Выбрать главу

– Na „Montanie”, to kilka domów stąd. – Podała mu dokładny adres. Charlie słyszał coś o tej dzielnicy Santa Monica, zamieszkanej przez ubogą ludność. Miał nadzieję, że żyło się im tam bezpiecznie.

– Może zjadłabyś kiedyś ze mną kolację? – zaproponował, obserwując z daleka Annie na huśtawce. – Mogłabyś zabrać ze sobą Annabelle. Czy ona lubi pizzę?

– Ach, uwielbia!

– No to może jutro wieczorem?

– Świetnie, bo w szpitalu mam być dopiero o jedenastej. Z domu wychodzę o dziesiątej, a wracam o wpół do ósmej rano. Akurat mam czas przygotować Annie śniadanie i wyprawić ją do szkoły. Zanim ją odbiorę, mogę przespać się kilka godzin. W ten sposób jakoś sobie radzimy.

Matka i córka wypracowały sobie własny plan dnia, który w ich sytuacji dobrze się sprawdzał. Charliemu jednak żal było Beth, która dźwigała na swoich barkach zbyt duży ciężar.

– Nie sądzę, abyś się dostatecznie wysypiała – zauważył oględnie.

– Nie potrzebuję dużo snu. Wystarczą mi trzy godziny, kiedy Annie jest w szkole, a potem krótka drzemka przed wyjściem do pracy.

– To nie masz zbyt dużo czasu dla siebie.

Annie przybiegła do nich w podskokach. Widać było, że czuła się już lepiej, a jeszcze bardziej poprawiła jej samopoczucie wiadomość o zaproszeniu na pizzę.

– Z Charliem? – wykrzyknęła z niedowierzaniem i zachwytem. Beth potwierdziła i widać było, że sprawiło jej to przyjemność, była przecież jeszcze młoda i ładna, a w jej życiu od tak dawna brakowało mężczyzny… – Ojejku, a czy możemy jeszcze pójść na lody? – zapytała Annie, na co Charlie się roześmiał.

– No pewnie! – Już samo przebywanie w ich towarzystwie sprawiało mu przyjemność, a kiedy odprowadzał wzrokiem dziewczynkę biegnącą w stronę huśtawek, z jednej strony marzył, żeby mieć takie dziecko, a z drugiej zdawał sobie sprawę, że wcale nie musi mieć własnego. Na swojej drodze życiowej spotykał wiele dzieci, które tak samo chwytały go za serce jak ta urocza dziewczynka. Zaczynał też dostrzegać zalety swojej niezależności. Wymieniając uśmiechy z Beth, oboje równocześnie zaczęli myśleć o swojej przyszłości.

Tym razem Pilar nie miała odwagi przeprowadzić testu ciążowego natychmiast, gdy tylko spóźnił się jej okres. Obawiała się, że po przebytym poronieniu jej organizm mógł jeszcze nie dojść do normy. Lekarka uprzedzała, że ma niewielkie szansę na powtórne zajście w ciążę. Czekała więc jeszcze przez tydzień, aż w końcu Brad się zdenerwował i zagroził, że jeśli sama nie wykona testu, on go zrobi.

– Nie chcę wiedzieć! – wymawiała się z żalem.

– Ale ja chcę!

– Na pewno nie jestem w ciąży.

Brad jednak miał inne zdanie na ten temat. Zauważył bowiem, że od pewnego czasu Pilar szybciej się męczy, a piersi jej nabrzmiały i stały się wrażliwsze na dotyk.

– Zrób test! – nalegał, ale ona się wykręcała, że nie ma siły, aby powtórnie przeżywać to samo. Od czasu ostatniej miesiączki przestała przyjmować chlomifen i nie chciała wznowić kuracji, gdyż uważała ją za nazbyt stresującą.

Brad powiadomił o tym jej ginekologa, doktora Parkera, który zaproponował, żeby Brad przywiózł żonę do jego gabinetu, wtedy sam ją zbada. Już w trakcie badania podejrzewał ciążę, a podejrzenie to potwierdził test ciążowy na próbce moczu. Pilar z całą pewnością była przy nadziei!

Z radości nogi się pod nią ugięły, a Brad pęczniał z dumy. Po tym wszystkim, co przeszła, szczerze pragnął, aby urodziła to dziecko. Lekarz przepisał jej czopki na podtrzymanie ciąży, ale resztę musiał pozostawić matce Naturze. Uprzedził tylko, że Pilar może znów poronić. Nikt nie był bowiem w stanie przewidzieć, co będzie dalej.

– W takim razie nie wychodzę z łóżka przez najbliższe trzy miesiące! – zapowiedziała z przestrachem, ale doktor Parker uspokoił ją, że nie jest to konieczne. Zadzwonili jeszcze do doktor Ward, aby ją powiadomić, że Pilar jest w ciąży. W drodze powrotnej do domu Brad dowodził, że to zasługa oglądanego wtedy filmu.

– Jesteś niepoprawny! – Pilar czuła radosne podniecenie, ale i lęk, że znów może stracić upragnione dziecko. Tym razem umówili się więc z Bradem, że nie będą nikomu wspominać o ciąży, dopóki nie minie przynajmniej dwanaście tygodni, czyli okres największego zagrożenia. Jeszcze w nocy, w łóżku, wyliczała Bradowi, ile nieszczęść może czyhać na dziecko w jej łonie nawet po tym okresie. Może się urodzić przedwcześnie albo martwe, z zespołem Downa, co było wysoko prawdopodobne w jej wieku, lub z rozszczepem kręgosłupa… W którymś momencie Brad miał dość tej wyliczanki.

– Daj już spokój i nie nabijaj sobie głowy głupstwami! Dzieciak może też mieć płaskie stopy, niski iloraz inteligencji, a kiedy się zestarzeje, zapadnie na Alzheimera, co? Lepiej odpoczywaj, kochanie, bo wpadniesz w histerię, nim urodzisz to dziecko.

Jednak oboje byli bliscy histerii, gdy po dziewięciu tygodniach ciąży zobaczyli wynik badania USG. Doktor Parker też nie wierzył własnym oczom, bo obraz nie pozostawiał wątpliwości, że Pilar nosi w łonie bliźnięta, i to dwujajowe! Na ekranie widać było dwa worki owodniowe i dwa bijące serduszka, więc Pilar popłakała się z radości.

– Boże, co my teraz zrobimy? – zastanawiała się z przejęciem, bo fakt posiadania dwojga dzieci zupełnie ją oszołomił. – Będziemy musieli wszystko kupować podwójnie!

– Przede wszystkim musimy przekonać jedną mamuśkę, żeby się tak bardzo nie przejmowała! – zapowiedział stanowczo doktor. – I to przez całe siedem miesięcy, bo inaczej mogą być kłopoty. Chyba nie chciałaby pani stracić tej dwójki zuchów?

– Chryste, tylko nie to! – jęknęła Pilar, pewna, że drugi raz już by tego nie zniosła.

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY

Poczynając od marca, Andy i Diana spędzali coraz więcej czasu na plaży. Po miesiącu Diana pozwoliła mu nawet spędzić z sobą noc.

– Nie chcę wracać do tamtego domu! – zarzekała się, a on rozumiał, że przynajmniej na razie nie ma sensu tego forsować. Potrzebowała więcej czasu, a na razie w jej małym domku w Malibu także było im dobrze.

Codziennie wracał tam prosto z pracy, przywożąc Dianie drobne upominki i kwiaty. Ona czasem czekała na niego z obiadem, ale częściej chodzili coś zjeść do swoich ulubionych lokali. Oboje leczyli rany i odkrywali siebie na nowo, uświadamiając sobie przy okazji, jak wiele znaczyli jedno dla drugiego.

Na początku kwietnia Diana zgodziła się na powrót do ich starego domu, zdziwiona, jak bardzo się za nim stęskniła.

– To taki miły, stary dom! – powiedziała, rozglądając się wokoło. Minęły trzy miesiące, odkąd się wyprowadziła.

– Właśnie tak uważaliśmy, kiedyśmy go kupowali – zaznaczył dyskretnie Andy.

Spędzili w nim kilka dni, a potem stwierdzili, że brakuje im Malibu. Wrócili więc do domku Diany, gdzie mile płynął im czas, bo czuli się młodo i na luzie. Którejś nocy w środku kwietnia Diana zadziwiła Andyego, bo wyznała mu, że właściwie dobrze jej i bez dziecka.

– Mówisz poważnie? – zapytał. Ostatnio spędzali razem wszystkie noce. Czuł się więc szczęśliwy jak nigdy, a Diana wyglądała na zadowoloną i odprężoną – tak jakby stała się kimś zupełnie innym.

– No… wydaje mi się, że tak. Mamy tyle swobody. Możemy robić, co chcemy, nie spieszyć się do domu, żeby zluzować nianię… Mogę siedzieć u fryzjera, jak długo zechcę, jeść z tobą kolację o dziesiątej wieczór… Przeżyć w ten sposób całe życie może byłoby egoizmem, ale na razie bardzo mi się to podoba.

– Hurrra! – wykrzyknął, ale w tejże chwili zadzwonił telefon. Andy odebrał go, kiedy odwiesił słuchawkę, był blady i spojrzał na Dianę jakoś dziwnie.

– Kto dzwonił? – zapytała.