– Pamiętaj, że zawsze możesz na nas liczyć – zapewnił ojciec. Oczy Diany wypełniły się łzami, tak samo jak matki, która słyszała, co mówił ojciec.
– Wiem, tatusiu i bardzo się cieszę. Powiedz mamie i dziewczętom, że je przepraszam, dobrze?
– Oczywiście, ale uważaj na siebie. – On też miał łzy w oczach. Kochał córkę z całego serca i cierpiał razem z nią.
– Ty też, tatusiu, dbaj o siebie. Kocham cię! – Odkładając słuchawkę, przypomniała sobie własny ślub. Zawsze była zżyta z ojcem i to się nie zmieniło, choć nie wtajemniczyła go teraz w szczegóły własnego nieszczęścia. Wiedziała jednak, że w każdej chwili mogła to zrobić i ojciec powiedział prawdę, gdy zapewniał, że zawsze może na niego liczyć.
– Służę uprzejmie, do wyboru salami, pastrami albo bologna! – zaanonsował uroczyście Andy, ze ścierką przewieszoną po kelnersku przez jedno ramię i z półmiskiem kanapek w drugiej ręce. Zachowywał się, jakby chciał uczcić jakieś ważne wydarzenie, i tak właśnie było. Tego dnia odnaleźli siebie nawzajem, co miało duże znaczenie, bo mało brakowało, a byłoby już za późno. Tak jakby spadali w przepaść i w ostatniej chwili zdążyli uchwycić się skały.
Charlie upiekł dla Barbie pysznego indyka. Tym razem została z nim w domu, bo gryzły ją wyrzuty sumienia, że tak wystawiła go do wiatru w rocznicę ich ślubu. Ale Charlie czuł pewien niedosyt, nie od dziś zresztą, chyba od jej wypadu do Las Vegas w Święto Pracy albo i wcześniej. Wróciła stamtąd, tęskniąc za atrakcjami wielkiego miasta i gronem dawnych przyjaciół. Próbowała wyciągnąć Charliego na tańce, ale był na to zbyt zmęczony, zresztą nigdy nie tańczył dobrze. Wiecznie też narzekała, wytykając Charliemu wszystkie jego niedociągnięcia, powtarzała, jaki z niego prymityw i jak niegustownie się ubiera. To ostatnie było krzyczącą niesprawiedliwością, bo Charlie wciąż kupował jej nowe rzeczy, zaniedbując siebie. Coraz częściej więc dochodził do wniosku, że Mark miał rację i że nie powinien był puszczać jej samej do Las Vegas.
Od czasu powrotu z Las Vegas coraz częściej też się zdarzało, że całymi dniami przebywała w towarzystwie swoich koleżanek, chodziła z nimi do kina i na kolacyjki, a czasem dzwoniła do Charliego, zawiadamiając go, że zostaje na noc u Judi. Nie protestował głośno, lecz nie był tym zachwycony, a kiedy poskarżył się Markowi – ten przypomniał mu swoje poprzednie pouczenia, żeby trzymał ją krócej albo gorzko tego pożałuje.
Charlie wciąż sobie wmawiał, że wszystko się zmieni, jeśli tylko doczekają się dziecka. Może wtedy Barbie się ustatkuje, przestanie myśleć o głupstwach i wywietrzeją jej z głowy miraże o karierze w Hollywood? Od czerwca nie poruszał z nią tego tematu, ale starannie przestrzegał kalendarzyka dni płodnych i niepłodnych. W odpowiednie dni przynosił do domu szampana, bo kiedy wypiła dostatecznie dużo – nie przypominała mu o zabezpieczeniach. Czasem dla pewności robił to nawet dwa razy w ciągu jednej nocy, ale i tak nic z tego nie wychodziło. Raz spytał ją nawet, czy bierze pigułki, ale wykręciła się podchwytliwym pytaniem, czy chciałby, żeby brała. Musiał więc opowiedzieć jej bajeczkę, że przeczytał właśnie artykuł o szkodliwości pigułek antykoncepcyjnych dla kobiet palących, a ona przecież paliła. Zapewniła go jednak solennie, że nie zażywa tych środków, tyle że nadal nie zachodziła w ciążę.
Mark podał mu nazwisko specjalisty, który pomógł jego szwagrowi. Charlie zapisał się do niego na wizytę w poniedziałek po Święcie Dziękczynienia. Wziął sobie bowiem do serca ironiczną uwagę Barbie, że nie zachodzi z nim w ciążę, choć nie stosuje żadnych zabezpieczeń. Postanowił więc sprawdzić, jak się sprawy mają.
– Świetnie ci wyszedł ten indyk! – pochwaliła tymczasem Barbie.
Ucieszył się, bo rzeczywiście dołożył starań – zrobił nadzienie, sos żurawinowy, a na jarzynkę słodki groszek z małymi cebulkami i bulwy osypane anżeliką. Na deser kupił placek z owocami i podał go na ciepło z lodami waniliowymi.
– Powinieneś założyć własną restaurację! – Barbie nie szczędziła mu komplementów, kiedy nalewał kawę. Zapaliła papierosa, ale sprawiała wrażenie, jakby myślami była zupełnie gdzie indziej.
– O czym tak myślisz? – zapytał ją ze smutkiem. Wyglądała tak pięknie, ale zdawała się coraz bardziej oddalać od niego. Był tego świadomy, ale nie wiedział, jak ma przeciwdziałać.
– o niczym specjalnym… no, chociażby o tym, jaką pyszną kolację właśnie zjedliśmy! – Uśmiechnęła się do niego poprzez kłęby dymu. – Zawsze jesteś dla mnie taki dobry, Charlie!
Domyślił się jednak, że wcale nie o tym myślała.
– Staram się, jak mogę. Jesteś dla mnie wszystkim, Barb! – zapewnił, ale bynajmniej nie sprawił jej tym przyjemności. Nie lubiła, kiedy mówił jej takie rzeczy, bo wprawiał ją tym w zakłopotanie. Wcale nie chciała być wszystkim ani dla niego, ani dla nikogo innego, bo z tym wiązała się zbyt wielka odpowiedzialność. – Chciałbym, żebyś była szczęśliwa.
– Jestem szczęśliwa! – wymamrotała beznamiętnie.
– Naprawdę? Bo czasem mam wrażenie, że wcale tak nie jest. Widocznie straszny ze mnie głąb.
– Ależ skąd! – Zarumieniła się. – Może raczej ja czasem chcę zbyt wiele. Nie zwracaj na to uwagi.
– A czego ty chcesz, Barb? – Wiedział to aż nadto dobrze. Na de wszystko pragnęła zostać aktorką i nie chciała mieć dzieci. Natomiast o innych swoich marzeniach nigdy nie wspominała. Zdawała się żyć z dnia na dzień i nie myślała o przyszłości.
– Czasem sama nie wiem, czego chcę. Może na tym polega kłopot ze mną? – odpowiadała wymijająco. – Oczywiście chciałabym zostać aktorką. Chcę mieć dużo przyjaciół, wolności i mocnych wrażeń.
– A co ze mną? – przypomniał jej ze smutkiem. Zreflektowała się, że nie wspomniała o nim i znów się zarumieniła.
– Oczywiście, że pragnę także ciebie. Jesteśmy przecież małżeństwem.
– Na pewno?
– Zgłupiałeś, czy co? Pewnie, że jesteśmy.
– A czym dla ciebie jest małżeństwo, Barb? Bo jakoś nie pasują mi do tego rzeczy, które wymieniłaś.
– Dlaczego nie? – Udała naiwną, ale dobrze znała odpowiedź. Nie była tylko gotowa do konfrontacji swoich marzeń z rzeczywistością, a on chyba też nie.
– Bo ja wiem? Wydaje mi się po prostu, że małżeństwo nie da się pogodzić z wolnością i mocnymi wrażeniami, chociaż jeśli się ktoś uprze… Dla chcącego nic trudnego.
Obserwował, jak zdusiła papierosa i zapaliła następnego. Miał ochotę zapytać ją, czy jest z nim szczęśliwa, ale bał się ewentualnej odpowiedzi. Wciąż jeszcze sobie wmawiał, że dziecko scementowałoby ich związek na zawsze.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
W poniedziałek po Święcie Dziękczynienia Charlie wziął w pracy wolny dzień i pojechał do Los Angeles. Nie poinformował Barbie, po co tam jedzie, ale ona nawet nie zauważyła jego nieobecności. Miała tego dnia próbę prezentacji kostiumów kąpielowych, więc od rana zajmowała się manicure i fryzurą, a że w łazience nastawiła na cały regulator radio – nie zwróciła uwagi, kiedy Charlie wyszedł. Nie zainteresowała się też, dlaczego założył najlepszy garnitur i wyglądał na zdenerwowanego. Za wołał do niej, że wychodzi, ale nie zareagowała.
Przez całą drogę do Los Angeles rozmyślał i doszedł do wniosku, że stopniowo ją traci. Wprawdzie nie wspominała o chęci odejścia, ale myślami zdawała się przebywać zupełnie w innym świecie. Jeszcze bardziej niż przedtem zajmowała się głównie sobą. Nie było w tym złej woli, ale i nie ułatwiało wspólnego życia. Zapominała o umówionych terminach, pozostawiała na widocznych miejscach swoje kosmetyki, a małżeńska sypialnia przypominała pobojowisko, wszędzie rozrzucała części garderoby. Charlie przymykał na to oko, bo szalał na jej punkcie, ale zdawał sobie sprawę, że, według słów Marka, rozpuścił ją jak dziadowski bicz.