Wzięli szybko prysznic, ubrali się i zadzwonili na pielęgniarkę. Wręczyli jej napełnioną zlewkę, a ona poprosiła Pilar, aby poszła za nią. Brad spytał, czy może do nich dołączyć. Dotychczas towarzyszył jej przy wszystkich zabiegach związanych z zapłodnieniem, i tym razem pragnął być przy niej.
Pielęgniarka nie miała nic przeciwko temu, więc Pilar przebrała się w koszulę i położyła na stole zabiegowym. Po niedługim czasie pojawiła się doktor Ward i przeniosła wypłukane na sienie do strzykawki. Do macicy Pilar wprowadziła cewnik, przez który wstrzyknęła nasienie, a po usunięciu cewnika poleciła pacjentce, by leżała jeszcze przez pół godziny. Zostawiła Pilar samą z Bradem, który żartował, że coś podobnego można by zrobić przy użyciu szprycy do nadziewania indyka.
– Sama czuję się jak nadziewany indyk! – westchnęła Pilar. Wprawdzie zabieg był prosty, ale jednak okazał się męczący. Najbardziej wyczerpywały ją psychicznie dotychczasowe daremne próby. – Założę się, że tym razem zaskoczysz! – zapewnił ją Brad z nadzieją w głosie. – Słuchaj, musimy sobie kupić tę kasetę!
Oboje roześmiali się na wspomnienie filmu oglądanego w sąsiednim pokoju. Na szczęście umieli podchodzić do całej sprawy z odpowiednim dystansem, choć nie zawsze było to łatwe.
– No więc to by było na razie tyle. – Doktor Ward zajrzała jeszcze do nich, zanim wyszli. Przypomniała Pilar, że badania poziomu hormonów dały pozytywne wyniki, a szczególnie wysoki okazał się poziom progesteronu, odkąd zaczęła przyjmować chlomifen. Uprzedziła jednak, że przeprowadzony dziś zabieg trzeba czasem powtarzać sześć do dziesięciu razy, zanim zaskoczy.
– W najbliższym czasie będziecie mnie oglądać częściej niż swoich krewnych i znajomych! – przestrzegła, ale Colemanowie oświadczyli, że nie mają nic przeciwko temu.
Na odchodnym życzyła im jeszcze miłego Święta Dziękczynienia, i poprosiła Pilar, żeby zadzwoniła do niej za dwa tygodnie i powiadomiła, czy ma okres, czy nie.
– Odezwę się do pani doktor w obu przypadkach – obiecała Pilar, dodając w duchu, że najchętniej powiadomiłaby ją o pozytywnym wyniku. W przeciwnym razie musieliby powtarzać ten zabieg po raz drugi, trzeci i tak dalej, aż się uda, albo im się odechce. Miała nadzieję, że dojdzie do skutku wariant pierwszy.
Chętnie porozmawiałaby z doktor Ward o jeszcze jednej metodzie, o której już gdzieś czytała, znanej pod skrótową nazwą GIFT, co oznaczało zabieg zbliżony do zapłodnienia in vitro, ale skuteczniejszy dla kobiet po czterdziestce. Ale lekarka nie chciała nawet brać takiej ewentualności pod uwagę. Wierzyła w skuteczność inseminacji domacicznej i uważała, że jeszcze za wcześnie myśleć o bardziej inwazyjnych metodach.
Wracali więc do domu w pogodnym nastroju, a ostatnie dni zbliżyły ich do siebie jeszcze bardziej. Tydzień poprzedzający Święto Dziękczynienia zapowiadał się spokojnie, a Pilar starała się w tych dniach nie przepracowywać.
Na sam dzień świąteczny zapowiedzieli się z wizytą Nancy i Tommy z małym Adamem. Todd wyjechał na narty do Denver, ale obiecał, że odwiedzi ojca i macochę na Boże Narodzenie.
Adam skończył pięć miesięcy, więc już potrafił rozkosznie gaworzyć, a w dolnej szczęce wyrżnęły mu się dwa ząbki. Brad oczywiście szalał za nim, a i Pilar chętnie trzymała go na rękach. Nancy wyraziła zdziwienie, że macocha tak świetnie sobie z nim radzi.
– Może mam wrodzony instynkt macierzyński? – żartowała Pilar, ale ani ona, ani Brad, nie pisnęli słówkiem o swoich próbach poczęcia dziecka. Uważali to za sprawę zbyt ważną, a Pilar nie mogła się już doczekać, kiedy przekona się, czy jest w ciąży.
Po odejściu młodych Pilar odetchnęła z ulgą, że nareszcie zostali z Bradem sami. Podzieliła się z nim nadzieją, że inseminacja dała wynik pozytywny.
– Zobaczymy! – Brad się uśmiechnął, ale coś w jej spojrzeniu dało mu do myślenia. Przypomniał sobie podobne spojrzenie z przeszłości i doszedł do wniosku, że ta nadzieja może mieć realne podstawy.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Tegoroczne Święto Dziękczynienia stało się dla Diany i Andyego koszmarem. I bez tego w ciągu ostatnich trzech miesięcy ich życie zmieniło się w piekło. Chwilami Andy czuł, że nie wytrzyma tego dłużej. Nie mógł już normalnie rozmawiać z Dianą, bo albo użalała się nad sobą, albo wyładowywała na nim swoją złość na wszystko i wszystkich. Miała pretensję do losu, że tak ciężko ją doświadczył, choć Andy nie był niczemu winien, a wszystkie przeciwności sprawiedliwie z nią dzielił, choć nie wiedział, jak długo jeszcze będzie mógł to ciągnąć.
W październiku sytuacja zaostrzyła się jeszcze bardziej, gdy Denise oznajmiła, że zaszła w ciążę. Wyliczyła sobie, że poczęcie nastąpiło dokładnie w noc poślubną, co Diana uznała za okrutną ironię losu. Rozgoryczona, nie chciała więcej widzieć Denise ani Billa, przez co Andy poczuł się jeszcze bardziej samotny.
Z Eloise też nie chciała rozmawiać o niczym poza sprawami ściśle zawodowymi. Ani razu nie wymieniła przy niej nazwiska doktora Johnstona, z czego Eloise poniewczasie wywnioskowała, że musiało się zdarzyć coś strasznego.
Stopniowo Diana przestała widywać przyjaciół, tak swoich, jak Andyego. Oni też się nie odzywali, toteż jeszcze przed Świętem Dziękczynienia okazało się, że są zupełnie sami. Najbardziej nieszczęśliwy z tego powodu był Andy.
Diana dopełniła jeszcze miary nieszczęść, kiedy przyjęła za proszenie od swoich rodziców w Pasadenie, aby spędzić u nich Święto Dziękczynienia. Andy próbował skłonić ją, by odwołała wizytę, ale pod żadnym pozorem nie chciała się na to zgodzić.
Prawda, że od miesięcy nie widywali nikogo, ale jej krewni byli ostatnimi osobami, z którymi w tym czasie powinna się kontaktować.
– Po co ci to?
– Chyba to moja rodzina, prawda? Co, mam im powiedzieć, że nie chcę ich więcej znać dlatego, że jestem bezpłodna?
– Nie o to chodzi, ale sama wiesz, że przeżywasz teraz trudne chwile. Twoje siostry zaczną ci znów zadawać wścibskie pytania, tym bardziej że Samanta jest już w szóstym miesiącu. Po co masz się denerwować? – Chętnie powiedziałby raczej „siebie i mnie”, ale się powstrzymał.
– Mimo wszystko to moja siostra.
Andy nie potrafił zrozumieć motywów jej postępowania. Sprawiała wrażenie, jakby chciała się ukarać za coś, w czym nie było jej winy. Przed laty zastosowała niewłaściwy środek antykoncepcyjny, a teraz płaciła za to stanowczo zbyt wysoką cenę. Miała pecha po prostu, ale to nie oznacza, że ten pech miał na zawsze zaciążyć nad jej życiem.
– Wydaje mi się, że nie powinniśmy tam jechać. – Andy próbował ją przekonywać do ostatniej chwili, ale Diana za nic nie chciała odwołać wizyty. Dopiero na miejscu przekonała się, że popełniła błąd.
Trafiła akurat na wyjątkowo zły humor Gayle, która była paskudnie przeziębiona, a na dodatek dzieci tego dnia dały się jej szczególnie we znaki. Pokłóciła się nawet o to z matką, która uważała, że powinna trzymać je krócej. Jack w tym sporze nie stanął po stronie żony, o co też miała do niego pretensje. Trzeba trafu, że w tym momencie zjawiła się Diana, więc frustracja Gayle skupiła się na niej. Andy przewidywał, że będzie to raczej nieudany wieczór i coraz bardziej żałował, że dał się namówić na to wyjście.
– No, dziękuję ci, żeś przyszła wcześniej, aby nam pomóc! – napadła na nią Gayle już od progu, ledwo Diana zdążyła zdjąć płaszcz. – Coś do tej pory robiła, manicure czy może się wylegiwałaś?
– A ciebie co znów napadło? – odcięła się Diana. Do pokoju weszła Samanta. Andy aż jęknął, bo swymi monstrualnymi kształtami przypomniała karykaturę kobiety w ciąży. Ostatni raz widział ją Czwartego Lipca i zauważył, że Dianę zmroziło na jej widok.