– Przepraszam cię za wczorajszy wieczór! – wyszeptała. Po woli przekręciła się na bok, aby znaleźć się bliżej niego, a wtedy Charlie zapomniał o całym świecie z wyjątkiem jej nóg, ud, bioder i zupełnie wyjątkowych piersi, które go zawsze zadziwiały.
Nie wychodzili z łóżka aż do drugiej po południu. Potem wzięli razem prysznic i znów się kochali. Charlie zaczął ten dzień w świetnej formie i w dużo lepszym humorze.
– W gruncie rzeczy fajnie nam wypadła ta rocznica, chociaż nie od razu się rozkręciło! – wyznał z uśmiechem, kiedy przebierali się do kolacji. Planowali spotkanie z przyjaciółmi, a potem ewentualnie kino.
– Też tak sądzę – zgodziła się z nim, patrząc z zachwytem na pierścionek. Pocałowała Charliego, ale przy tym zauważyła, że ociąga się, jakby chciał ją o coś zapytać, tylko się krępował. – Co się tak czaisz? Zaraz pewnie powiesz: „Ech, to nic takiego… Zresztą, nieważne”.
Roześmiał się, zadowolony, że tak bezbłędnie go rozszyfrowała. – No więc o co ci chodzi? Przecież widzę, że masz coś na końcu języka! – Próbowała mu pomóc, wciskając się w czarną skórzaną minispódniczkę. Do tego założyła czółenka na niebotycznych obcasach i sięgnęła do szafy po sweterek. Blond włosy upięła w wysoką fryzurę, dzięki czemu przypominała bardziej zaokrągloną i zmysłową wersję Oliwii Newton-John. Nieraz porównywał ją do tej aktorki. Charlie był młodym, przystojnym mężczyzną, a jednak obok Barbie wyglądał jak wyjęty z zupełnie innej bajki.
– A skąd wiesz, że chcę cię o coś zapytać? – sondował ostrożnie. Czasem krępował się ujawniać przed nią swoje uczucia.
– No, jazda, wal! – Kto jak kto, ale ona nie należała bynajmniej do wstydliwych, kiedy stała przed nim w czarnym sweterku opinającym obfity biust. Chciał zadać jej to pytanie jeszcze wczoraj, między wręczeniem upominków a upojnymi chwilami w łóżku lub nawet po nich. Wydarzenia wczorajszego wieczoru odbiegały jednak nieco od z góry przyjętego planu, bo kochali się przez całą noc, nie zawracając sobie głowy kolacją.
– Śmiało, co to takiego? – Naciskała z taką niecierpliwością, że aż go trochę wystraszyła. Bał się zadać to pytanie w niewłaściwym momencie, aby się nie rozzłościła. Ona ze swej strony do myślała się, że dotyczy kłopotliwego dla niej tematu, który jednak wiele dla niego znaczył.
– Nie jestem pewien, czy to odpowiedni moment… – usiłował grać na zwłokę.
– Moja mama zawsze mawiała: „Kiedy powiedziałeś A, musisz powiedzieć B”. No więc co tam trzymasz w zanadrzu?
Usiadł na łóżku, próbując dobrać właściwe słowa. Nie chciał jej rozdrażnić, tym bardziej że znał jej opinię na ten temat. Sprawa jednak była na tyle dla niego ważna, że chciał przynajmniej spróbować o tym porozmawiać.
– Nie wiem, jak ci powiedzieć, ile to dla mnie znaczy, Barb – zaczął. – Ale ja… naprawdę chciałbym, żebyśmy mieli dziecko!
– Co takiego? – Prychnęła na niego jak rozgniewany kot, którego nawet przypominała w czarnym sweterku z angory. – Przecież wiesz, że nie mam zamiaru zakopać się w pieluchy. Przynajmniej nie teraz, kiedy mam już prawie zaklepaną rolę w reklamie. Gdybym teraz zaszła w ciążę, szlag trafi całą moją karierę, a ja będę mogła najwyżej sprzedawać szminki u Neimana i Marcusa jak Judi.
Przez delikatność wolał jej nie wypominać, że ta „cała kariera” to raptem kilka niemych rólek, mnóstwo castingów, z których nic nie wyszło, występ w ostatnim rzędzie chóru w musicalu Oklahoma! i niechlubny rok życia w Las Vegas. Za jej jedyny sukces można było uznać prezentowanie strojów plażowych na wybiegu.
– Wiem, wiem – przyznał wyrozumiale. – Chyba jednak mogłabyś na jakiś czas dać sobie spokój z karierą? Nie mówię zresztą, że musimy to zrobić już teraz, ale chciałbym, żebyś wiedziała, jakie to dla mnie ważne. Chcę założyć rodzinę, mieć prawdziwy dom, z ojcem, matką i dziećmi, jakiego nigdy nie miałem. Możemy podarować naszym dzieciom lepsze życie. Jesteśmy już rok po ślubie i najwyższy czas, aby to sobie powiedzieć.
– Jeśli tak lubisz dzieci, to wstąp do Korpusu Pokoju! Mam już prawie trzydzieści dwa lata i wiem jedno, że jeśli teraz nie osiągnę celu, to wszystko przejdzie mi koło nosa.
– A ja mam trzydzieści lat, Barbie, i pragnę mieć rodzinę. – Patrzył na nią proszącym wzrokiem, co ją nagle dziwnie zdenerwowało.
– Rodzinę, to znaczy ile dzieci? – spytała, podnosząc brew. W opiętej skórzanej spódniczce wyglądała nieopisanie seksownie. – Dziesięcioro wystarczy? Pochodzę z takiej rodziny i wierz mi, kto ma pszczoły, ten ma miód, a kto ma dzieci, ten ma przede wszystkim smród!
Wyznała mu więcej, niż chciała, niż wiedział lub chciał kiedykolwiek się dowiedzieć.
– Wcale nie musi tak być. Może tak to wyglądało w twojej rodzinie, ale nasza będzie całkiem inna! – Mówił to ze łzami w oczach. – Bez tego moje życie nigdy nie będzie takie jak trzeba. Czy nie moglibyśmy przynajmniej spróbować?
Rozmawiali o tym już przedtem, ale przed ślubem nigdy nie uporali się z tym problemem do końca. Charlie nie ukrywał, że nade wszystko pragnie dzieci, ale Barbie wolała nie mówić mu szczerze, co o tym myśli. Aby zrobić mu przyjemność, zwodziła go mglistymi obietnicami: „może później…”. Tylko że to „później” nadeszło prędzej, niż sobie życzyła.
Zasmucona, odwróciła się do okna, żeby nie patrzeć mu w oczy. Nie chciała dzielić się z nim przykrymi wspomnieniami z dzieciństwa, ale była pewna, że nie zamierza zakładać takiej rodziny, z jakiej sama się wywodziła. Z tamtych czasów nabrała obrzydzenia do dzieci i wiedziała, że nigdy nie zechce mieć własnych. Nieraz usiłowała dać to Charliemu do zrozumienia, ale nie chciał nawet słuchać. Była przekonana, że jej nie wierzył – w głowie mu się nie mieściło, że można nie chcieć dzieci.
– Po co ten pośpiech? Przecież minął zaledwie rok od naszego ślubu. Na razie dobrze jest tak, jak jest, więc po co to psuć?
– To nic nie popsuje, tylko obróci na lepsze. Proszę cię, Barb, przemyśl to…
Nie tylko ją prosił, ale wręcz błagał. Nienawidziła takiego tonu w jego głosie i nie chciała tego słuchać. Uważała to za formę presji, co w tych sprawach stanowiło nieczyste zagranie.
– A skąd wiesz, czy w ogóle coś by z tego wyszło? – Próbowała go za wszelką cenę zniechęcić. – Czasem mi się wydaje, że w tych sprawach coś u nas nie gra. Popatrz, ja wcale się nie zabezpieczam i jakoś nic! Może nie jest nam pisane mieć dzieci? Pocałowała go i spróbowała wprawić w podniecenie, co zwykle przychodziło jej bez trudności. – Tymczasem ja mogę zastąpić ci dziecko! – dodała nadspodziewanie zmysłowym głosem.
– To nie jest to samo! – Uśmiechnął się, mile zaskoczony. – Choć na razie to nawet miłe!
Jednak w przypadku Barbie to „na razie” nie mogło trwać wiecznie. Charlie ją całował, a równocześnie myślał, jak ją sprowokować do większej lekkomyślności w tych sprawach. Może trzeba wykorzystać sprzyjające dni miesiąca i zamiast przekonywać – postawić przed faktem dokonanym? Był pewien, że gdyby już miała dziecko – pokochałaby je na sto procent. Musi więc zacząć bacznie śledzić przebieg jej cyklu i w odpowiednim momencie przynieść do domu butelkę szampana. A wtedy… bingo!
Ten pomysł podniósł go na duchu. Ubrali się i wyszli na imprezę. Barbie, nie znając jego planów, świetnie się bawiła w nadziei, że dał sobie spokój z namawianiem jej, by urodziła dziecko. Nigdy nie powiedziała mu otwarcie, że nie chce mieć dzieci, ale też nie deklarowała, że chce je mieć. Jednego tylko była pewna – bez względu na to, jak rozpaczliwie Charlie pragnął dziecka, ona nie zamierzała być matką.