Po dwóch dniach poddała się następnemu badaniu USG, które miało wykazać, czy pęcherzyk prawidłowo pękał i uwalniał komórkę jajową. Okazało się, że tak, co stanowiło poważny krok naprzód.
Bili i Denise zaprosili ich na kolację, ale Diana w tych dniach żyła w ciągłym napięciu, wyczerpana uciążliwymi badaniami, toteż nie miała nastroju do bywania w lokalach. Zmusiła Andyego, żeby poszedł sam, gdyż wolała położyć się do łóżka i wypocząć. Modliła się, żeby jej wysiłki zakończyły się sukcesem, bo nic innego nie liczyło się już dla niej, nawet praca. Dobrze, że mogła przynajmniej porozmawiać z Eloise i wyżalić się przed nią, ale stopniowo przyjaciele i rodzina stawali się dla niej coraz mniej ważni.
Widziała przed sobą tylko jeden cel i zdawała sobie sprawę, że zaczyna tracić z oczu nawet Andyego.
W poniedziałek znów złożyła wizytę lekarzowi, który pobrał jej krew dla oznaczenia poziomu progesteronu. Wzrost temperatury po wzmożonej sekrecji hormonu luteinizującego oznaczał, że nastąpiła prawidłowa owulacja. Należało więc uzbroić się w cierpliwość i czekać, czy tym razem dojdzie do zapłodnienia.
Dziesięć dni ciągnęło się w nieskończoność. Diana z trudem mogła skupić się na czymkolwiek, choć z drugiej strony nie widziała powodu, aby ten miesiąc różnił się od poprzednich. Lekarz nie zaordynował jej przecież żadnej kuracji, tylko wciąż zbierał dane. Jej optymizm spotęgował jednak fakt, że na dwa dni przed spodziewanym terminem miesiączki dostała mdłości, a w przewidzianym terminie okres się nie pojawił. Cała w skowronkach zadzwoniła z pracy do doktora Johnstona, informując go o tym obiecującym zjawisku. On jednak ostudził jej nadzieje, prosząc, aby poczekała jeszcze dzień lub dwa, gdyż organizm ludzki nie jest maszyną i zdarzają się odstępstwa od normy. Trzeba trafu, że tej samej nocy dostała okres i do rana płakała w poduszkę. Cała ta sytuacja działała na nią coraz bardziej przygnębiająco.
Po jej następnym telefonie doktor zasugerował, żeby zgłosił się do niego mąż, gdyż, jak dotąd, wyniki jej badań mieściły się w normie.
– No, to ładnie. Ciekawe, co to ma znaczyć? – zdenerwował się Andy, kiedy Diana powtórzyła mu propozycję doktora. – Czyżby myślał, że to moja wina?
– Co za różnica, czyja to wina? – tłumaczyła cierpliwie. – Może ani moja, ani twoja, a może wszystko jest w porządku i potrzebujemy tylko czasu? Nie bądź taki zasadniczy!
Przemawiała do niego łagodnie, ale Andy o mało się nie wściekł, kiedy chciał umówić się telefonicznie na wizytę i pielęgniarka poleciła mu przynieść próbkę swojego nasienia, i mało tego – na trzy dni przed jej pobraniem powstrzymywać się od stosunków płciowych!
– Ciekawe, jak mam to zrobić? – zrzędził Andy. – Trzepać kapucyna w biurze i zaraz lecieć z tym do doktora? Wszystkie sekretarki posikałyby się ze śmiechu!
– A myślisz, że dla mnie to przyjemność raz po raz latać na USG? Przynajmniej nie pogarszaj sytuacji.
Sytuacja jednak była wystarczająco zła i oboje o tym wiedzieli.
– Dobra, dobra – mruknął i nie poruszał już więcej tego tematu. Rankiem w dniu umówionej wizyty kłócił się z Dianą przy śniadaniu, a wobec doktora Johnstona zachowywał się wręcz agresywnie. Ze złością odwarkiwał, że nie miał trypra, syfa, rzęsistka ani półpaśca, ani też stanów zapalnych, obrzęków ani problemów ze swoją sprawnością seksualną. Nie przechodził też w życiu żadnych cięższych chorób.
Lekarz wyczuł od razu jego wrogie nastawienie, ale w swojej praktyce nie z takimi pacjentami miał do czynienia. Zdawał sobie sprawę, że stawia Andyego w deprymującej sytuacji, bo wyglądało to, jakby kwestionował jego męskość. Wyjaśnił, że pobierze od niego tylko krew dla oznaczenia poziomu hormonów, a przyniesioną próbkę nasienia podda analizom laboratoryjnym dla ustalenia liczebności plemników i profilu hormonalnego. Nie wykluczał także konieczności powtórnego badania krwi, gdyż poziom hormonów męskich ulegał zmianom nawet w zależności od pory dnia lub stanu zdrowia mężczyzny.
Oprócz pobrania krwi zbadał także stan powrózków nasiennych Andyego, których drożność mogła mieć poważny wpływ na jego płodność. Zanim Diana przyjechała po niego, Andy był już kompletnie wypompowany. Badania, które przechodził, nie powodowały wprawdzie dyskomfortu fizycznego, lecz wiązały się z silną presją psychiczną. Ulgę przyniosły mu dopiero wyniki testów, które zaświadczyły, że wszystkie wskaźniki mieściły się w normie. Gęstość nasienia i ruchliwość plemników, jak również poziom hormonów, osiągnęły wręcz idealne wartości.
– I co teraz? – spytał Andy po trzech dniach, kiedy doktor Johnston sam zadzwonił do niego, aby poinformować go o wynikach testów. Oczywiście, z radością przyjął nowinę, że nic mu nie dolegało, ale od tego momentu zaczął poważniej niepokoić się o Dianę. – Czy to znaczy, że z nami jest wszystko w porządku i potrzebujemy tylko czasu?
Gdyby usłyszał twierdzącą odpowiedź, uznałby, że warto było przejść tę całą drogę przez mękę. Jednak Johnston nie miał zamiaru tak łatwo odpuścić.
– To całkiem możliwe, ale jeśli idzie o Dianę, chciałbym się dokładniej upewnić. Niepokoi mnie to, że kiedyś miała założoną spiralę, więc jeszcze w tym miesiącu, przed owulacją, chciał bym wykonać pewne badania, aby otrzymać pełny obraz stanu jej górnych dróg rodnych. Nastąpi to poprzez wstrzyknięcie do nich płynu kontrastowego i wykonanie zdjęcia rentgenowskiego.
W jego ustach zabrzmiało to całkiem zwyczajnie, ale Andy za pytał podejrzliwie:
– A czy to będzie bolało?
– Czasami boli – odpowiedział szczerze lekarz. – Ale na pewno jest trochę nieprzyjemne.
Andy nie znosił tego określenia, którego często używał personel medyczny. Zwykle oznaczało to, że wprawdzie pacjent nie wił się z bólu, ale niewiele mu brakowało.
– Oczywiście w szpitalu podamy żonie środki przeciwbólowe – zapewniał doktor. – Zarówno przed zabiegiem, jak i po nim, będzie przyjmować doxycyklinę, aby wykluczyć ryzyko infekcji. Nie wszędzie wykonuje się to badanie pod osłoną antybiotyków, ale ja dla pewności je stosuję. W wielu przypadkach sam płyn kontrastowy powoduje udrożnienie jajowodów i pacjentki w ciągu mniej więcej pół roku zachodzą w ciążę.
– Wydaje mi się, że warto spróbować – rzekł ostrożnie Andy.
– Też tak sądzę. Zadzwonię do pańskiej małżonki i powiem jej to.
Diana jednak nie była taka pewna. Od swoich koleżanek z pracy nasłuchała się bowiem przerażających szczegółów o tym badaniu. Według nich zabieg był niezwykle bolesny, a jedna z kobiet okazała się ponadto uczulona na płyn kontrastowy i ciężko to odchorowała.
Informatorki Diany przyznawały jednak szczerze, że badanie, choć nieprzyjemne, udzielało odpowiedzi, jakich poszukiwały. Na ekranie aparatu rentgenowskiego widać było, jak barwnik przemieszcza się w jajowodach. Uzyskiwało się tym sposobem kompletny obraz wszelkich deformacji w obrębie macicy, możliwe też było wykrycie niedrożności jajowodów, w czym doktor Johnston upatrywał główną przyczynę problemów Diany. Zapewnił ją przy tym, że jeśli to badanie nic nie wykaże – wszelkie inne okażą się zbędne. A wtedy ona i Andy mogliby założyć, że w końcu doczekają się potomstwa.
Gdyby jednak obraz w aparacie rentgenowskim ujawnił coś niepokojącego – bardziej wyczerpującej odpowiedzi udzieliłaby jedynie laparoskopia, którą należałoby wykonać jeszcze w tym samym miesiącu. Doktor Johnston nie był bowiem zwolennikiem męczenia pacjentów długotrwałymi i przeważnie niepotrzebnymi testami. Zważywszy, że dotychczasowe badania nie wykazały żadnych anomalii, problem mógł tkwić jedynie w jajo wodach, a więc należało zbadać ich drożność.
– I co pani o tym sądzi? – spytał doktor Dianę przez telefon. – Czy decyduje się pani na wykonanie HSG w tym miesiącu, czy też woli pani jeszcze trochę poczekać i dać szansę naturze? Oczywiście, możemy z tym wszystkim poczekać.