– To nie jest żadna martwa tkanka, tylko moje dziecko! – wrzasnęła na niego, nie panując już nad sobą.
– Wiem, wiem, kochanie… – powtarzał bezradnie, towarzysząc jej w drodze do sali operacyjnej. Lekarz skierował go do sali, na którą miała wrócić po zabiegu. Gdy ją tam przywieziono, nie odezwała się ani słowem, przez cały czas płakała. Przepłakała całą noc. Brad czuwał przy niej, ale nie mógł pomóc.
– To dla niej ciężkie przeżycie – wyjaśnił doktor Parker. – Po ronienia są jednym z największych nieszczęść naszych czasów, choć na ogół się ich nie docenia. Nam się wydaje, że kobiety po winny się po tym szybko otrząsnąć, a to przecież jest śmierć i trzeba miesięcy albo i lat, żeby doszły do siebie. Czasem mogą już nigdy nie wrócić do normy, a pani Pilar jest już w takim wieku, że nie wiadomo, czy jeszcze dochowa się dziecka.
– W każdym razie będziemy próbować – Brad zapewnił bardziej siebie niż lekarza. – Udało nam się raz, uda i drugi.
– Niech pan jej to powie, ale proszę się liczyć z tym, że nie prędko odzyska dobry nastrój, częściowo z powodu straty dziecka, a trochę pod wpływem hormonów.
Po odejściu lekarza Brad uświadomił sobie, że i on czuje wielki smutek. Także i jemu zbierało się na płacz z żalu nad nią i za utraconym dzieckiem. Po południu przywiózł Pilar do domu i natychmiast zapakował do łóżka. Prosił, żeby przeleżała chociaż kilka dni, ale zaraz tego samego wieczoru zadzwoniła Nancy. Chciała poinformować macochę, jakie piękne łóżeczko widziała dla jej przyszłego dziecka.
– Nnnn… nie mogę teraz z tobą rozmawiać… – wykrztusiła przez łzy Pilar i oddała aparat Bradowi. Ten wyszedł z nim do drugiego pokoju i tam wyjaśnił córce, co się stało. Nancy przerażona odłożyła słuchawkę. Było jej żal ojca i macochy, ale znowu pomyślała, że Pilar jest już za stara, żeby jeszcze raz próbować.
Pierwszy dzień nowego roku Brad i Pilar spędzili w smutku i samotności, rozmyślając o dziecku i nadziei, którą utracili.
Charlie obudził się już piętnaście po szóstej. Nie spał przez pół nocy i zdołał zasnąć dopiero około czwartej, ale w tych dniach w ogóle słabo spał. Dzięki tym nieprzespanym nocom podjął decyzję, jak ustosunkuje się do postępku Barbie. Jasne, że nie był nim zachwycony i miał zamiar wymóc na niej przyrzeczenie, że takie ekscesy więcej się nie powtórzą, ale przecież nie mógł jej teraz opuścić. Nadal ją kochał, a ona go potrzebowała, zresztą może dziecko scementuje na nowo ich związek?
Było jeszcze za wcześnie, żeby dzwonić, więc wziął prysznic, ogolił się i do dziewiątej nerwowo spacerował po pokoju. Potem wsiadł do samochodu i podjechał pod dom, gdzie mieszkała Judi. Już od trzech dni nie rozmawiał z Barb, a kiedy odchodziła – nie wiedział, co ma jej powiedzieć. O dziwo, żałował nawet, że w ogóle odwiedził doktora Pattengilla. Gdyby nie wiedział o swojej niepłodności, uwierzyłby, że dziecko jest jego. Teraz nie było to już takie proste. Chociaż może było?
Nacisnął guzik domofonu, ale dopiero po jakiejś minucie włączył się brzęczyk sygnalizujący otwarcie drzwi wejściowych. Na górze otworzyła mu Judi, którą jego widok wyraźnie zaskoczył. Chciała coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili zmieniła zdanie. Oprócz niej w mieszkaniu znajdował się chłopak, z którym chodziła od czerwca, i współlokatorka, która zajęła miejsce Barbie od czasu jej ślubu z Charliem.
Judi czuła się niezręcznie, podobnie zresztą jak Charlie. Oboje przecież wiedzieli, co zaszło, a Charlie był świadomy, że Judi musiała kryć Barbie podczas jej schadzek z kochankiem. Lojalność wobec Barbie pozwalała jej okłamywać Charliego, ale czuła się głupio, że wyszło tak, jak wyszło. Barbie powiedziała jej od razu o ciąży i Judi radziła jej, by po cichu ją usunęła, nie mówiąc nic nikomu. Barbie początkowo też miała taki zamiar, ale wiedziała, jak bardzo Charlie pragnął dziecka. Umyśliła więc sobie, że przekona go o jego ojcostwie i w ten sposób nie będzie musiała robić kolejnej skrobanki.
– Cześć, Charlie – przywitała go Judi. – Zaraz zawołam Barbie. Nie musiała jednak tego robić, bo Barbie stała za nią. Była blada, wyglądała na zmęczoną i nieszczęśliwą.
– Cześć! – odezwał się do niej Charlie, czując się jak chłopak na pierwszej randce. Tymczasem Judi i jej współlokatorzy dyskretnie wycofali się do kuchni. – Przepraszam, że nie zadzwoniłem. Potrzebowałem czasu, żeby wszystko sobie przemyśleć.
– To tak samo jak ja – odpowiedziała ze łzami w oczach, tłumiąc w gardle szloch. Nie mogła spojrzeć mu w oczy, bo wiedziała, jak podle z nim postąpiła.
– Może usiądziemy? – zaproponował Charlie, który w tych dniach jakby nagle wydoroślał, a nawet się postarzał.
Barbie nie chciała, aby w kuchni słyszano ich rozmowę, więc zaciągnęła Charliego do sypialni Judi. Usiadła tam na rozbabranym łóżku, a Charlie niepewnie przysiadł na brzeżku jedynego krzesła. Przyglądał się stamtąd kobiecie, którą dwa lata temu poślubił. Przebyli razem długą drogę, która na większości etapów była całkiem znośna. Tyle tylko, że nigdy nie czuł się naprawdę żonaty, ale miał pewność, że wkrótce to się zmieni. Przecież mając dziecko, będą musieli trzymać się razem.
– Chcę uznać to dziecko, Barb – oświadczył. – Długo o tym myślałem, ale sądzę, że to ma sens. W końcu ten, kto by mnie adoptował, też nie byłby moim krewnym, więc i to maleństwo nie musi wiedzieć, że nie jestem jego ojcem. Wystarczy, jeśli w metryce urodzenia będzie napisane, że jestem.
Uśmiechnął się do niej, gotów przebaczyć jej wszystko. Wziął ją za rękę, ale nie dała się trzymać dłużej niż przez chwilę. Płakała i potrząsała głową. Próbował ją przekonać, że jeszcze wszystko między nimi może wrócić do normy, ale nie chciała go słuchać. – Wczoraj usunęłam ciążę – wyrzuciła w końcu. Charlie poczuł się, jakby dostał pałką w łeb. Nie przypuszczał, że można coś takiego zrobić tak szybko.
– Chyba żartujesz? – wykrztusił, ale to raczej nie był temat do żartów. Po prostu nie przyszło mu do głowy nic innego, co mogłoby przerwać tę męczącą ciszę. – Ale dlaczego? – dodał jeszcze. Sytuacja kompletnie go przerastała i wiedział o tym.
– Charlie, ja nie mogłam urodzić tego dziecka. To nie byłoby w porządku ani wobec ciebie, ani wobec mnie, ani nawet wobec tamtego. Ono przez całe swoje życie przypominałoby ci, że cię oszukałam. A ja… – Podniosła na niego oczy pełne łez. – Widzisz, prawda jest taka, że choćbym miała nie wiem jakie wyrzuty sumienia, po prostu nie chcę mieć dziecka. Ani twojego, ani niczyjego.
– Dlaczego? Przecież dziecko byłoby największym szczęściem, jakie mogłoby nas spotkać. A teraz będziemy musieli je adoptować.
Mówił o tym ze smutkiem, gdyż liczył, że dziecko rozwiąże ich problemy. Teraz widział już tylko jedno wyjście z sytuacji. Z jednej strony czuł ulgę, z drugiej – najgłębszą rozpacz.
– Charlie… – wyszeptała tak cicho, że ledwo dosłyszalnie. – Ja już nie wrócę do ciebie!
Spuściła głowę, bo po tym, co powiedziała, nie śmiała spojrzeć mu w oczy.
– Co takiego? – Pod piegami zbladł jak płótno. – Coś ty po wiedziała?
Zmusiła się, aby znów podnieść wzrok na niego.
– Charlie, kocham cię… Byłbyś wymarzonym mężem dla każdej innej kobiety, ale ja… Ja po prostu nie nadaję się do małżeństwa. Przedtem nie zdawałam sobie z tego sprawy, a potem myślałam, że się jakoś przemogę, ale dostawałam kota, ilekroć musiałam zostać z tobą wieczorem w domu. Zaraz po naszym ślubie cieszyłam się, że nareszcie jakiś porządny człowiek się mną za opiekuje… – Teraz łzy toczyły się jak groch po jej policzkach. – Wydawało mi się to snem, ale niedługo ten sen zamienił się w koszmar! Nie chcę się ciągle przed kimś tłumaczyć ani przeżyć całego życia uwiązana do jednego faceta, a już na pewno nie chcę ubrać się w bachora! Ani twojego, ani czyjegokolwiek, ani tym bardziej adoptowanego! Umówiłam się już z moim lekarzem na sterylizację, żeby nie robić ciągle skrobanek.