Выбрать главу

– Jesteście pewni, że nie zechcecie go zatrzymać? – zapytała Diana. – Macie pojęcie, co wtedy działoby się z moim sercem?

– Na pewno nie zrobimy tego, pani Douglas… przepraszam, Diano. Jane wie, że nie może go zatrzymać, choć przez pewien czas nawet chciała. Pisze akurat pracę magisterską, a ja studiuję medycynę, więc nie damy rady. Wprawdzie nasi rodzice pomagają nam, ale nie przypuszczam, żeby zgodzili się na utrzymywanie dziecka. Nawet nie śmiałbym im tego proponować. Prawda jest taka, że w tej chwili nie możemy sobie pozwolić na dziecko. We właściwym czasie będziemy je mieć na pewno.

Diana nie była zbytnio zachwycona nonszalancją oraz pewnością siebie, z jaką traktował te sprawy. Ciekawe, skąd wiedział, że „we właściwym czasie” wszystko ułoży się jak należy? Godził się na oddanie dziecka w przeświadczeniu, że kiedy indziej, bez kłopotów, pocznie inne. A gdyby spotkało ich to, co Dianę? Nie wycofamy się z umowy, powiedział i sprawiał wrażenie, że mówi serio.

– Z pewnością tak będzie – podsumował go trzeźwo Andy. Zadał mu następnie kilka pytań o zdrowie jego i Jane, ich rodzin, a także o ewentualne nałogi. Z kolei Edward wypytał go o poglądy, styl życia i stosunek do dzieci. Eric miał rację – obie rodziny idealnie pasowały do siebie. Potem jednak Edward za dziwił ich, mówiąc:

– Jane bardzo chciałaby was poznać.

– My ją też – zapewnił Andy, mając na myśli spotkanie po urodzeniu dziecka. Okazało się jednak, że Edward chce ich wprowadzić za drzwi z napisem: „Trakt porodowy, obcym wstęp wzbroniony”.

– Mamy tam wejść teraz? – zapytała z przerażeniem Diana. Wyobraziła sobie, co sama by czuła, gdyby ktoś obcy asystował jej przy badaniach. Tu wprawdzie zachodziły przyjemniejsze okoliczności, niemniej jednak uważała poród za akt o charakterze bardzo intymnym.

– Ona nie będzie miała nic przeciwko temu – zaręczył Edward. Akcja porodowa trwała już sześć godzin i przedłużała się, toteż lekarze myśleli już o podaniu jej środka przyspieszającego poród.

Edward, jak przystało na studenta medycyny, poruszał się po szpitalu swobodnie, więc śmiało wprowadził Douglasów do sali porodowej. Jane – ładna, ciemnowłosa dziewczyna – leżała na łóżku, ciężko dysząc. Spostrzegła wchodzących. Wiedziała, kim są, bo Edward zawczasu ją o tym uprzedził. Wtedy właśnie po wiedziała mu, że chce ich poznać.

– Cześć! – bąknęła nieśmiało, ale rzeczywiście sprawiała wrażenie, jakby nie czuła się skrępowana ich wizytą.

Edward przedstawił ich, a oni zauważyli jego opiekuńczy stosunek do dziewczyny, która wyglądała bardzo młodo i była tak podobna do Diany, zwłaszcza z oczu, że Andy aż się zdziwił.

Podczas gdy rozmawiali, nasiliły się skurcze. Diana uważała, że powinni teraz wyjść, ale Jane gestem dała jej do zrozumienia, aby została. Andy czuł się trochę niezręcznie, ale młoda para zachowywała się w ich towarzystwie tak swobodnie, że wkrótce i oni przestali się krępować.

– To już był duży ból! – jęknęła Jane. Edward fachowym okiem spojrzał na monitor rejestrujący ruchy płodu i ocenił sytuację.

– Widocznie skurcze są coraz częstsze. Kto wie, może nie trzeba będzie żadnych środków?

– Może… – Jane uśmiechnęła się do Diany, jakby wytworzyła się już między nimi jakaś więź. Kiedy chwycił ją następny ból – po szukała ręki Diany. Taka sytuacja utrzymywała się mniej więcej do godziny czwartej po południu; Jane wyglądała na wycieńczoną, bo bóle wysysały jej siły, a nie dawały konkretnych wyników.

– To chyba nigdy się nie skończy! – narzekała. Diana, jakby była jej matką, gładziła ją po włosach i uspokajała, nie zastanawiając się nawet nad sytuacją, w jakiej się znalazła. Oto jeszcze wczoraj nie wiedziała nawet o istnieniu tej dziewczyny, a teraz miała przyjąć jej dziecko. Edward zamienił z Jane jeszcze kilka słów na osobności i po tej rozmowie przekazał Erikowi, że zarówno on, jak i ona, w pełni akceptują Douglasów jako przybranych rodziców ich dziecka. Eric zapytał o to samo Andyego i Dianę – ci udzielili mu takiej samej odpowiedzi.

A zatem sprawa była załatwiona. Do szczęścia brakowało im tylko dziecka.

O piątej przyszedł lekarz, aby zbadać Jane. Andy w tym czasie wyszedł do holu, by porozmawiać z Edwardem, ale Jane poprosiła Dianę, by przy niej została. Wyzwoliło to w Dianie instynkt macierzyński i opiekuńczy.

– Trzymaj się, Jane! – powtarzała jej łagodnie. – Jeszcze trochę, to już długo nie potrwa.

Dziwiła się, dlaczego dziewczyna nie otrzymuje żadnych środków przeciwbólowych, ale pielęgniarka wyjaśniła, że skurcze nie są jeszcze takie, jakie być powinny.

– Będziesz się dobrze opiekować moim dzieckiem, prawda? – spytała nerwowo, kiedy chwycił ją następny kurcz.

– Pokocham je jak swoje, przyrzekam! – zapewniła Diana. Chciała jeszcze dodać, że pozwoli jej widywać dziecko, kiedy zechce, ale wiedziała, że ani ona, ani Andy wcale sobie tego nie życzyli.

– Kocham cię, Jane, i kocham twoje dziecko – szeptała jej przy kolejnych falach bólu.

Jane potakiwała, ale bóle tak się nasiliły, że zaczęła krzyczeć. O szóstej odeszły wody, a bóle stały się coraz trudniejsze do zniesienia. Jane zaczynała już tracić kontakt z otoczeniem i Diana nie była pewna, czy ją jeszcze poznaje, ale kiedy chciała wyjść na chwilę – kurczowo uchwyciła ją za rękę. Najwidoczniej potrzebowała jej obecności.

– Nie odchodź… nie odchodź… – dyszała w coraz krótszych przerwach między bólami.

Edward stał po jednej jej stronie, a Diana po drugiej. W końcu położna orzekła, że Jane już może zacząć przeć. W tym momencie zjawił się także lekarz, a Dianie i Andyemu wręczono zielone fartuchy i spodnie.

– A to co znowu? – zdziwił się Andy.

– Jane życzy sobie, abyście oboje asystowali przy porodzie – wyjaśnił Edward.

Przebrali się więc w łazience i biegiem podążyli w ślad za Jane, wiezioną na wózku do porodówki. Przeniesiono ją tam na łóżko porodowe, przykryto i umieszczono nogi w uchwytach. Od razu wszystko nabrało szybszego tempa. Jane krzyczała, lekarze i położne krzątali się jak w ukropie. Diana przelękła się, że zaszły jakieś komplikacje, ale mimo chaotycznej bieganiny wszyscy zachowywali spokój. Ona też miała co robić, bo musiała zabawiać Jane rozmową, podczas gdy Edward trzymał ją za ramiona i podpowiadał, kiedy ma przeć zgodnie ze wskazówkami lekarza. Jane posłusznie parła, a Diana w którymś momencie zauważyła, że do sali wprowadzono już wózek dla dziecka. A więc zaraz będzie koniec. Rzuciła okiem na wiszący na sali zegar. Ze zdziwieniem spostrzegła, że dochodziła północ.

– No, Jane, już niewiele brakuje – pochwalił ją doktor. – Po przyj jeszcze mocniej ze dwa razy…

Równocześnie przywołał Dianę ruchem ręki. Wiedział doskonale, co ona tu robi, więc chciał, aby zobaczyła, jak główka dziecka wychyla się na świat. I rzeczywiście, między nogami Jane widoczna już była maleńka główka o ciemnych włoskach, a matka parła ze wszystkich sił, aż rozległ się oczekiwany przez wszystkich krzyk. Maleństwo spojrzało ciekawymi świata oczkami na Dianę, która wydała okrzyk zachwytu, a Andy uronił kilka łez.

Położnik owinął dziewczynkę w pieluszkę i podał Dianie, choć z Jane wciąż łączyła je pępowina. Diana zalała się łzami, przez które niewiele widziała.

Stali z Andym ramię w ramię, podziwiając cud narodzin, który ziścił się na ich oczach. Potem, gdy tylko pępowina została przecięta, Diana delikatnie podała dziecko Jane. W końcu na pracowała się tak ciężko przy wydaniu go na świat, że miała prawo przez chwilkę je potrzymać! Jane jednak skorzystała z tego prawa rzeczywiście tylko przez chwilkę, po czym zaraz przekazała dziecko Edwardowi. Płakała przy tym i wyglądała na kompletnie wyczerpaną. Edward popatrzył na córkę wzrokiem zupełnie wypranym z emocji i zaraz oddał ją położnej.