Po wstępnej rozmowie pani doktor założyła obojgu karty chorobowe i przeprowadziła dokładny wywiad na temat ich stanu zdrowia teraz i w przeszłości. Brad cieszył się, że Pilar rozmawia z lekarką swobodnie i bez skrępowania. Przyznała się jej nawet do usunięcia ciąży w wieku dziewiętnastu lat. Zazwyczaj mówiła o tym niechętnie, a Bradowi zwierzyła się ze swojej tajemnicy dopiero któregoś wieczoru po sporej dawce wina. Wyznała mu wtedy, że do dziś odczuwa z tego powodu wyrzuty sumienia, ale wszelkie okoliczności przemawiały wówczas za tym, aby nie urodziła tego dziecka. Jako studentka pierwszego roku nie miała środków na jego utrzymanie, a ojciec dziecka – jej pierwszy partner seksualny – odmówił jakiejkolwiek pomocy. Po rodzicach mogła się najwyżej spodziewać, że ją wydziedziczą. Była więc na tyle wystraszona i zdesperowana, że zdecydowała się na nielegalną aborcję w Spanish Harlem. Teraz zaś coraz częściej dręczyły ją obawy, czy ten zabieg nie spowodował u niej trwałej niepłodności. Jednak doktor Ward twierdziła, że to mało prawdopodobne.
– Większość kobiet nawet po kilku zabiegach usunięcia ciąży rodzi zdrowe dzieci – przekonywała. – Nie ma żadnych dowodów przemawiających za tym, by aborcja negatywnie wpływała na szansę zapłodnienia. Co innego, gdyby w następstwie zabiegu wdał się stan zapalny, ale z pani relacji wynika, że nic takiego nie miało miejsca.
Uspokoiła tym Pilar, więc dalsza rozmowa toczyła się wokół dzieci Brada i stosowanych przez nie metod kontroli urodzin. Po przeprowadzeniu wywiadu zbadała Pilar, ale nie znalazła u niej istotnych nieprawidłowości. Jak zawsze, gdy w grę wchodziła niepłodność, szczególną uwagę zwracała na przebyte stany za palne.
– Czy państwo zgłosili się do mnie z jakiegoś szczególnego powodu? – zagadnęła. – W waszej przeszłości nie zaszły zdarzenia, które wskazywałyby na niebezpieczeństwo komplikacji, a trzy miesiące oczekiwania na zapłodnienie to stanowczo za wcześnie, aby wpadać w panikę.
Mówiła tonem ciepłym i życzliwym, przez cały czas zachęcająco się uśmiechając. Pilar czuła do niej coraz większą sympatię.
– Owszem, pani doktor, gdybym miała szesnaście lat – odpowiedziała uprzejmie, lecz stanowczo. – Ale mam już czterdzieści trzy, więc chyba nie mam zbyt dużo czasu.
– Oczywiście, więc od razu sprawdzimy kilka rzeczy. Zaczniemy od oznaczenia poziomu hormonu pęcherzykowego i progesteronu, a także tyroksyny i prolaktyny. Chodzi o to, aby upewnić się, że produkuje pani dostateczną ilość progesteronu, żeby zajść w ciążę. Będzie pani musiała codziennie rano mierzyć temperaturę, a odczyty nanosić na wykres. Podam pani także chlomifen, to jest hormon, który pobudzi pani organizm do wzmożonej produkcji progesteronu. U kobiet po czterdziestce to nie zawsze działa, ale uważam, że warto spróbować.
– A nie wyrośnie mi od tego broda?
– Jak dotąd, nie słyszałam o takim przypadku. Przez całą pięciodniową kurację, ewentualnie zaraz po niej, może pani odczuwać wzmożone napięcie nerwowe. U osób wrażliwych zdarzają się też sporadycznie niewielkie zaburzenia wzroku, słabe bóle głowy, mdłości, częste zmiany nastroju, a czasem cysty na jajnikach, ale to nic poważnego.
– Myślę, że zaryzykuję – postanowiła Pilar. – A nie można by spróbować silniejszych środków? Na przykład jakichś zastrzyków hormonalnych?
– Na razie nie widzę takiej potrzeby. Nie jestem zwolenniczką zbytnich ingerencji w naturę.
Doktor Ward na razie nie znalazła u Pilar poważniejszych problemów zdrowotnych, więc nie chciała stosować zbyt radykalnej terapii. Przypuszczała, że gdyby coś wykryła, Pilar zdecydowałaby się na zapłodnienie in vitro. Większość klinik odmawiała jednak wykonywania zabiegów zapłodnienia in vitro u kobiet po czterdziestce. Postępowanie było skomplikowane, wymagało wysokich dawek hormonów, dużej precyzji i doświadczenia w pozyskiwaniu jajeczek, a i tak tylko dziesięć do dwudziestu procent zabiegów kończyło się sukcesem. Jednak dla tych nie licznych kobiet, które w wyniku sztucznego zapłodnienia zostawały matkami, wynalazek był darem niebios.
Doktor Ward wykonała Pilar podstawowe badania krwi, wypisała receptę na chlomifen, zleciła codzienne mierzenie temperatury i prowadzenie wykresu. Dała jej też zestaw do samodzielnego oznaczania poziomu hormonu luteinizującego (LH), aby mogła rozpoznać moment, w którym nastąpi owulacja.
– Czuję się, jakbym wstąpiła do komandosów! – wyznała Pilar mężowi, kiedy opuszczali gabinet doktor Ward, zaopatrzeni w recepty i szczegółowe instrukcje, kiedy i jak często mają współżyć ze sobą, a kiedy powstrzymać się od tego.
– Mam nadzieję, że przesadzasz, ale ją polubiłem, a ty? – Bradowi zaimponowała inteligencja lekarki i trafiły mu do przekonania jej stosunkowo konserwatywne poglądy. Nie zachłystywała się bowiem bezkrytycznie nowinkami, o których Pilar tyle się naczytała.
– Ja też – zgodziła się, choć była nieco rozczarowana, że lekarka nie obiecywała jej cudów. Odpowiadało im jednak, że skłaniała się ku metodom tradycyjnym, bo ze względu na wiek Pilar mieli ograniczoną możliwość wyboru.
– Taka niby zwyczajna rzecz, a jaka skomplikowana! – zauważył Brad, oszołomiony mnogością testów, leków i technicznych metod wspomagających zapłodnienie.
– W moim wieku nic już nie jest takie proste jak kiedyś! Teraz nawet maluję się dłużej!
Brad nachylił się, aby ją pocałować.
– Czy jesteś pewna, że chcesz przejść tę kurację? – zapytał z troską. – Przecież to świństwo może mieć cholerne skutki uboczne. Mało ci stresów w pracy, chcesz sobie jeszcze dokładać tymi pieprzonymi pigułami?
– Rzeczywiście, myślałam już o tym – przyznała. – Chciała bym jednak wykorzystać wszystkie szansę.
– Dobra, w tych sprawach ty jesteś szefową – zgodził się dobrodusznie.
– Wprawdzie nie jestem, ale cię kocham.
Pocałowali się i ruszyli w drogę powrotną do Santa Barbara. Uprzednio zjedli kolację w Los Angeles i spędzili tam miłe chwile, gdyż zaświtała im nadzieja. W domu Pilar zaniosła do łazienki swoje nowe skarby – termometr, wykres temperatur i zestaw wskaźników do oznaczania hormonów w moczu, a wcześniej zrealizowali receptę na chlomifen. Miała zacząć go przyjmować dopiero za trzy tygodnie, jeśli w najbliższym cyklu nie zajdzie w ciążę w sposób naturalny. Od razu jednak musiała mierzyć temperaturę i badać mocz, a w nadchodzącym tygodniu podjąć z Bradem próbę zapłodnienia.
– Ten cały arsenał jest chyba po to, żeby dać nam nadzieję! – Uśmiechnęła się do Brada przy myciu zębów, wskazując na akcesoria rozłożone na swojej toaletce. – W porządku, jeśli musimy to robić. W końcu nigdzie nie jest powiedziane, że to ma być szybkie, łatwe i przyjemne. Najważniejszy jest wynik. – Przy tych słowach trochę spoważniał i pocałował Pilar. – Tylko pamiętaj, wyjdzie nam, to dobrze, nie wyjdzie – drugie dobrze. Nawet jeśli zawsze będziemy tylko ty i ja, to i tak cudownie, że mamy siebie, a przy sobie tylu przyjaciół. Nie musimy mieć tego dziecka.
– Nie musimy, ale ja chcę! – Spoglądała przy tym na niego z takim smutkiem, że troskliwie otoczył ją ramieniem.