Выбрать главу

Podziękowała pielęgniarce i usiadła, próbując zachować spokój i myśleć o Andym. Obawiała się zarówno tego, co ją tu czeka, jak tego, co usłyszy, ale wejście lekarza poprawiło jej nastrój. Okazał się on bowiem wysokim, przystojnym mężczyzną, o włosach koloru piasku, szczupłych dłoniach i inteligentnym spojrzeniu niebieskich oczu. W pewnym stopniu przypominał Dianie ojca.

– Dzień dobry! – przywitał ją z uśmiechem. – Miło mi panią poznać. Nazywam się Alexander Johnston.

Ton jego głosu zdradzał szczerą życzliwość i zainteresowanie.

Najpierw zadał jej kilka pytań na temat tego, gdzie mieszka, czym się zajmuje i od jak dawna jest zamężna. Potem przysunął bliżej do siebie czystą kartę choroby i wziął długopis do ręki.

– A teraz przystąpmy do rzeczy. Co panią do mnie sprowadza?

– Ja… to znaczy my… chcielibyśmy mieć dziecko i próbujemy już ponad rok… dokładnie od trzynastu miesięcy, ale nic z tego nie wychodzi!

Wyznała również, że przed ślubem nie stosowali z Andym żadnych zabezpieczeń, a mimo to nie zachodziła w ciążę.

– A czy w ogóle kiedykolwiek w życiu była pani w ciąży? A jeśli tak, to czy zdarzały się pani martwe urodzenia lub poronienia?

– Nie, nigdy – odpowiedziała poważnie; i od początku poczuła do tego lekarza zaufanie. Od razu też uwierzyła, że będzie on w stanie jej pomóc.

– Czy przedtem też nie stosowała pani żadnych zabezpieczeń? – Lekarz bacznie obserwował pacjentkę.

– Nie, przedtem używałam różnych środków.

– A jakich?

Doktora szczególnie interesowało, czy kiedykolwiek miała spiralę wewnątrzmaciczną (owszem, miała w okresie studiów), jak również, czy i jak długo zażywała pigułki antykoncepcyjne. Chciał także wiedzieć, czy przechodziła choroby weneryczne, czy stwierdzono u niej torbiele, mięśniaki, krwotoki, nietypowe bóle czy stany zapalne, czy uległa jakiemuś poważnemu wypadkowi, poddawała się operacji chirurgicznej, a także czy w jej rodzinie trafiały się nowotwory złośliwe lub cukrzyca. Jednym słowem – chciał dowiedzieć się o niej wszystkiego. Kiedy zapewniła go, że nie przechodziła żadnej z wymienionych chorób – uspokoił ją, że trzynaście miesięcy daremnych prób zajścia w ciążę to jeszcze nie tak długo, choć rozumiał, że zarówno jej, jak mężowi ten okres mógł wydawać się wiekiem. Na razie jednak nie widział powodów do wpadania w panikę. Uważał, że Diana jest jeszcze na tyle młoda, aby przez następne pół roku lub nawet rok czekać, aż sprawy rozwiążą się same. Osobiście jednak wyznawał pogląd, że już po roku nie zachodzenia w ciążę należałoby przeprowadzić pewne badania. – Niektóre rzeczy moglibyśmy od razu sprawdzić – zachęcał. – Przeprowadzę wstępne badania, aby się przekonać, czy nie przechodziła pani jakiejś infekcji.

Diana też wolała od razu zacząć badania niż czekać jeszcze pół roku czy rok. Obawiała się, że nie zniosłaby dalszych mąk co miesięcznych złudzeń i rozczarowań. Jeśli istniała jakaś przyczyna jej kłopotów – lepiej ją odnaleźć i przystąpić do leczenia teraz niż za rok.

– Istnieje duże prawdopodobieństwo, że jest pani całkiem zdrowa, trzeba tylko cierpliwości. – Doktor się uśmiechnął. – Możemy także przebadać pani męża, jeżeli ma pani powody do obaw.

– Mam nadzieję, że nic mi nie jest – wyszeptała trwożnie.

Alex Johnston też miał taką nadzieję, a swoje obawy wiązał wyłącznie z faktem używania przez nią spirali. Polecił więc Dianie, aby udała się do gabinetu po przeciwnej stronie korytarza, gdzie miała się rozebrać. Tego dnia chciał przeprowadzić tylko rutynowe badanie ginekologiczne, gdyż większość planowanych testów musiała być wykonana w okresie bezpośrednio poprzedzającym owulację.

Dzisiejsze badanie miało na celu kontrolę macicy pod kątem obecności niepożądanych narośli, torbieli, stanów zapalnych lub innych deformacji. Lekarz planował też pobranie krwi dla przeprowadzenia testu na obecność HIV czy zakażeń bakteryjnych. Zamierzał także wykonać badanie krwi, by wykluczyć ewentualną infekcję. Wiedział bowiem, że takie banalne zakażenia mogą czasem stanowić klucz do rozwiązania problemu.

Choć na razie doktor Johnston przeprowadził jedynie podstawowe badania, a pozostałe dopiero planował, to i tak Diana od razu poczuła się lepiej. Wystarczyła jej świadomość, że ktoś podjął starania, aby sprawdzić, co dzieje się z jej ciałem. Uśmiechała się do siebie na wspomnienie wczorajszej opowieści Andyego, który kiedyś, gdy był mały, miał tak zatkany nos, że oddychanie sprawiało mu poważne trudności. Matka, w obawie o stan jego migdałków i gruczołów chłonnych, zaprowadziła go do specjalisty.

– I jak sądzisz, co to było? – zapytał, kiedy już leżeli w łóżku, przytulając ją do siebie.

– Bo ja wiem? Może zapalenie zatok?

– Najprostsza odpowiedź jest zawsze najtrudniejsza. Rodzynki! Parę dni wcześniej jadłem rodzynki i wepchnąłem sobie całą garść do nosa, tylko bałem się przyznać mamie, a one tam sobie w cieple spokojnie pęczniały. Więc jutro, kiedy będziesz u tego doktora, koniecznie przypomnij mu, żeby sprawdził, czy nie masz tam gdzieś rodzynków?

Doktor Johnston nie znalazł jednak u Diany żadnych rodzynków ani też mięśniaków, torbieli, stanów zapalnych czy innych deformacji. Mógł więc zapewnić ją, że wszystko jest w idealnym stanie, toteż kiedy pielęgniarka przyszła pobrać krew, zastała już pacjentkę całkowicie odprężoną.

Kiedy się ubrała, doktor zaproponował jej kolejną wizytę za dziesięć dni. Zamierzał przeprowadzić badania, o których ją uprzedzał, jak również wyznaczyć optymalny termin współżycia z Andym w płodnych dniach jej cyklu. Dał jej zestaw, przy użyciu którego miała sama oznaczyć poziom hormonu w moczu bezpośrednio przed owulacją. Wydawało się to wszystko szalenie skomplikowane, ale tylko pozornie.

Polecił jej także, aby nadal, jak dotąd, mierzyła codziennie temperaturę. Robiła to już od sześciu miesięcy, co wyprowadzało Andyego z równowagi. Zupełnie jakby wziął ślub z hipochondryczką, burczał, która co rano wsadza do ust termometr. W końcu jednak przeszedł nad tym do porządku dziennego, je żeli to miało pomóc jej zajść w ciążę.

Na pożegnanie doktor poradził jej jeszcze, aby i ona, i Andy zwolnili nieco tempo życia, w miarę możności wzięli trochę wolnego w pracy i oddawali się swoim ulubionym zajęciom, nawet kosztem życia towarzyskiego i zawodowego.

– Stres wywiera istotny wpływ na płodność – tłumaczył. – Spróbujcie oboje wyhamować, ile tylko możecie. Przebywajcie jak najwięcej na świeżym powietrzu, zdrowo się odżywiajcie i wysypiajcie…

Doskonale wiedział, że we współczesnym świecie łatwiej było to powiedzieć niż wykonać. Uważał jednak, że powinna to wiedzieć, choć równocześnie zapewnił ją, że przypuszczalnie żadnemu z nich nic nie dolega i potrzebują tylko trochę czasu. Oczywiście obiecał, że w razie stwierdzenia jakiejkolwiek nieprawidłowości zajmie się tym. Po wyjściu z gabinetu Diana odczuwała zarówno przypływ nadziei, jak pewien niepokój. Zapamiętała bowiem ze słów lekarza, że około pięćdziesięciu procent małżeństw leczonych z powodu niepłodności dochowuje się potomstwa, ale są też pary, u których nie stwierdza się żadnego odchylenia od normy, a jednak pozostają bezdzietne. Musiała liczyć się z taką możliwością, choć nie wiedziała, jak zdołałaby się z tym pogodzić. Im więcej trudności piętrzyło się na jej drodze, tym bardziej dominujące było w niej pragnienie dziecka. Aby je mieć, posunęłaby się do wszystkiego, może z wyjątkiem kidnapingu.