– A co, nie chce mieć dzieci?
– Tak przynajmniej mówi, ale mam nadzieję, że zmieni zdanie. Widzisz, ona ciągle liczy, że dostanie rolę w filmie, a gdyby zaszła w ciążę, okazja mogłaby jej przejść koło nosa.
– A jeśli taka okazja się nigdy nie nadarzy? To nie jest powód, aby rezygnować z dziecka! – oświadczył stanowczo Mark. Nie wykazywał zrozumienia dla kaprysów Barbie, gdyż uważał, że Charlie rozpuścił ją jak dziadowski bicz. – Powinieneś zrobić jej dziecko, czy tego chce, czy nie.
– Ba, żeby wszystko było takie proste! – westchnął Charlie.
– A co, bierze pigułki?
– Nie przypuszczam. – Charlie nie zastanawiał się dotąd nad takimi sprawami, ale nie brał nawet pod uwagę ewentualności, że Barbie mogłaby go oszukiwać. Może po prostu na razie nie chciała mieć dziecka i kiedy nie była zbyt leniwa, aby wyjść z łóżka, co na szczęście nie zdarzało się zbyt często, używała krążka. Taka „kontrola urodzin” siłą rzeczy nie mogła być skuteczna, więc Charlie coraz bardziej niepokoił się brakiem zauważalnych wyników. Sama się zresztą kiedyś zdziwiła, że po tak długim czasie współżycia, często bez środków zabezpieczających, dotąd nie zaszła w ciążę! – Nie wiem dlaczego, ale jakoś nam nie wychodzi.
Robił wrażenie zniechęconego, więc Mark zapragnął okazać mu troskę i współczucie. Wiedział, jak bardzo Charlie pragnął dziecka i nie miał wątpliwości, że byłoby to najlepsze rozwiązanie tak dla niego, jak i dla Barbie.
– Może nie robicie tego we właściwym czasie? Spytaj swojego lekarza.
Sam nie orientował się zbyt dobrze w tych sprawach, czego najlepszym dowodem było, że jego pierwsza córka została poczęta na tylnym siedzeniu samochodu, kiedy miał ledwie dziewiętnaście lat. Druga urodziła się dziesięć miesięcy później. Po jej przyjściu na świat żona poddała się zabiegowi podwiązania jajowodów, a obecna przyjaciółka Marka brała pigułki antykoncepcyjne. Mark słyszał o istnieniu dni płodnych i niepłodnych, ale nie był pewien, czy Charlie o tym wie.
– Robimy to według kalendarzyka, jaki widziałem w książce – zapewnił Charlie. – W takim razie może powinieneś po prostu odpocząć? Oboje jesteście młodzi i zdrowi, więc prędzej czy później, co ma przyjść, to przyjdzie.
– Może i tak… – mruknął Charlie, ale poglądy wygłaszane przez przyjaciela wprawiały go w coraz większe przygnębienie.
– A co, myślisz, że z tobą jest coś nie w porządku? – zaniepokoił się Mark.
– Nie wiem.
– Smutek w spojrzeniu Charliego poruszył Marka do głębi. Na pocieszenie poklepał go po ramieniu i zamówił następne dwa piwa. Starał się, aby ten wieczór przebiegł w przyjaznej atmosferze.
– Przechodziłeś może w dzieciństwie świnkę albo w młodości trynia? – zagadnął, ale Charlie zaprzeczył. Mark był wyraźnie zatroskany o swego młodego przyjaciela.
– Posłuchaj, moja siostra i szwagier też mieli takie kłopoty. Byli od siedmiu lat małżeństwem i nie mogli doczekać się dzieci. Na szczęście w San Diego, gdzie mieszkają, trafili na świetnego doktora. Siostrze zapisał chyba jakieś pigułki czy zastrzyki hormonalne, a co szwagrowi nie wiem, wiem za to na pewno, że przez jakiś czas musiał nosić kostki lodu w majtkach. Niezłe, co? A potem ani się obejrzeli, jak dorobili się trójki dzieci, dwóch chłopaków i dziewczynki. Pogadam z siostrą i kiedy się znów spotkamy, podam ci nazwisko tego doktora. Zdarł z nich jak Cygan za matkę, ale warto było.
Charlie się uśmiechnął, gdy wyobraził sobie szwagra Marka z kostkami lodu w kalesonach. Zanim przyniesiono im zamówione piwo, obaj już śmiali się serdecznie. Życie czasem wydawało się całkiem sympatyczne, zwłaszcza gdy od czasu do czasu można było spędzić taki miły wieczór z przyjacielem. Charlie kochał żonę, ale wiedział, że nie może rozmawiać z nią o tym, co było ważne dla niego. Ona miała zupełnie inne zainteresowania, natomiast z Markiem wiele go łączyło i wysoko cenił sobie jego przyjaźń.
– Prawdę mówiąc, nie jestem pewien, czy chciałbym nosić lód w gaciach!
– No, wiesz, jeśli tylko to ma pomóc…
– Szkoda, że nie ożeniłem się z tobą! – zaśmiał się Charlie. – Podobają mi się twoje poglądy na posiadanie dzieci.
– No, bo one są w życiu najważniejsze. Dowiem się o nazwisko tego lekarza – powtórzył z uporem.
– Kiedy ja wcale nie wiem, czy coś ze mną nie w porządku, czy może nie próbowaliśmy dostatecznie długo? Naprawdę po ważnie zacząłem się martwić mniej więcej od czerwca, bo wszyscy mówią, że w normalnych małżeństwach w ciągu roku powinno dojść do ciąży.
– To co ci szkodzi sprawdzić? A nuż facet powie, że jesteś w życiowej formie i dopiero wtedy poczujesz się jak prawdziwy ogier? Przyjedziesz do domu, obalisz babę na dywan i bingo! Od ręki zrobisz jej dzieciaka. Właściwie taki doktor potrzebny ci jest po to, żeby cię trochę podbudować.
– Ach, ty wariacie! – Charlie był bardziej wzruszony troską przyjaciela, niż umiał to okazać.
– Niby ja mam być wariatem? Ciekawe! Chyba nie ja puszczam swoją żonę samą do Las Vegas!
– Może i tak… – Charlie się uśmiechnął. Już od dawna nie czuł się tak dobrze, tym bardziej że gdy dopijali piwo – Metropolitans akurat wygrywali.
Mark odwiózł go do domu około dziesiątej wieczór. Po drodze Charlie się zastanawiał, czy nie za wcześnie na konsultację z lekarzem. Nie przypuszczał, aby coś mu brakowało, ale na wszelki wypadek wolał się upewnić. Najśmieszniejsze było to, że Barbie nie miała bladego pojęcia o jego zamiarach. Prawdę mówiąc, tej nocy myślała o wszystkim, tylko nie o nim. Balowała w Las Vegas ze starymi kumplami, z którymi nie widziała się od lat.
Podczas weekendu poprzedzającego Święto Pracy Pilar po raz trzeci w ciągu trzech miesięcy przekonała się, że nie jest w ciąży. Jasne, że się zmartwiła, lecz tym razem postanowiła podejść do sprawy filozoficznie. Umówili się z Bradem, że jeśli i tym razem nic nie wyjdzie – zasięgną konsultacji lekarskiej. Zdążyła już dyskretnie się wypytać i Marina poleciła jej wybitną specjalistkę z dziedziny położnictwa, która praktykowała w Beverly Hills. W końcu to tylko dwie godziny drogi, a wszyscy lekarze, których Pilar o nią pytała, wyrażali się o swej koleżance w samych superlatywach. Zaraz po Święcie Pracy Pilar zapisała się na wizytę. Każda inna pacjentka musiałaby czekać w kolejce przez długie miesiące, ale dzięki wstawiennictwu przyjaciółki Mariny Pilar miała być przyjęta w następnym tygodniu. Brad zdecydował się, że będzie towarzyszyć żonie. Nie był co prawda zachwycony perspektywą konsultacji u ginekologa kobiety, ale widział, że Pilar ma do niej zaufanie i to uważał za najważniejsze.
– Ciekawe, co ona będzie ze mną wyczyniać? – denerwował się podczas jazdy. Odreagowywał w ten sposób stres wywołany koniecznością odroczenia sprawy, którą w tym dniu miał mieć na wokandzie. Takie sytuacje zdarzały mu się dotychczas niezmiernie rzadko.
– Och, pewnie tylko utnie ci jaja, zajrzy, co jest w środku i przyszyje z powrotem! – podśmiewała się Pilar. – To nic takiego, poważniej weźmie się za ciebie przy następnej wizycie!
– Aleś mi pomogła! – burknął, na co Pilar szczerze się roześmiała. Sama też czuła tremę przed tą wizytą, bo nie wiedziała, czego ma się spodziewać. Wystarczyło jednak, że przywitali się z panią doktor Helen Ward – drobną, schludnie wyglądającą kobietą o żywych niebieskich oczach i przetykanych siwizną włosach – a już wiedzieli, że trafili pod właściwy adres.
Pani doktor zrobiła na nich wrażenie osoby inteligentnej i spokojnej, skoncentrowanej i wyrażającej się jasno. Początkowo Brad posądzał ją o zbytni chłód i zawodową oschłość, ale po krótkiej rozmowie przekonał się, że lekarka promieniuje ciepłem i życzliwością, a także ma wspaniałe poczucie humoru. Traktowała medycynę podobnie jak Pilar prawo – z pasją i zaangażowaniem, a przy tym z profesjonalną biegłością. Zaufanie do niej potęgował fakt, że ukończyła studia w Harvardzie, no i przekroczyła już pięćdziesiątkę. Tak Pilar, jak i Brad nie chcieli bowiem oddać się w ręce młodego zapaleńca, który eksperymentowałby na nich niczym na królikach doświadczalnych. Woleli kogoś po ważnego, kto skłaniałby się raczej ku metodom tradycyjnym, ale swoim zachowaniem gwarantował, że zrobi wszystko, aby im pomóc.