Выбрать главу

– Co oni wszyscy tu robią? – wychrypiała Pilar w przerwie między bólami.

Monitor był przez cały czas włączony, a położna zaczęła sprawdzać rozwarcie szyjki. Stwierdziła, że wynosi już dziesięć centymetrów i że rodząca może zacząć przeć.

– No, nareszcie! – ucieszyła się cała ekipa, ale Pilar zrozumiała z tego tylko to, że nie zamierzają podać jej żadnych środków uśmierzających.

– Dlaczego nie dacie mi środka przeciwbólowego? – jęczała.

– Ponieważ mogłoby to zaszkodzić dzieciom! – oświadczyła stanowczo położna. W następnej chwili Pilar nie była już w stanie o nic prosić, musiała tylko przeć, nie zważając na ból.

Dla Brada ten widok był trudny do zniesienia. Na komendę lekarza lub położnej Pilar parła, potem krzyczała z bólu, a ledwo ustąpił jeden skurcz – zaczynał się następny. Wtedy znów parła i krzyczała… i tak bez końca. Nie rozumiał, dlaczego nie chcą dać jej żadnego środka przeciwbólowego, ale doktor upierał się, że może to spowolnić czynności życiowe płodów.

Mijały godziny, podczas których Pilar parła, ale nic z tego nie wynikało. Kiedy Brad spojrzał na zegarek – nie mógł uwierzyć, że dochodziła już czwarta nad ranem. Zastanawiał się właśnie, jak długo Pilar jeszcze wytrzyma, gdy na sali wszczął się nowy ruch. Wtoczono dwa inkubatory, a krąg ludzi w maskach zacieśnił się wokół rodzącej. Pilar krzyczała prawie bez przerwy, a w którymś momencie cały personel zaczął na nią pokrzykiwać, ponaglać i dopingować, aż między jej nogami ukazała się główka pierwszego dziecka i jego krzyk zlał się z jękiem matki.

– Chłopak! – zaanonsował lekarz.

Brada zaniepokoiła siność skóry dziecka, ale położna zapewniła, że to niegroźny objaw i zaraz minie. Tak też się stało. Położna zademonstrowała go Pilar, ale matka była zbyt wyczerpana, by popatrzeć na niego. Bóle bowiem nie ustawały, a następne znajdowało się w niekorzystnej pozycji. Brad nie mógł już na to patrzeć, modlił się tylko, żeby Pilar wytrzymała.

– Trzymaj się, kochanie… jeszcze trochę… to już niedługo… – powtarzał i miał nadzieję, że nie kłamał.

– Och, Brad… to takie straszne… – łkała Pilar.

– Wiem, kochanie, ale zaraz będzie po wszystkim – zapewniał. Jednak drugie dziecko okazało się jeszcze bardziej oporne niż pierwsze. Około piątej obaj ginekolodzy zaczęli się naradzać.

– Jeżeli dziewczynka zaraz się nie urodzi, będziemy musieli robić cesarkę – przekazali Bradowi efekt swoich przemyśleń.

– Czy tak byłoby lżej dla niej? – spytał cicho, aby Pilar go nie słyszała, ale parła teraz tak intensywnie i cierpiała takie bóle, że i tak nic do niej nie docierało.

– W pewnym sensie tak, bo dostanie narkozę, ale potem rekonwalescencja trwa dłużej. Wszystko zależy od tego, jak zachowa się dziecko w ciągu najbliższych kilku minut.

Tymczasem pierwsze dziecko przeszło już wstępne badania i leżało w inkubatorze, krzycząc wniebogłosy.

– Zróbcie, co będzie dla niej najlepsze – prosił zdesperowany Brad.

– Spróbuję najpierw wydobyć dziecko – zdecydował lekarz i zaczął operować kleszczami. Ciągnął, a jednocześnie naciskał brzuch Pilar, ale już miał zamiar zrezygnować, gdy dziecko po woli wysunęło się spomiędzy nóg matki. Pilar była już wpółprzytomna, gdy nagle zobaczyła malutką dziewczynkę, o połowę mniejszą niż brat. Maleństwo trwożnie rozejrzało się dookoła, jakby szukało matki. Pilar musiała wyczuć to instynktownie, bo podniosła głowę.

– Boże, jakaż ona śliczna! – westchnęła i uśmiechnęła się do Brada przez łzy. Całkiem opadła z sił, ale wiedziała, że warto było, bo miała przecież dwoje cudownych dzieci!

Tymczasem dwie pielęgniarki zaraz po odcięciu pępowiny za brały dziecko do inkubatora, gdzie zajął się nim pediatra. Na sali jednak zrobiło się dziwnie cicho i nie było słychać drugiego krzyku.

– Co z nią? Wszystko w porządku? – Pilar wypytywała każdego, kto się nawinął, lecz nagle wszyscy zrobili się strasznie zajęci. Brad widział z daleka, jak jego syn w inkubatorze żwawo fika nogami, pilnowany przez dwie pielęgniarki. Nie widział natomiast, co się dzieje z córką, odszedł więc na chwilę od łóżka Pilar. Wtedy ujrzał, jak wokół małej uwija się cała ekipa, próbując udrożnić jej drogi oddechowe. Lekarz wykonywał sztuczne od dychanie i masaż serca, ale żadne czynności reanimacyjne nie przynosiły skutku. Dziecko leżało nieruchomo, a Brad spoglądał w twarz doktora z niemym przerażeniem. Cóż, u Boga Ojca, miał teraz powiedzieć Pilar?

– Brad, czy one są zdrowe? Ja ich nie słyszę!… – wołała do niego z łóżka porodowego.

– Tak, tak, w porządku! – odpowiedział szybko, nieswoim głosem. Równocześnie, choć nieco za późno, ktoś zrobił Pilar zastrzyk, po którym prawie natychmiast zapadła w półsen. Brad tymczasem stanął oko w oko z lekarzem.

– Jak mogło do tego dojść? – spytał ponuro, bo wobec tej tragedii nawet narodziny zdrowego syna stanowiły zbyt słabą pociechę. – Trudno powiedzieć. Była bardzo mała i utraciła dużo krwi na korzyść brata. Czasem to się zdarza, nazywamy takie zjawisko transfuzją między bliźniętami. To ją osłabiło, a że przy tym płuca nie były dostatecznie rozwinięte, nie dała rady przeżyć szoku porodowego. Może jednak powinienem był zrobić cesarkę?… – Zamyślił się smętnie.

Brad cieszył się, że żona, oszołomiona lekami, spała nareszcie spokojnie. Nadal jednak nie miał pojęcia, co jej powie, kiedy się obudzi. Stanowczo za szybko następowały te zmiany od radości do smutku!

Wszyscy obecni pediatrzy zgodzili się z położnikiem, że zmarła dziewczynka musiała mieć jakąś wadę w rozwoju płuc, o której nikt nie wiedział ani nie podejrzewał jej wystąpienia. W trakcie porodu jej serce pracowało normalnie, ale widocznie z powodu utraty dużej ilości krwi na korzyść braciszka nie przetrzymała trudu przyjścia na świat i oddzielenia od matki. Zespół przyjmujący poród wykonał wszelkie możliwe zabiegi reanimacyjne i nie było w tym niczyjej winy, że nie przyniosły one skutku.

Brad przyjął te fakty do wiadomości, ale nadal nie rozumiał, jak mogło do tego dojść. W czasie, gdy Pilar przeniesiono do sali poporodowej, wciąż przyglądał się małej dziewczynce. Skraplał ją obficie łzami, bo maleństwo wydawało mu się tak doskonale ukształtowane.

Jej mały braciszek kwilił żałośnie, jakby rozumiał, że stało się coś strasznego. Zdążył się przecież przyzwyczaić, że przez cały czas miał siostrę przy sobie.

Brad machinalnie wsadził rękę do inkubatora i dotknął ciałka dziewczynki. Była jeszcze ciepła, więc zmagał się z pokusą wzięcia jej na ręce. Nadal nie wiedział, jak ma powiedzieć Pilar, że jedno z bliźniąt nie żyje. Obudzi się w przekonaniu, że czekają na nią dwa cudowne twory boskie, a będzie musiała stanąć twarzą w twarz z tragedią, która przydarzyła się w przeciągu jednej chwili.

– Przepraszam pana… – Stała przed nim pielęgniarka. Ktoś musiał wynieść z sali zwłoki dziecka, załatwić formalności związane z pogrzebem. – Jeśli chciałby pan zobaczyć się z żoną, to właśnie się obudziła.

– Dziękuję – odpowiedział machinalnie, ale aż poszarzał na twarzy. Jeszcze raz dotknął małej rączki i odszedł niechętnie, bo wydawało mu się, że zmarła córeczka wciąż go potrzebuje, choć rozsądek podpowiadał, że to niemożliwe. – Jak ona się czuje? – spytał pielęgniarki, idąc za nią do sali poporodowej.

– Na pewno już znacznie lepiej! – Siostra się uśmiechnęła, ale Brad przypuszczał, że to dobre samopoczucie Pilar nie potrwa długo.

– Gdzie one są? – spytała od razu słabym głosem. Trudy po rodu wyssały z niej siły akurat wtedy, kiedy najbardziej ich potrzebowała. Brad na samą myśl o tym nie mógł powstrzymać łez.