– Ja też, ale nie kosztem związanego z tym ryzyka. Wiedział bowiem z opowiadań innych, że kuracja bywa tak absorbująca, że może doprowadzić do rozpadu małżeństwa. To zaś było ostatnią rzeczą, jakiej pragnął.
Pilar myślała o tym jeszcze następnego ranka w pracy. Zaraz po przebudzeniu posłusznie zmierzyła temperaturę, a wynik na niosła na wykres. Przed wyjściem do pracy rozłożyła także ze staw do oznaczania poziomu LH, składający się ze zlewki na próbkę moczu i sześciu buteleczek z odczynnikami. Pomiar wykazał jednak, że nie nastąpiła jeszcze zwiększona sekrecja LH, co oznaczało, że organizm nie jest gotowy do owulacji. Brad słusznie zauważył, że tym sposobem komplikuje się coś, co z natury swojej jest proste.
– Czym się tak smucisz? – zagadnęła ją Alicja Jackson, kiedy wpadła do jej gabinetu.
– Och, nic takiego… tak sobie tylko myślałam… – Pilar usilnie próbowała wyrzucić z pamięci dręczące ją problemy, ale nie było to takie proste, gdyż w tych dniach myśli jej zaprzątał wyłącznie temat ciąży.
– Nie musiały to być zbyt wesołe myśli! – zauważyła Alicja, przystając na chwilę z plikiem akt pod pachą. Zbierała materiały do sprawy, którą prowadził jej mąż.
– Smutne też nie, ale na pewno niełatwe! – westchnęła Pilar. – A jak tam posuwa się wasza sprawa?
– Dzięki Bogu, jesteśmy już właściwie przygotowani do rozpoczęcia procesu. I dobrze, bo nie wiem, czy wytrzymałabym następne pół roku!
Obie jednak wiedziały, że w razie konieczności Alicja wytrzymałaby nie takie sprawy. Uwielbiała współpracować z Bruceem i zbierać dla niego materiały. Pilar nieraz się zastanawiała, czy mogłaby w podobny sposób współpracować z Bradem, ale nie bardzo to sobie wyobrażała, choć ceniła jego rady. Oboje stanowili jednak zbyt silne indywidualności, o jasno sprecyzowanych poglądach, i choć świetnie się sprawdzali jako małżeństwo, podejrzewała, że nie byliby równie dobrymi wspólnikami. Pilar wkładała więcej serca w swoją pracę i lubiła podejmować sprawy trudne, prawie niemożliwe do wygrania. Dużą satysfakcję dawało jej wtedy wygranie sprawy z korzyścią dla strony pokrzywdzonej, bo wciąż miała w sobie wiele cech dawnego obrońcy z urzędu. Brad z kolei nigdy nie wyzbył się starych, prokuratorskich nawyków, co nieraz mu wypominała, kiedy spierali się na tematy zawodowe. Trzeba jednak przyznać, że ich sprzeczki przebiegały na ogół łagodnie.
Nie mogła dłużej rozmawiać z Alicją; bo akurat zadzwonił telefon. Równocześnie połączyła się z nią recepcjonistka, zawiadamiając, że dzwoni jej matka.
– O Boże! – westchnęła i przez chwilę nie była pewna, czy ma odebrać telefon. Alicja tymczasem pomachała jej ręką i oddaliła się, dźwigając całe naręcze teczek z aktami. – Dobrze, odbiorę! – rzuciła w słuchawkę wewnętrznego telefonu i nacisnęła podświetlony przycisk w swoim aparacie. W Nowym Jorku dochodziło akurat południe i Pilar wiedziała, że jej matka ma już za sobą pięć godzin pracy w szpitalu. Pewnie teraz szykowała się do przełknięcia szybkiego lunchu, a potem czekało ją dalsze pięć lub sześć godzin przyjmowania pacjentów. Mimo wieku narzucała sobie mordercze tempo i wydawała się niezniszczalna. Brad wyraził się kiedyś, że to dobrze wróży Pilar, ale ta nie wierzyła we wróżby. Sama osądzała matkę surowiej, wyrokując, że jest za bardzo nakręcona, żeby zwolnić tempo, a zanadto skąpa, żeby przestać pracować.
– Cześć, mamo! – przywitała ją obojętnym tonem, zastanawiając się, jaki jest prawdziwy powód telefonu matki. Zwykle bowiem czekała, aż Pilar pierwsza do niej zadzwoni, choćby to trwało miesiąc lub dłużej. Może znów wybierała się na jakiś kongres? – Jak się miewasz?
– Dobrze, tylko akurat przez Nowy Jork przeszła dziś fala upałów. Chwała Bogu, że chociaż klimatyzacja na razie działa. A co u ciebie i Brada? – To co zawsze, harujemy jak dzikie osły. – W duchu dodała „i próbujemy zrobić dziecko”. Wyobraziła sobie, jaką minę zrobiłaby matka, gdyby to usłyszała. – Ostatnio byliśmy szalenie za jęci, bo Brad prowadził skomplikowaną sprawę, a przez moją kancelarię przewinęło się chyba pół Kalifornii.
– W twoim wieku powinnaś za wszelką cenę starać się o aplikację sędziowską, jak twój ojciec i Brad. Nie musiałabyś wtedy bronić wszystkich szumowin Kalifornii. – To była typowa odzywka pani doktor Graham. Rozmowa z nią składała się z samych wyrzutów, oskarżeń, inkwizytorskich pytań i wyczuwalnej dezaprobaty. – Twój ojciec był młodszy od ciebie, kiedy został sędzią, a w twoim wieku powołano go już w skład Sądu Apelacyjnego.
– Wiem o tym, mamo, ale lubię swoją pracę, a nie wydaje mi się, żeby w naszym domu starczyło miejsca dla dwojga sędziów. Poza tym większość moich klientów to nie żadne szumowiny! – Była zła na samą siebie, że próbowała się tłumaczyć, ale matka zawsze prowokowała ją do przyjęcia postawy zaczepno-odpornej.
– Jeśli dobrze cię rozumiem, nadal bronisz tych samych ludzi, w których imieniu stawałaś jako obrońca z urzędu?
– Nie, ci mają więcej pieniędzy. A co tam u ciebie? Nadal tyle pracujesz?
– O tak. Ostatnio nawet dwa razy musiałam stawać w sądzie jako biegły. Obie sprawy były bardzo ciekawe i obie wygraliśmy!
Elizabeth Graham nigdy nie grzeszyła zbytnią skromnością, ale przynajmniej łatwo można było przewidzieć jej reakcje.
– Ach, tak! – rzuciła luźno Pilar. – Przepraszam cię, mamo, ale naprawdę mam pilną robotę. Zadzwonię do ciebie niedługo, na razie uważaj na siebie!
Czym prędzej odłożyła słuchawkę z poczuciem klęski osobistej, które zawsze towarzyszyło jej rozmowom z matką. Nigdy nie wychodziła z nich zwycięsko i po tylu latach nawet do tego przywykła. Matka była niereformowalna, to raczej Pilar musiała rewidować swoje oczekiwania. Przeważnie tak właśnie było, ale czasem trafiały się chwile, choćby takie jak teraz, kiedy spodziewała się po niej czegoś więcej. Na pewno jednak starsza pani nie przeistoczy się już w ciepłą, życzliwą i wyrozumiałą matkę, jaką Pilar zawsze chciała mieć. Na ojca pod tym względem też nigdy nie mogła liczyć, ale teraz jej potrzeby w tym zakresie zaspokajał Brad. Czułą matkę, zawsze gotową do pomocy, zastępowała jej Marina i w tej roli nigdy dotąd nie zawiodła.
Korzystając z przerwy w obradach sądu, zadzwoniła do Mariny; by podziękować jej za protekcję u doktor Ward. Marina się ucieszyła, że polecona przez nią lekarka zaspokoiła oczekiwania koleżanki.
– I co ci powiedziała? Dawała jakąś nadzieję?
– Nawet dużą. Przynajmniej nie straszyła, tak jak moja matka, że w moim wieku urodzę z pewnością upośledzone dziecko. Zapowiedziała tylko, że to wymaga więcej czasu i wysiłku.
– Jestem pewna, że Brad chętnie dołoży starań w tym kierunku!
– Owszem, sam to zaproponował! – zaśmiała się Pilar. – Do stałam jeszcze jakieś pigułki, które albo pomogą, albo nie. W najgorszym razie dają mi przynajmniej nadzieję, bo przecież nie jestem już taka młoda.
– W każdym razie młodsza niż moja mama, która urodziła ostatnie dziecko w pięćdziesiątym drugim roku życia.
– Daj spokój, nie strasz mnie. Obiecaj, że u mnie to się stanie przed pięćdziesiątką!
– Tego w żadnym razie nie mogę ci obiecać! – Marina roześmiała się dobrodusznie. – Jeśli Bóg chce, żebyś zaszła w ciążę w wieku lat dziewięćdziesięciu, to zajdziesz. Poczytaj tylko „Enquirera”!
– Aleś mnie pocieszyła! Tu idzie o moje życie, pani sędzino, nie o muzeum osobliwości. Wystarczającej rozrywki dostarczył mi telefon od mojej ukochanej mamuśki.
– A czym znów cię pocieszyła?
– Falą upałów w Nowym Jorku i przypomnieniem, że mój ojciec w moim wieku był już sędzią Sądu Apelacyjnego.
– Jak to ładnie z jej strony, że ci o tym przypomniała! Nie miałam pojęcia, że z ciebie taki nieudacznik.