– Ale za jaką cenę? – szepnęła ze smutkiem.
Musiała zrezygnować ze swoich marzeń, więc czego miała jeszcze oczekiwać? Pragnęła w życiu jedynie dziecka… ale pragnęła także zatrzymać przy sobie Andyego, a on przecież pozostał przy niej. Straciła tylko szansę na macierzyństwo, ale Andy miał rację, gdy mówił, że od tego się nie umiera.
– Może to doda nam sił do dalszego marszu?
Wciąż kochał Dianę, tylko nie wiedział, jak do niej trafić. Od miesięcy bowiem zamknęła się w sobie. Do pracy wychodziła co raz wcześniej, a wracała coraz później. Po powrocie do domu przeważnie kładła się od razu do łóżka i zasypiała natychmiast, ledwo przyłożyła głowę do poduszki. Nie chciała rozmawiać ani z nim, ani ze swoimi rodzicami, siostrami czy przyjaciółkami, a w pracy brała delegacje tak często, jak tylko mogła. Andy ze dwa razy chciał jej towarzyszyć, ale wymawiała się, że jest bardzo zajęta – unikała wszelkich okazji do kontaktu z nim.
– Przede wszystkim musimy odpowiedzieć sobie na pytanie, dokąd zmierzamy? – zaczął z wahaniem, niepewny, czy nie za wcześnie jeszcze, aby poruszać ten temat. – Czy chcesz nadal być ze mną? Czy mamy jeszcze szansę, aby powrócić do dawnych, dobrych czasów? Po prostu nie wiem, czego właściwie chcesz.
Zdawał sobie sprawę, do jakiej tragicznej sytuacji doszło, je żeli pod romantycznym słońcem Hawajów musi pytać własną żonę, czy chce się z nim rozwieść. Miała na sobie białą bawełnianą sukienkę, z którą pięknie harmonizowała dwudniowa opalenizna, a ciemne włosy kusząco powiewały na wietrze. Nadal jej pragnął i uważał za piękną, ale sądził, że ona już nie chce jego.
– A ty czego chcesz? – odpowiedziała mu pytaniem na pytanie. – Ja nadal uważam, że nie mam prawa zawiązywać ci życia. Zasługujesz na więcej, niż jestem w stanie ci dać.
A więc chciała od niego odejść ze względu na niego. Pewnie potem żyłaby samotnie, poświęcając się wyłącznie pracy zawodowej. Uważała, że już nigdy nie wyjdzie za mąż. W wieku dwudziestu ośmiu lat była gotowa zrezygnować ze wspólnej przyszłości, gdyby tylko on tego chciał, ale wcale nie chciał.
– Bzdury pleciesz i wiesz o tym.
– Nic już nie wiem, ani tego, co jest słuszne, ani co mam robić, ani czego chcę. Wiem tylko, czego nie mam. – Rozważała nawet możliwość rzucenia pracy i wyjazdu do Europy.
– A kochasz mnie? – zapytał cichym głosem, przysuwając się bliżej. Kiedy spoglądał w jej oczy, przepełnione smutkiem, widział w nich jedynie puste i wypalone wnętrze. Chwilami miał wrażenie, że nie pozostało tam nic oprócz popiołów.
– O tak, kocham cię i zawsze będę kochała… – wyszeptała. – Ale to nie znaczy, że mam prawo cię zatrzymywać. Nie mam ci nic do ofiarowania poza sobą, a to bardzo niewiele…
– Nieprawda! – zaprzeczył. – Zupełnie niepotrzebnie pogrążasz się w pracy i rozpamiętywaniu. Mógłbym pomóc ci wyjść z tego dołka, gdybyś tylko pozwoliła.
Od kilku tygodni Andy uczęszczał na seanse psychoterapeutyczne, więc czuł się podbudowany moralnie.
– I co wtedy? – zapytała, bo cała ta dyskusja wydała się jej bezowocna.
– Wtedy będziemy mieli siebie, a to więcej, niż się niejednemu wydaje. Kochamy się i mamy dużo do ofiarowania tak sobie, jak i naszym bliskim. W końcu świat nie kręci się tylko wokół dzieci! Przecież nawet gdybyśmy je mieli, prędzej czy później by dorosły i opuściły nasz dom, a może pokłóciłyby się z nami albo zginęły w wypadku… W życiu nie ma nic pewnego, nawet dzieci nie są dane raz na zawsze…
Problem Diany polegał jednak na tym, że widziała dzieci wszędzie – na ulicach, w supermarkecie, a nawet w windzie w jej miejscu pracy. Matki prowadziły je za rączki albo utulały w ramionach, co jej nie miało być już nigdy dane. Na jej drodze co rusz stawały ciężarne kobiety z wielkimi brzuchami, pielęgnujące nadzieje, których nie miała już zaznać. Z bólem serca musiała się tego wyrzec, ale uważała za niesprawiedliwe, że i Andy musiałby obejść się bez tego.
– A niby dlaczego miałbyś nie założyć normalnej rodziny tylko dlatego, że ja nie mogę?
– Ponieważ cię kocham, głuptasku! Zresztą nigdzie nie jest napisane, że nie możemy mieć normalnej rodziny. Są na to inne sposoby.
– Nie jestem pewna, czy mogłabym zdobyć się na coś takiego.
– Ja też nie, ale nie musimy przecież w tej chwili podejmować decyzji. Powinniśmy tylko dobrze to sobie przemyśleć i zrobić coś, zanim nie będzie za późno. Nie chcę cię stracić, kochanie…
– Ani ja ciebie. – Łzy cisnęły się jej do oczu, więc odwróciła głowę, ale długo nie wytrzymała w tej pozycji, bo przez ramię Andyego widziała bawiące się na plaży dzieci, a tego widoku nie mogła znieść.
– Chcę cię mieć z powrotem przy sobie… w moich snach… w moich ramionach… w moim łóżku… w moim życiu… w mojej przyszłości! Boże, jak mi cię brakowało! – Przytulił ją mocniej, czując ciepło jej ciała. – Potrzebuję cię, maleńka…
– Ja ciebie też – wyznała z płaczem. Potrzebowała go może nawet jeszcze bardziej, po prostu nie mogła żyć bez niego. Tym czasem mało brakowało, a utraciłaby go na zawsze.
– Proszę cię, spróbujmy jeszcze raz… – Spojrzał na nią, a ona z uśmiechem przytaknęła. – Może nie zawsze będzie nam łatwo, może czasem nie wszystko zdołam zrozumieć, ale przynajmniej będę się starał. A gdyby mi nie wyszło, po prostu powiedz. Powoli, trzymając się za ręce, wrócili do pokoju hotelowego. Tej nocy po raz pierwszy od miesięcy kochali się tak namiętnie, jak nigdy przedtem!
Święta Charliego i Barbary były jakieś… dziwne. W każdym razie Charlie nie mógł znaleźć na nie lepszego określenia. Inne niż normalnie, a może nawet zaskakujące. Przygotował jak zwykle świąteczny obiad, ale Barbie od samego rana wyskoczyła do Judi, aby, jak się tłumaczyła, wręczyć jej prezent. Tym razem jednak Charlie się cieszył, że został sam. Męczył go kac, ponieważ ostatnio tęgo popijał. Wiedział o tym, ale inaczej nie mógł przetrawić informacji uzyskanej od doktora Pattengilla. Dobijała go świadomość, że nigdy nie zapłodni żony. Pamiętał wprawdzie, co na ten temat powiedział mu doktor, ale nie obchodziło go, ile dzieci adoptowali Pattengillowie. Chciał mieć własne dziecko, zrodzone z Barb, i to już! Ba, ale nie mógł. Niby wiedział o tym, ale wciąż nie przyjmował tego do wiadomości.
Barbie wróciła o czwartej, dziwnie ożywiona. Najwidoczniej zdążyła wcześniej wypić parę drinków, bo żartowała i zaczepiała Charliego, kiedy podlewał indyka, choć nie miał tego dnia na stroju do zabawy. Nie mogąc go inaczej rozruszać, zdjęła z siebie wszystko z wyjątkiem czarnych koronkowych majteczek i czółenek na wysokich obcasach. Na gołe ciało włożyła krótkie futerko z lisów, które dostała od Charliego, i pokazała mu się w tym stroju. Wyglądała tak zabawnie, a zarazem uroczo, że musiał się roześmiać.
– Jesteś głupiutką gąską, wiesz? – Pociągnął ją do siebie na kanapę i pocałował. – Ale ja i tak cię kocham.
– Ja ciebie też kocham! – wyznała tajemniczym tonem. Do obiadu Charlie podał jej ulubioną markę szampana, indyk udał się nad podziw, więc pod wieczór humor mu się poprawił. Barbie przebrała się w różowy atłasowy szlafrok, który dostała od niego na urodziny i usiadła mu na kolanach.
– Wesołych Świąt, Barb! – wyrecytował, całując ją w szyję. Zaraz jednak odsunęła się od niego i czule spojrzała mu w oczy. W tym spojrzeniu Charlie zauważył coś dziwnego, ale za nim się zorientował, co to było – pocałowała go.
– Mam ci coś do powiedzenia – wyszeptała.
– Ja też. Chodźmy do sypialni, to ci powiem.
– Ja pierwsza! – mruknęła z łobuzerskim uśmieszkiem. – Na pewno spodoba ci się to, co usłyszysz!