Выбрать главу

– Gayle się wnerwia, bo mama przygadała jej, że dzieciaki rozrabiają jak pijane zające! – wyjaśniła Samanta, splatając ręce na wydatnym brzuchu. – Miała rację, bo moje też. A co u ciebie słychać?

– U mnie wszystko w porządku, a co u ciebie, to widzę! – wycedziła lodowato Diana.

– Gruba jestem, prawda? Seamus mówi, że wyglądam jak Budda!

Diana zdobyła się na uśmiech i wymknęła się do kuchni, aby porozmawiać z matką.

Matka wyglądała dobrze i wyraźnie ucieszyła się na widok córki. Uwielbiała organizować wszystkim życie, więc przez ostatnie dwa miesiące nie miała wolnej chwili. Dlatego nie spostrzegła, kiedy córka wymknęła się spod kontroli. Sądziła, że Diana jest zajęta pracą, ale dopiero teraz zwróciła uwagę na dziwny wyraz jej oczu i mizerny wygląd.

– Chwała Bogu, że znalazłaś czas, by przyjść do nas – zawołała uradowana, bo lubiła mieć wokół siebie wszystkie dzieci i wnuki, nawet gdy zanadto rozrabiały. – Co tam u ciebie, wszystko w porządku?

– Dziękuję, jak najbardziej – zbyła ją Diana. Bardzo kochała matkę, ale nie mogła się zdobyć, aby opowiedzieć jej o laparoskopii i o innych swoich przejściach. Zakładała, że kiedyś wyzna matce wszystko, także i to, że okazała się bezpłodna, ale na razie jeszcze nie była do tego gotowa.

– Chyba za ciężko pracujesz! – ofuknęła ją matka, przekonana, że to stresująca praca doprowadziła córkę do takiego stanu.

Tymczasem indyk zrumienił się na złotobrązowy kolor i roztaczał cudowną woń.

– Inaczej niż jej siostry! – mruknął ojciec, który akurat wszedł do kuchni.

– One mają dosyć roboty przy dzieciach. – Matka stanęła w obronie córek. Bardzo kochała wszystkie swoje dzieci, podobnie jak ojciec, choć ten czasem je krytykował. Najbardziej ze wszystkich córek wyróżniał Dianę, więc zmartwił się, że wygląda na zmęczoną i nieszczęśliwą.

– Jak tam prosperuje wasze pismo? – zapytał, jakby to ona była jego właścicielką.

– Świetnie, zwiększamy nakład, bo dobrze się rozchodzi – od powiedziała z uśmiechem.

– Ładnie to wydajecie. Widziałem egzemplarz z poprzedniego miesiąca.

Ojciec nigdy nie szczędził jej wyrazów uznania, więc teoretycznie nie miała powodów do popadania w kompleksy. Ale tylko teoretycznie, bo wiedziała, że zawiodła rodzinę pod względem tego, na co wszyscy liczyli. Nie mogła mieć dzieci!

– Dziękuję, tatusiu. – Tyle tylko zdążyła powiedzieć, bo do kuchni zajrzeli jej obaj szwagrzy, dopytując się, kiedy będzie kolacja.

– Cierpliwości, chłopcy! – Teściowa uśmiechnęła się i wyprosiła z kuchni wszystkich z wyjątkiem Diany. – Na pewno dobrze się czujesz, kochanie? Nic ci nie dolega?

Przyjrzała się dokładnie średniej córce, wyraźnie bladej i zmęczonej. Pamiętała przecież, jaka to zawsze była bystra i sumienna dziewczyna. Czyżby Andy nie spisywał się tak jak trzeba?

– Ależ skąd, mamo. Czuję się świetnie! – skłamała, odwracając się, aby matka nie dostrzegła łez w jej oczach. Na szczęście w tym momencie do kuchni wpadły dzieci, więc mogła się wycofać pod pretekstem odprowadzenia ich do matek. Andy obserwował ją z boku, bo nie podobało mu się to, co widział w jej oczach. Zdawała się umierać od środka i rozpaczliwie szukała kogoś, kogo mogłaby obciążyć winą za ten stan rzeczy. Wydawało się, że lada chwila wybuchnie, ale, co gorsza, nie było na to rady.

Ojciec Diany odmówił modlitwę przed posiłkiem i wszyscy zaczęli zajmować miejsca. Diana usiadła między swoimi szwagrami, Andy po przeciwnej stronie stołu, między jej siostrami. Gayle nie zamykały się usta – paplała o wszystkim i o niczym, od komitetów rodzicielskich do zarobków lekarzy, przez cały czas wtrącając zawoalowane aluzje do braku potomstwa w jego małżeństwie. Przez uprzejmość potakiwał, od czasu do czasu zamieniając parę słów z Samantą, która jednak mówiła wyłącznie o swoich dzieciach – tych, które już miała, i o tym, które dopiero miało się urodzić. Zaserwowała też Andyemu najnowsze plotki o sąsiadach – kto się niedługo miał żenić, kto umarł, a komu urodziło się dziecko. W połowie kolacji Diana miała już serdecznie dość tej gadaniny.

– Chryste, czy wy już nie umiecie mówić o niczym innym? – wybuchnęła. – W kółko tylko ciąże, porody, krwotoki, ile kto już ma dzieci, a ile dopiero będzie miał… Szkoda, że nie rozmawiacie jeszcze o cytologii!

Ojciec z drugiego końca stołu spojrzał na nią ze zdziwieniem, a potem przeniósł na żonę wzrok pełen zatroskania. Z Dianą stanowczo działo się coś bardzo niedobrego!

– A któż by gadał o takich rzeczach? – zgorszyła się Samanta, jedną ręką trzymając się za plecy, a drugą za brzuch. – O rany, niech ten bachor wreszcie przestanie mnie kopać!

– Na miłość boską! – wykrzyknęła Diana, odsuwając się wraz z krzesłem od stołu. – Gówno mnie obchodzi, co wyrabia twój pieprzony bachor. Nie możesz przymknąć się choćby na dziesięć minut?

Samanta spojrzała na nią rozszerzonymi oczyma i z płaczem wypadła z pokoju. Tymczasem Diana, już w płaszczu, próbowała usprawiedliwić przed rodzicami swoje zachowanie.

– Przepraszam, mamusiu… tatusiu… Po prostu nie mogę tego słuchać. Nie powinnam była w ogóle do was przychodzić…

Jednak jej starszej siostrze to nie wystarczało. Szła ku niej z twarzą wykrzywioną taką złością, jakiej Diana nie widziała u niej od czasu, kiedy jeszcze w czasach szkolnych spaliła jej nowe elektryczne lokówki.

– Jak śmiesz zachowywać się w taki sposób w domu swoich rodziców? – syczała. – Kim jesteś, żeby się tak do nas odzywać?

– Daj spokój, Gayle… – Andy próbował ją mitygować. – Diana ostatnio jest w złym nastroju. Miała ciężkie przeżycia. Rzeczywiście nie powinniśmy byli tu przychodzić.

Seamus wybiegł za Samantą, aby ją pocieszyć, gdyż płakała w łazience. Dzieci zaczepiały się wzajemnie, aż w końcu uciekły od stołu. Rodzice patrzyli na to zamieszanie z przerażeniem.

Tylko Gayle nie dała się tak łatwo zbić z pantałyku. Długo tłumiona zazdrość, która wzbierała w niej przez całe lata, znalazła nareszcie ujście.

– Ciekawe, co ona tak przeżywa! – szydziła. – Swoją pracę? Swoją karierę? Wielka mi absolwentka Stanfordu, za mądra i ważna, żeby mieć dzieci i żyć jak my wszyscy! I proszę, co ci dała ta twoja kariera? Wielkie gówno, moja mądra pani redaktorko!

– My chyba już pójdziemy, do widzenia… – Diana spoglądała rozpaczliwie na Andyego, zawiązując pasek płaszcza. Wolała nie ryzykować odpowiedzi na złośliwości siostry, gdyż obawiała się, że może nie zapanować nad sobą. – Tak mi przykro, mamusiu…

Serce się jej krajało, gdy widziała utkwione w siebie spojrzenie ojca. Patrzył na nią takim wzrokiem, jakby go zawiodła, ale nie mogła nic na to poradzić.

– Powinno ci być przykro! – wykrzyczała jej w twarz Gayle oskarżycielskim tonem. – Popsułaś święto nam wszystkim!

Ta ostatnia aluzja dotyczyła także Samanty, która wyszła w końcu z łazienki. Właściwie miała rację, ale to one obie sprowokowały to zachowanie.

– Nie powinnam była tu przychodzić… – powtórzyła cicho Diana, już z ręką na klamce.

– Niby dlaczego nie? Wystarczyłoby, gdybyś trzymała buzię na kłódkę… – Gayle nie znała umiaru.

Tym razem jednak Diana zawróciła od drzwi i jednym skokiem znalazła się przy niej, chwytając ją za gardło.

– Jeśli się zaraz nie zamkniesz, to cię uduszę, słyszysz? Co ty w ogóle o mnie wiesz, ty głupia, bezduszna żmijo? Nie mam dzieci, bo jestem bezpłodna, rozumiesz, kretynko? Od spirali popieprzyło mi się wszystko w środku, jasne? Będziesz jeszcze trzaskać dziobem o mojej pracy, czy może o moim domu, za dużym na nas dwoje? A może pogadamy teraz o dziecku Murphych albo o bliźniętach McWilliamsów, albo tylko będziemy siedzieć i patrzeć, jak Samanta gładzi się po brzuszku? O nie, kochani, dobranoc, to nie dla mnie!