Trzeba tylko wyprowadzić go na górę.
Wyglądało to dosyć beznadziejnie, bo Garp chwiał się na nogach, musiała go podpierać, a w końcu trzeba go było oprzeć o skalną ścianę.
– Zostaw mnie! – syknął wtedy. – Sam dam sobie radę.
– Na tym wąskim występie, to chyba nie. A może pobiegnę najpierw do mego domku i przyniosę coś do jedzenia i picia? – zaproponowała.
– Nie! – zaprotestował gwałtownie. – Nie, jak…
Zaraz się jednak uspokoił.
– Poradzę sobie. To tylko przejściowa słabość.
Przyglądała mu się zamyślona. Ty po prostu nie byłbyś w stanie już dłużej zostać sam, pomyślała. Musisz nienawidzić tego ciasnego urwiska, nie możesz znieść myśli, że jedyny człowiek, który się do ciebie zbliżył po tylu dniach, mógłby cię znowu opuścić.
– Przez cały czas nie wzywałeś pomocy? – zapytała.
– Pomocy? Przecież oni by mnie zamordowali – prychnął. – Najpierw przeniosłem się tu z miejsca, w którym Hans mnie zostawił. Zabrało mi to mnóstwo czasu, bo szedłem, tylko nocami. Wiesz, dla mnie dzień i noc są takie same, więc w ciemnościach mam przewagę nad widzącymi. Za dnia chowałem się…
Na przykład pod korzeniami sosny, pomyślała wstrząśnięta.
On zaś mówił dalej:
– Przesuwałem się jak najdalej od tamtego miejsca, ale nie miałem odwagi się odezwać, bo oni byli wszędzie.
– Kim są ci „oni”?
– Skąd, do diabła, mam to wiedzieć? Ja z tego nic a nic nie rozumiem. O Boże, ale mi się chce pić…
Widziała, że jego wargi są spękane. Widziała też, jaki to mimo wszystko przystojny i pociągający mężczyzna, kiedy już się przyzwyczaić do jego gburowatego zachowania. Oczywiście, nadal miał fascynującą twarz, choć teraz w zupełnie inny sposób. A cała sytuacja miała tę dobrą stronę, że Irsa mogła mu się do woli i bez skrępowania przyglądać.
– Musimy się spieszyć, żeby jak najszybciej dojść do mojego domku – powiedziała i sama słyszała, jak rzeczowo i energicznie brzmi jej głos. – Proszę, oto moja ręka. Podejdziemy teraz do ściany urwiska. Tylko bardzo cię proszę, gdybyś miał zemdleć albo coś w tym rodzaju, to nie przewracaj się na mnie, bo wtedy oboje runiemy w dół.
– Będę się starał – wykrztusił i chociaż wciąż mówił gniewnym tonem, zdołała wyczuć w jego słowach nutę humoru. – Tylko idź możliwie jak najciszej. Oni są wszędzie.
– Tutaj nigdy nie byli – odparła. – W przeciwnym razie znaleźliby twoją laskę.
– Owszem, byli, tylko podeszli od dołu.
– Aha, to znaczy, że szli brzegiem jeziora.
I blisko mojego domku, pomyślała przestraszona. Ale to chyba musiało się wydarzyć przed moim przybyciem.
– Więc tutaj jest jezioro? Czasami wydawało mi się, że słyszę chlupot fal.
– Jest jezioro. I właśnie nad nim stoi mój domek.
– Czy daleko jest do tego domku? – zapytał i ponownie się zatoczył.
Irsa pospiesznie przycisnęła go do skały, zanim zdążyło stać się coś złego.
– Znowu mi się kręci… Myślę… że nie dam rady… iść – wymamrotał, a Irsa dotknęła jego czoła i stwierdziła, że jest pokryte zimnym potem. Domyślała się, że on nienawidzi swojej słabości i próbuje ją pokryć gniewem.
– Powinieneś coś zjeść – powiedziała zatroskana i próbowała pospiesznie policzyć, ile dni spędził bez jedzenia i picia.
Musiało to trwać dosyć długo. Co najmniej pięć dni, a prawdopodobnie dużo dłużej. Bo przecież samochód stał na leśnej drodze cały tydzień. Nie, to niemożliwe, nie przetrwałby tak długo o głodzie.
– Nie miałeś nic do jedzenia przez cały ten czas? – zapytała wstrząśnięta.
– Owszem, miałem. Mieliśmy cały plastikowy worek pełen owoców i czekolady, kiedy wyruszyliśmy do lasu, i Hans upierał się, żebym to ja go niósł. Wystarczyło mi to na dosyć długo, w każdym razie kiedy zrozumiałem, że zostałem sam i nie wiadomo, kiedy znowu spotkam ludzi, zacząłem zapasy racjonować. Piłem też wodę, na jaką natrafiałem po drodze, z rowów i kałuż. Bałem się, że taka stojąca woda może być szkodliwa, ale nic mi się nie stało.
Cóż to za koszmarna sytuacja, myślała Irsa. Znaleźć się w nie znanym, dzikim lesie, samemu nic nie widząc. A na dodatek nie móc wzywać pomocy.
Skalny uskok zrobił się węższy i teraz zaczęły się prawdziwe kłopoty.
– Tędy wejdziemy na górę – poinformowała, sama w to nie wierząc.
Wyjaśniła mu, co robić, by nie utracić tej jedynej możliwości wydostania się poza krawędź urwiska. On kiwał głową i powtórzył, co powinien robić.
– Myślę, że najlepiej będzie, jeśli ja pójdę pierwszy – zaproponował.
– Bez wątpienia. Tutaj masz pierwsze oparcie dla ręki.
Ujęła jego dłoń i położyła ją na niewielkim występie.
Teraz było już tak ciemno, że z trudem dostrzegała występy i szczeliny. I będzie musiała go podpierać, jak sobie z tym wszystkim poradzi?
Ale, ku jej niesłychanemu zdumieniu, Rustan bez wysiłku podciągał się w górę, wymacywał miejsca, które mu wskazywała, i szedł niczym górska kozica.
On nie wie, jak to wygląda po obu stronach i w dole, pomyślała, wspinając się w ślad za nim z sercem w gardle.
Prawdopodobnie bardzo mu zależało, by jej pokazać, że poradzi sobie bez trudu, kierując się tylko jej prostymi wskazówkami.
Ale przecież jest taki osłabiony, myślała. Jeśli teraz zakręci mu się w głowie, to…
I rzeczywiście! Oparł głowę o skałę z cichym jękiem.
– Jeszcze tylko pół metra i będziesz na górze! – zawołała, by dodać mu otuchy, i czerpiąc nowe siły z poczucia zagrożenia, szybko wspięła się za nim.
– Trzymaj się mocno – mówiła przez zęby i rozgorączkowana zapomniała, jak bardzo boi się najwęższego przejścia. Kilkoma energicznymi krokami przybliżyła się do Rustana i mocno przyciskała go do skały, żeby nie spadł.
– Żebyś tylko teraz nie runął w dół – wysyczała, czując, jak jego ciężkie ciało wiotczeje i osuwa się. Rozpaczliwie starała się utrzymać je w górze. – Ocknij się! – krzyczała – Ocknij się!
Zaciśniętą pięścią tłukła go w ramię. Oboje wisieli na wąskim występie, Irsa nie miała na czym oprzeć jednej stopy, którą machała rozpaczliwie w powietrzu, a rękę zaciskała na kawałku skały, który mógł się w każdej chwili oderwać od ściany.
Wolną ręką zdołała dosięgnąć policzka Rustana i mocno uderzyła. Zdaje się, że to go ocuciło.
– Chyba za szybko szedłem – wyszeptał, a tymczasem Irsa zdołała znaleźć lepsze oparcie. – Zdawało mi się, że powinienem się spieszyć, dopóki jestem w formie.
– No, dobrze – powiedziała już łagodniej. – Przesuń dłoń tutaj, zanim stoczę się w dół. Mam skurcze w rękach i w łydkach. Jeszcze dwa kroki i będziesz na górze.
Garp zebrał wszystkie siły i podciągnął się jak mógł najwyżej. Po chwili stał już bezpieczny na równej ziemi. Wyciągnął teraz rękę po Irsę, a ona ujęła ją pospiesznie. Pozwalała, by pomógł jej człowiek, który sam potrzebował pomocy. Ale on za wszelką cenę chciał być tym silniejszym, zrozumiała to od razu. Jak strasznie musiał nienawidzić swojego kalectwa!
Długo leżeli na skale, by odpocząć po wysiłku fizycznym i przeżytym strachu. Potem on podniósł głowę i oparł się na łokciu.
– Moja laska? Masz ją tutaj?
Irsa podniosła się oszołomiona. Laska? Cóż ona z nią zrobiła? Aha!
Pobiegła do miejsca, w którym ją zostawiła. Tymczasem Rustan zdążył się podnieść, a kiedy włożyła mu laskę do ręki, ścisnął ją mocno i głaskał, jakby była jego jedynym, odzyskanym punktem oparcia we wrogim świecie.
I chyba tak rzeczywiście było.
– No, a teraz do domku!
Irsa ufnie ujęła jego dłoń, on najpierw chciał cofnąć swoją, potem jednak zrezygnował. Było jej przyjemnie trzymać tę silną, męską dłoń w swojej, spoglądała na niego z ukosa i myślała, jak bardzo zmienił się jej stosunek do tego człowieka. Odczuwać intensywną wspólnotę z chłopcem z fotografii, o dziesięć lat od niej młodszym, to jedna sprawa. Kiedy jednak ów chłopiec nieoczekiwanie okazuje się dojrzałym i pod każdym względem pełnym życia mężczyzną, to musi to stwarzać całkiem inne problemy. Wiedziała, że powinno się go traktować w zupełnie inny sposób, nie miała tylko pojęcia, w jaki.