Znajdowała się teraz w pobliżu północnego krańca jeziora Vindel, choć, oczywiście, wysoko ponad nim. W każdym razie bliżej miała stąd do letniego domku niż do samochodu.
Znowu zgubiła ślad, ale nie dała za wygraną, szukała uparcie, aż znalazła.
I tutaj z wędrowcami coś się stało. Coś, czego nie rozumiała.
Stała na skraju płaskowyżu i spoglądała w rozpadlinę, nie taką straszną i bezdenną jak ta przy Kruczym Żlebie, ale to też nie była żadna łagodna kotlinka. Upadek stąd…
Może chłopcy błędnie ją poinformowali? Może to tutaj znaleziono zmarłego?
Nie, tej partii gór nie widać było z drogi, którą wożono drewno, gdzie stała razem z malcami. Oni z całą pewnością wskazywali na Kruczy Żleb.
Tu jednak ślady się urywały. Ktoś długo kręcił się w kółko.
Irsa szukała, chodziła zgięta wpół, aż rozbolały ją plecy. Na szczęście ziemia była wilgotna i dość łatwo można się było zorientować.
Na koniec wyprostowała się w przekonaniu, że pora się zatrzymać.
Leżał tu przewrócony pień i człowiek z laską siedział na nim długo. Ziemia przy pniu nosiła mnóstwo śladów jego stóp. Rysował też laską jakieś nieregularne linie.
Ślady jego towarzysza wskazywały, że on bardzo szybko opuścił to miejsce. Wrócił mniej więcej tą samą drogą, którą obaj przyszli, tylko trochę bardziej na wschód. Wyglądało to tak, jakby postanowił iść w kierunku Kruczego Żlebu. Czy to możliwe?
Pewnie nie.
Wszystko to było dziwne. Dlaczego się rozstali?
Ale najważniejsze ze wszystkiego: Dokąd poszedł niewidomy, kiedy wstał już z tego pnia? Splątane linie na ziemi wskazywały, że rysował je rzeczywiście ktoś, kto nie widzi
Irsa nie zwróciła uwagi, że słońce stoi niepokojąco nisko. Była zbyt pochłonięta własnymi myślami, a poza tym niebo wciąż zasłaniały chmury tak ciemne, że pory dnia się zamazywały.
Udało jej się rozróżnić ślady niewidomego prowadzące od pnia i poszła za nimi. Wszystko to było niepojęte.
Najpierw wydawało się, że się gwałtownie poderwał i ruszył w stronę Kruczego Żlebu, po czym nagle się zatrzymał, upadł i przez jakiś czas leżał w zaroślach. Potem jednak ślady wskazywały znowu, że powędrował dalej, niepewnie i chwiejnie, bez niczyjego wsparcia ani pomocy – wiodły prosto na drzewa, uskakiwały, kręciły się w kółko, kierowały na północ, niebezpiecznie blisko krawędzi płaskowyżu. Żadnych wątpliwości, to ślady człowieka, który nie widzi.
Łatwiej było je teraz śledzić, bo jakby w desperacji idący mocniej wbijał laskę w ziemię.
Biedny chłopiec, taki samotny na tym pustkowiu!
Nie, tamci malcy z pewnością się pomylili. On musiał tutaj stoczyć się w dół.
Stała niezdecydowana. Może najpierw powinna pójść śladem tego drugiego? Może znajdzie tam coś ważnego?
Nie, najważniejszy jest niewidomy.
Ślady jakichś obcych butów krzyżowały się ze śladami podeszew o kratkowanym wzorze, ale Irsa nie przywiązywała do nich znaczenia. Tylu ludzi tutaj chodziło ostatnio. Policja, turyści, gapie… Posuwała się wolno po krętych śladach niewidomego. Całkiem świadomie powstrzymywała się przed odtwarzaniem toku jego myśli, kiedy tutaj błądził. Byłaby to dla niej zbyt wielka udręka.
Teren zaczynał się odrobinę obniżać, ale wciąż jeszcze urwisko na prawo od niej było przerażająco głębokie. Niewidomy zdawał się mieć jakiś wrodzony radar, bo zawsze najwyraźniej w ostatniej sekundzie udawało mu się cofnąć. Nie ulegało wątpliwości, że starał się oddalić od urwiska, ale jak większość ludzi, którzy utracili orientację, miał tendencję do kierowania się za bardzo na lewo, i wkrótce znowu znajdował się w niebezpieczeństwie. Raz stwierdziła, że schronił się pod wielkim korzeniem przewróconej sosny i leżał w jamie, jaka się tam utworzyła, jakby chciał się ukryć. Musiał tam leżeć długo, może przez całą noc? Potem znowu ruszył na północ.
Teraz już Irsa nie mogła nie dostrzegać, że dzień stanowczo ma się ku końcowi. Poza tym była głodna, ale za nic nie chciała stracić śladu. Musiała się dowiedzieć, jakim sposobem Rustan Garp dotarł do oddalonego Kruczego Żlebu i spadł w dół. W miejscu, gdzie się teraz znajdowała, wydawało się to całkiem niemożliwe.
Raz jeszcze spojrzała na jezioro Vindel i stwierdziła, że je z wolna okrąża, zbliża się do swojego domku! Co prawda było jeszcze daleko, ale zmierzała we właściwym kierunku. Teraz nie opłacałoby się już cofać do samochodu, przedzierać się znowu przez te okropne pustkowia, które dopiero co pokonała. Prosto stąd wróci do domu. A jutro pojedzie autobusem do Grottemyra i stamtąd weźmie taksówkę do miejsca, gdzie zostawiła samochód. Jeśli oni tam mają taksówki…
Myśl o domu i perspektywa, że może się tam znaleźć bez potrzeby przemierzania raz jeszcze ponurego lasu, przechodzenia koło Kruczego Żlebu, bardzo ją ożywiła. Teraz jedyne ryzyko to to, że zrobi się zbyt ciemno, by dalej tropić, jaką drogą szedł niewidomy.
Na razie jednak było wystarczająco widno.
Nieustające poszukiwanie śladów laski dało się we znaki jej plecom. Zdarzało się, że chodziła pochylona przez wiele minut, zanim znalazła kolejny czarny otworek w ziemi.
W końcu stało się to, czego się obawiała: niewidomy wszedł na gładkie skalne podłoże i ślady się urwały.
Znajdowała się teraz niemal nad samym jeziorem, droga w dół wiodła przez liczne niewielkie uskoki niezbyt stromej skały.
Czy naprawdę nie powinna zrezygnować? Rozglądała się za słońcem, ale go nie zobaczyła, bo już dawno opuściło nieboskłon.
Żadnych oznak, że niewidomy zawrócił w stronę Kruczego Żlebu.
Irsa niczego nie rozumiała.
Powłócząc nogami szła po skalnym gruncie, na którym nie rosła nawet trawa. Nie wiedziała, co począć. Nic się w tym wszystkim nie zgadzało. Podświadomie kierowała się w stronę domu.
I nagle serce podeszło jej do gardła.
Na samym skraju urwiska coś leżało na wpół ukryte w porośniętym wrzosem wgłębieniu. Podbiegła tam i drżąca z nagłego niepokoju, podniosła jakiś przedmiot.
Była to biała laska.
Irsa stała z laską w dłoni i spoglądała w głąb urwiska. W dole widziała połyskujące ciemne wody jeziora.
– O Boże, nie! – wykrztusiła zdjęta trwogą.
Teraz, kiedy mogła odtworzyć tragedię Rustana Garpa, pojmowała, jakie to wszystko straszne. Stała się teraz niewidomym chłopcem, wiedziała już, co się tu dokonało, zamknęła oczy, pod stopami czuła skałę tak, jak on musiał ją wyczuwać. Wyobrażała sobie, że nagle grunt się urwał, niemal widziała, jak biedak walczy, by się zatrzymać, jak odrzuca laskę i szuka jakiegoś oparcia dla rąk, i jak…
Zakręciło jej się w głowie i otworzyła oczy.
A więc chłopcy z Grottemyra popełnili błąd!
Ale w sprawozdaniu też była mowa o Kruczym Żlebie. A tutaj przecież nie ma żadnego żlebu, tylko skały schodzące uskokami w dół do jeziora. Wcale zresztą nie takie wysokie.
Kolejna myśl przemknęła jej przez głowę, a była tak niesłychana, że Irsa niemal doznała szoku.
Skoro on tutaj stoczył się w dół, to dlaczego policja nie znalazła laski? A jeśli się tutaj nie stoczył, do dlaczego laska tu była?
Znajdowała się teraz tak daleko od Kruczego Żlebu, że nie mógł tam wrócić. To było absolutnie niemożliwe!
Irsa podeszła do samej krawędzi i spojrzała w dół.
Stromizna była mniejsza, niż przypuszczała. Nawet gdyby ktoś stąd spadł, to nie zrobiłby sobie krzywdy. Najpierw bowiem skała rzeczywiście schodziła dosyć gwałtownie w dół, ale jakieś cztery metry niżej znajdowała się szeroka półka, wszystko porośnięte krzewami, których można się było przytrzymać, jeśli się widziało, rzecz jasna…
Do następnego uskoku było co prawda dość daleko, ale wystająca skała na pewno zatrzymałaby spadającego. I w ten sam sposób dalej do samego dołu.