizerunek Rustana, ale aż do tej chwili nie odkryła w nim niczego, co by potwierdzało opinię Halonena o jego superegoizmie. Teraz zaczynała się wahać.
Słuchawkę podniósł brat Rustana, Michael. Wyjaśnił, że matka doznała szoku, źle się czuje i nie może podejść do telefonu. Nic więcej powiedzieć nie zdążył, bo słuchawka została mu wyrwana z ręki i rozległ się histeryczny krzyk Edny. Mówiła tak głośno, że Irsa słyszała każde słowo. Zresztą nie zrobiła nic, by nie słyszeć, nie wyszła dyskretnie z pokoju ani nic takiego, stała po prostu w pobliżu aparatu.
– Ależ dziecko kochane! – krzyczała Edna Garp-Howard. – Co ty znowu wyprawiasz? Ty…
Jej głos przeszedł w pisk i usłyszeli, jak stojący pewnie obok Michael upomina ją:
– Mamo, panuj nad tym, co ty mówisz!
Uspokoiła się odrobinę.
– Byliśmy bliscy śmierci z niepokoju o ciebie. W coś ty się wdał? Gdzie ty jesteś?
– W Oslo. Jestem bezpieczny. Tylko Viljo…
– Wszystko wiemy, on dzwonił dziś wieczorem ze szpitala.
– Naprawdę? To znaczy, że czuje się lepiej?
– Oczywiście, nic mu nie grozi. Ale opowiedział mi absolutnie zwariowaną historię o tobie na norweskim bezludziu i o jakichś prześladowcach! A ten cały sanitariusz, co to właściwie za ponura figura?
Znowu zaczęła szlochać na myśl o tym, że coś mogło się stać.
– Hans Lauritsson? – zapytał Rustan. – Mnie się wydawało, że to miły chłopak, i naprawdę sam z tego wszystkiego nic a nic nie rozumiem.
– O, tak, bo ty uważasz każdego zwyczajnego drania za miłego człowieka! Rustan, natychmiast musisz wrócić do domu! Nie będziemy tu mieć ani chwili spokoju, dopóki nie przyjedziesz!
– No, a operacja?
– Przecież to wszystko było tylko okropnym, bezdusznym oszustwem. Viljo będzie jutro rozmawiał z norweską policją, a my porozmawiamy z naszą policją, żebyś tylko ty wrócił i mógł złożyć zeznania. Zaraz przyjedziemy, żeby cię zabrać…
– Nie musicie. Irsa… ta młoda dziewczyna, która uratowała mi życie, zgodziła się towarzyszyć mi do domu.
Po tamtej stronie zaległa śmiertelna cisza. Potem znowu dał się słyszeć głos matki.
– A co to znowu za jedna? Czy można na niej polegać? – dopytywała się Edna.
Rustan roześmiał się.
– Tak, Edna. Na niej mogę polegać.
– Bo widzisz, potrzeba dużo taktu i troskliwości, żeby towarzyszyć niewidomemu. Czy nie byłoby lepiej…
– Nie, to by trwało zbyt długo. Przyjedziemy jutro przed południem.
– Jestem o ciebie naprawdę niespokojna, ale co może powiedzieć nieszczęsna matka? I jak dobrze będzie mieć cię znowu w domu! Czy mogłabym zamienić kilka słów z tą młodą damą?
– Nie ma jej tutaj – skłamał Rustan. – Zobaczymy się niedługo.
Odłożył słuchawkę.
– Edna mogłaby ci zacząć tłumaczyć, że powinnaś trzymać się z daleka od jej małego chłopca, więc lepiej było jej to uniemożliwić.
Irsa roześmiała się.