Przez cały następny tydzień wyglądała jak kupka nieszczęścia, a wysiłki Andyego, by ją pocieszyć, okazały się daremne. W pracy Eloise próbowała wyciągnąć ją na lunch, ale Diana odmówiła. Nie chciała ani się spotykać, ani rozmawiać z kimkolwiek, nie wyłączając Andyego.
Przed Świętem Pracy próbował namówić ją, aby pojechała z nim do Lakę Tahoe, na ślub Billa i Denise. Diana jednak zdecydowanie odmówiła, więc wreszcie ustąpił i pojechał sam. Jej zdawało się to nie robić różnicy, on natomiast nie bawił się dobrze. Cieszył się tylko, że mógł odpocząć od jej ataków złości i nieustannych problemów. Męczyli się z nimi oboje, ale Andy nie miał pojęcia, jak przekonać Dianę, że życie się na tym nie kończy.
– Przecież nikt z nas nie umarł ani nie zapadł na nieuleczalną chorobę! – wygarnął jej w końcu. – Faktem jest, że nie możemy spłodzić dziecka, ale nie mam zamiaru z tego powodu rozbijać naszego małżeństwa. Jasne, że chciałbym mieć dzieci, ale myślę, że kiedyś adoptujemy jakieś i też będzie dobrze. Na razie wystarczy, że mamy siebie, ale jeśli nie weźmiemy się w garść, zniszczymy się nawzajem.
Andy starał się za wszelką cenę przywrócić ich życiu normalność, ale Diana zapomniała już chyba, co to jest takiego. Ciągle się z nim kłóciła i z błahych powodów wpadała w złość albo nie odzywała się przez cały dzień. W pracy zachowywała się w miarę normalnie, ale kiedy wracała do domu – odreagowywała stresy na mężu. Andy chwilami zastanawiał się, czy nie doprowadzi to w efekcie do rozpadu ich małżeństwa. Diana nie była już bowiem pewna niczego – ani jego, ani samej siebie, pracy, przyjaciół, a już najmniej ich wspólnej przyszłości.
W sobotę przed Świętem Pracy Mark – stary kumpel Charliego – zaprosił go na kolację. Jego aktualna dziewczyna wyjechała na kilka dni do rodziców na Wschodnim Wybrzeżu, a jeszcze po przedniego dnia w pracy Mark się zorientował, że Charlie nie będzie miał z kim spędzić weekendu.
Przez całe popołudnie grali w kręgle, potem poszli do ulubionego baru Marka, gdzie przy piwie oglądali mecz baseballowy. Były to ich ulubione rozrywki. Niestety, rzadko mogli sobie na nie pozwolić, gdyż obaj ciężko pracowali, a większość weekendów Charlie spędzał według upodobania Barbie. Oznaczało to przeważnie zakupy lub odwiedziny u przyjaciół, gdyż Barbie na de wszystko nie znosiła gry w kręgle.
– Co u ciebie słychać, młody? – zagadnął konfidencjonalnie Mark, kiedy drużyna Metropolitans osiągnęła ostatnią bazę. Lubił towarzystwo Charliego i szczerze interesował się jego życiowymi sukcesami bądź porażkami. Miał dwie córki, niestety, nie doczekał się syna, więc nieraz przyłapywał się na tym, że traktował Charliego, jakby ten był jego synem. – Barbie pewnie pojechała do rodziny w Salt Lakę City?
Wiedział, że pochodziła stamtąd, ale nie przypuszczał, że prędzej by umarła, niż pokazała się w swoim rodzinnym mieście. Charlie nie zdradzał jej tajemnic nawet najbliższemu przyjacielowi, za jakiego uważał Marka i którego bardzo lubił, gdyż szef traktował go jak równego sobie.
– Nie, wyskoczyła do Las Vegas z koleżanką – odpowiedział rzeczowo na jego pytanie.
– Chyba żartujesz? – zdziwił się Mark. – Cóż to za koleżanka?
– Taka Judi, z którą dawniej mieszkały razem w Vegas. Pojechały tam odwiedzić starych kumpli.
– I puściłeś ją samą?
– Przecież mówię, że pojechała z Judi! – powtórzył Charlie cierpliwie, rozbawiony jego troską.
– Chyba całkiem ci odbiło! Nie minie dziesięć sekund, jak Judi ulotni się z jakimś facetem i zgadnij, co wtedy zrobi Barbie?
– Nic nie zrobi, bo jest dorosła i rozsądna. Wie, że gdyby miała z czymś problem, zawsze może zadzwonić do mnie.
Wierzył, że Barbie w podróży zachowa się, jak należy, a zresztą tak cieszyła się na ten wyjazd! Nie była w Las Vegas od dwóch lat i szybko zdążyła zapomnieć o ciemnych stronach tamtejszej egzystencji. Pamiętała tylko „światowe życie, szum i gwar”.
– A dlaczego z nią nie pojechałeś? – drążył dalej Mark, kiedy zamówili pizzę pepperoni. Charlie wzruszył ramionami.
– To nie jest w moim guście. Nie znoszę hałasu, gry hazardowe mnie nie interesują, a upić się mogę w domu, jeśli tylko zechcę (co się rzadko zdarzało). Co miałbym do roboty w takim Vegas? Dziewczyny będą tam sobie piszczeć, chichotać i paplać o chłopakach i kosmetykach, ja bym im tylko przeszkadzał.
– Jeszcze jej te głupstwa nie wywietrzały z głowy? – Mark wyraźnie się zgorszył.
Charlie uśmiechnął się, wzruszony troską przyjaciela.
– Chłopaki i kosmetyki to głupstwa? – zażartował, co świadczyło, że bezgranicznie ufał Barbie. – Po prostu ona lubi posmakować trochę wielkiego świata, bo wtedy czuje się, jakby wciąż była aktorką. Nasze życie jest dla niej za ciche i za spokojne.
– To źle, że ciche i spokojne? – obruszył się Mark.
– Gdybym miał ojca, pewnie powiedziałby to samo. – Charlie się roześmiał. Nie krył jednak, że cieszy go zainteresowanie Marka. Nikt nigdy nie dbał o niego, oczywiście z wyjątkiem Barbie.
– Nie powinieneś był pozwolić jej na ten wyjazd! – Mark nie ustępował. – Kobiety zamężne nie szlajają się Bóg wie gdzie, tylko siedzą w domu i pilnują swoich mężów. Ty nie wiesz, jak ma być, bo nigdy nie miałeś prawdziwej matki, ale gdyby moja żona wycięła mi taki numer, rozwiódłbym się z nią z mety!
– I tak to zrobiłeś! – przypomniał mu Charlie, na co Mark lekko się speszył.
– To co innego. Rozwiodłem się z żoną, bo miała kochanka. Charlie znał tę historię i wiedział, że żona Marka zdradziła go z jego najlepszym przyjacielem. Mało tego, zabrała mu dzieci i przeniosła się z New Jersey do Los Angeles. To dlatego Mark przyjechał do Kalifornii, żeby być bliżej córek.
– Nie musisz się tak o nas martwić. – Charlie uspokoił kolegę. – Między nami jest wszystko w porządku. Ona po prostu potrzebuje rozrywki, a ja to rozumiem.
– Pozwól mi powiedzieć, że masz za dobre serce! – Mark znacząco pokiwał palcem, kiedy na stół wjechała duża pizza. – Ja też kiedyś taki byłem, ale dostałem nauczkę i od tego czasu trzymam baby krótko!
Zrobił groźną minę, ale obaj wiedzieli doskonale, że w rzeczywistości każda kobieta mogła go sobie owinąć dookoła palca. Wymagał od nich wyłącznie wierności, bo nie mógł znieść, kiedy rozglądały się za innymi mężczyznami. Na pewno też nie pozwoliłby żadnej ze swoich kolejnych sympatii wyjechać bez niego na weekend do Las Vegas.
– A co nowego u ciebie? – Charlie zmienił temat. – Co porabiają Marjorie i Helen?
Tak brzmiały imiona córek Marka, z których był bardzo dumny. Jedna wyszła już za mąż, druga jeszcze się uczyła, a Mark miał świra na punkcie obydwóch. Ktokolwiek wątpiłby w ich nadzwyczajne walory, nie miał u niego na dłuższą metę szans.
– Och, świetnie im leci. Nie mówiłem ci, że Marjorie w marcu spodziewa się dziecka? Trudno mi uwierzyć, że będę miał wnuka. Ale widzisz, jak się czasy zmieniły? Oni już wiedzą, że to będzie chłopiec! – Przerwał, bo zastanowiło go, czy Charlie rozwinie ten temat. Może tego właśnie było mu trzeba, żeby zatrzymać Barbie w domu? – A jak u ciebie z tymi sprawami? Nie szykuje się wam coś małego? Chyba już najwyższy czas, jesteście przecież prawie półtora roku po ślubie. Wtedy twoja pani przestałaby nareszcie szaleć!
– Tego się właśnie obawia! – wyznał ze smutkiem Charlie. Naczytał się dość najnowszych opracowań na ten temat i starał się tak celować, aby współżyć z Barbie w tych dniach miesiąca, które dawały największą gwarancję poczęcia dziecka. Stosował ten schemat już od czterech miesięcy, ale nic z tego nie wychodziło, toteż zaczynał się już niepokoić.