– Masz jakieś kłopoty? – spytała, gdyż oprócz inteligencji i urody odznaczała się przenikliwością. Studiowała w Yale, ale pracę magisterską pisała w Harvardzie. Pochodziła z Los Angeles, więc obecnie, jak to nazywała, „wróciła do korzeni”. Miała dwadzieścia osiem lat i mieszkała w Bel Air, w bezpośrednim sąsiedztwie domu rodziców. Wszystko to nie przewróciło jej jednak w głowie i gdy przyszła do pracy w redakcji, od razu zaprzyjaźniła się z Dianą. Diana i Andy próbowali kiedyś podsunąć ją Billowi Benningtonowi, ale odstraszyła go swoim intelektem. Nie lubił zdolnych i poważnie myślących kobiet, choć oficjalnie rozgłaszał, że Eloise była na jego gust za wysoka i za chuda. Istotnie, wyglądała jak modelka, z długimi blond włosami i wielkimi niebieskimi oczami.
– Ależ skąd, wszystko w porządku! – wykręciła się Diana. Usiłowała zwekslować temat na pyszne francuskie danie, którymi poczęstowała ją Eloise, jak również na jej znakomitą figurę.
– Trudno uwierzyć, że ty w ogóle coś jesz!
– Podczas studiów cierpiałam na anoreksję – wyjaśniła Eloise. – A przynajmniej na jej początki. Myślę, że nie posunęłam się w tym za daleko tylko dlatego, że za bardzo lubię jeść, a babcia z Florydy podsyłała mi świetne ciasteczka.
Nie dała się jednak łatwo spławić, nie na darmo cieszyła się opinią dociekliwej dziennikarki.
– Nie odpowiedziałaś mi na pytanie!
– A o co pytałaś? – Diana udawała niewiniątko, ale wiedziała dokładnie, czego dotyczyło pytanie Eloise. Nie miała tylko pewności, czy chce otworzyć się przed tą dziewczyną, chociaż szczerze ją lubiła. Jak dotąd, jedynie Andy znał jej rozterki.
– No, przecież widzę, że coś cię gryzie! Nie chcę się wtrącać, ale wyglądasz jak ci ludzie, którzy pakują się prosto na ścianę, zapewniając równocześnie, że u nich wszystko w porządku!
– To ze mną aż tak źle? – przeraziła się Diana, ale po chwili sama roześmiała się z tego porównania.
– Może nie aż tak, ale zauważyłam, że coś niedobrego się z tobą dzieje. Chciałabyś o tym porozmawiać z kimś życzliwym czy mam pilnować swego nosa? – Tak… to znaczy nie… właściwie… – Próbowała przekonać Eloise, że wszystko jest w najzupełniejszym porządku, ale skończyło się na tym, że się rozpłakała. Wstrząsały nią łkania, łzy spływały po policzkach, więc koleżanka troskliwie otoczyła ją ramieniem i podsuwała papierowe ręczniki do wycierania oczu i nosa. Długo potrwało, zanim Diana przestała płakać i podniosła oczy, wciąż jeszcze pełne łez. – Przepraszam… nie chciałam… sama nie wiem, co się ze mną dzieje!
– Dobrze już, widzę, że tego właśnie ci było trzeba! – Eloise współczująco uścisnęła Dianę i podsunęła jej filiżankę mocnej kawy.
– Chyba masz rację. – Diana wzięła głęboki oddech i odwróciła się twarzą do niej. – Mam pewne kłopoty… rodzinne, nazwijmy to tak. Nic poważnego, tylko wynikły pewne sprawy, z którymi muszę się oswoić.
– Coś z mężem? – Eloise patrzyła na Dianę ze współczuciem. Lubiła ją tak samo jak Andyego, więc z przykrością słuchała, że mogli mieć jakieś kłopoty. Ostatnim razem, podczas wspólnego wypadu do restauracji, wyglądali na szczęśliwe małżeństwo.
– Nie, w żadnym razie nie mogę winić za to jego. To wszystko przeze mnie, bo za bardzo wierciłam mu dziurę w brzuchu. Widzisz, bardzo chcielibyśmy mieć dziecko, ale już więcej niż rok próbujemy bez skutku. Pewnie to brzmi strasznie głupio, ale co miesiąc przeżywam męki, jakby umarł mi ktoś z rodziny. Przez cały miesiąc łudzę się, że może tym razem coś z tego wyszło, a kiedy przekonuję się, że znowu nic – serce mi pęka. Ale jestem głupia, co? – Znowu się rozpłakała i wytarła nos w następny papierowy ręcznik.
– Nie ma w tym nic głupiego – zapewniła ją Eloise. – Ja wprawdzie dotąd nie myślałam o dziecku, ale rozumiem cię. Sęk w tym, że ludzie naszego pokroju przyzwyczaili się, iż panują nad sytuacją, więc wpadają w panikę, kiedy coś wymyka im się spod kontroli. Pewnie najgorsze w tym wszystkim jest poczucie bezradności; to, że nie masz wpływu na to, czy będziesz mieć dziecko, czy nie.
– Może i tak, ale chodzi o coś więcej. Trudno mi to wytłumaczyć, ale czuję w sobie taką okropną pustkę i osamotnienie, że chwilami chciałabym umrzeć. Nie zwierzam się z tego nawet Andyemu, bo te uczucia są nie do opisania.
– To rzeczywiście brzmi koszmarnie. – Eloise zrozumiała teraz, dlaczego w pracy Diana zaczęła zamykać się w sobie i coraz trudniej było nawiązać z nią kontakt. Obawiała się, że mogło ucierpieć na tym także jej małżeństwo. – Czy konsultowałaś się już ze specjalistą?
Chciała dodać: „…i z psychoterapeutą? „, ale ugryzła się w język, bo doceniła, że Diana aż tak jej zaufała.
– Owszem, w przyszłym tygodniu wybieram się do doktora Alexandra Johnstona.
Właściwie nie wiedziała, dlaczego zdecydowała się wymienić to nazwisko, ale z jakichś powodów czuła, że może ufać Eloise. Zdziwiła się, gdy koleżanka się uśmiechnęła, nalewając jej następną filiżankę kawy.
– A co, słyszałaś może o nim?
– Wiele razy, bo pracuje razem z moim ojcem, który jest ginekologiem-endokrynologiem. Gdyby sytuacja była naprawdę po ważna i zdecydowałabyś się na zapłodnienie in vitro, tato mógł by się tobą zająć. Na ogół nie przyjmuje zbyt wiele nowych pacjentek, chyba że z polecania Alexa lub któregoś ze swoich wspólników. Będziesz naprawdę w dobrych rękach.
Diana poczuła ulgę, ale i zdziwiła się, jaki ten świat był mały!
– Czy chciałabyś, żebym mu wspomniała, że się znamy? – zagadnęła ostrożnie Eloise, nie wiedząc, jak Diana to przyjmie.
– Raczej nie. Wolę, żeby traktował mnie jak normalną pacjentkę, ale cieszę się, że dobrze trafiłam.
– Najlepiej, jak tylko mogłaś. Alex albo mój tato na pewno ci pomogą. Podobno w tej dziedzinie uzyskuje się już wspaniałe wyniki. Wychowałam się na tych sprawach i pamiętam, że nigdy nie mogłam uwierzyć, by ludzie ot tak, po prostu mieli dzieci. Zawsze przypuszczałam, że mój tatuś musiał przy tym asystować.
Diana spróbowała wyobrazić sobie taką sytuację i parsknęła śmiechem. Przy wyśmienitej szarlotce z kremem Eloise delikatnie zasugerowała, że Diana mogłaby wziąć trochę urlopu na załatwianie tych spraw. Mogłoby to ułatwić życie i jej, i Andyemu, ale Diana najpierw się upierała, że nie może tego zrobić, aż w końcu wyznała, że nie chce. – Nie mogę przerwać pracy, bo nie miałabym co ze sobą zrobić. Owszem, moje siostry siedzą w domu, ale one mają dzieci. Może gdybym i ja miała dziecko, też potrafiłabym się na to zdobyć. Na razie mam o czym myśleć, kiedy odliczam dni i codziennie rano mierzę temperaturę.
– Jak ty to wytrzymujesz? Nie wiem, czy byłabym do tego zdolna.
– Po prostu bardzo pragnę dziecka. A kiedy człowiek naprawdę czegoś chce, wtedy zrobi wszystko.
Eloise już o tym wiedziała, bo słyszała wiele opowieści swego ojca.
Diana, wchodząc do Wiltshire Carthay Building, rozglądała się, czy nie zobaczy gdzieś ojca Eloise. Zabawnie się złożyło, że przypadkiem zapisała się na wizytę do jego wspólnika. Wszyscy jej powtarzali, że świetnie trafiła, bo doktor Johnston to doskonały fachowiec, ale w windzie nagle obleciał ją strach.
Poczekalnia była gustownie urządzona, utrzymana w spokojnych odcieniach koloru kremowego i bladożółtego. Na ścianach wisiały obrazy współczesnych malarzy, a w kącie stała donica z palmą. Po kilku minutach pielęgniarka poprowadziła Dianę wewnętrznym korytarzem, bogato ozdobionym obrazami, z sufitowymi oknami dostarczającymi górnego światła. Z tego korytarza wchodziło się do pomieszczenia wyłożonego boazerią, z eleganckim dywanem na podłodze i rzeźbą w rogu, przedstawiającą matkę z dzieckiem. O dziwo, to dzieło sztuki, z uwagi na swą tematykę, popsuło Dianie humor jeszcze bardziej.