– W ciągu trzynastu lat mieliście na to chyba dość czasu! Alicja Jackson, jej współpracowniczka z zespołu adwokackiego, szepnęła Pilar na ucho:
– Dobrze, że w końcu zdecydowałaś się wyjść za Brada.
– Aha – dodał inny kolega po fachu, Bruce Hemmings. – Przypuszczam, że nie chcieliście wywoływać skandalu po tym, jak Brad dostał nominację na sędziego.
– Dobrze ci się wydaje! – zareplikował Brad swoim dźwięcznym głosem tuż nad uchem Pilar, obejmując ją ramieniem. – Nie chcę, by ktokolwiek zarzucał jej, że ma specjalne względy u sędziego, bo z nim żyje.
– Myślałby kto, że mam jakieś względy! – odparowała Pilar. Przytuliła się do niego, demonstrując tym poufałym gestem długotrwałą zażyłość.
Najśmieszniejsze, że przez pierwsze trzy lata ich znajomości byli przeciwnikami na niwie zawodowej. Pilar po ukończeniu studiów prawniczych podjęła pracę jako adwokat w Santa Barbara, gdzie Brad pracował jako prokurator. Tak się składało, że w każdej poważniejszej sprawie karnej stawali przeciwko sobie. Pilar nie tolerowała ani jego poglądów politycznych, ani stylu wygłaszania mów oskarżycielskich, którymi tak długo zamęczał skład sędziowski, dopóki nie wygrał. Nieraz ich temperamenty rozpalały się do tego stopnia, że toczyli zawzięte spory jeszcze w kuluarach sądu. Często sędzia musiał ich przywoływać do porządku, a raz nawet Pilar o mało nie spędziła nocy w areszcie za obrazę sądu, bo na sali rozpraw nawymyślała Bradowi od skurwysynów. Jego jednak ten atak rozbawił do tego stopnia, że odstąpił od wniesienia oskarżenia, i mało tego – zaprosił ją na kolację, gdy tylko sędzia ogłosił przerwę.
– Pan chyba zwariował? Nie słyszał pan, co powiedziałam? – Kiedy wychodzili z sali rozpraw, trzęsła się ze złości, bo jego sposób prowadzenia sprawy o gwałt wyprowadził ją z równowagi.
– Tak czy owak, jeść trzeba. A pani klient jest winny i pani doskonale o tym wie.
No cóż, wiedziała, ale ktoś przecież musiał bronić tego człowieka najlepiej jak umiał, czy to się Bradowi Colemanowi podobało, czy nie. W końcu to był jej fach.
– Nie mam zamiaru omawiać problemu winy czy niewinności mojego klienta z panem, panie prokuratorze! Pewnie po to pan chce zaprosić mnie na kolację, żeby wyciągnąć ode mnie coś, co potem użyje pan przeciwko mnie?
Była tak wściekła, że nie zwracała uwagi na jego fizyczną atrakcyjność. W prokuraturze nazywano go Cary Graniem, bo przypominał tego aktora srebrnosiwymi włosami, choć dopiero niedawno przekroczył czterdziestkę. Kobiety z jego biura rozpływały się w zachwytach, że taki przystojny i seksowny. A ona patrzyła na niego wyłącznie jak na prokuratora.
– Dobrze pani wie, że nie zniżam się do takich działań – sprostował łagodnie. – Szkoda, że pani nie pracuje w prokuraturze, zamiast w tym zespole adwokackim. Wolałbym znajdować się z panią po jednej stronie barykady. Razem moglibyśmy napsuć więcej krwi przeciwnikom.
Musiała się uśmiechnąć, słysząc takie pochlebstwa. Nie poszła jednak z nim na kolację, choć słyszała, że był wdowcem z dwojgiem dzieci, powszechnie lubianym. Dla niej uosabiał jednak tylko przeciwnika na sali sądowej. Nie próbowała nawet zobaczyć go w innym świetle, dopóki znów nie stanęli naprzeciw siebie w sprawie o głośne przestępstwo, o którym szeroko rozpisywały się wszystkie media. Chodziło o morderstwo, więc żądni sensacji dziennikarze eksploatowali tę sprawę bez umiaru, posuwając się nawet do chwytów poniżej pasa.
Młoda dziewczyna została oskarżona o zabójstwo kochanka swojej matki. W śledztwie utrzymywała, że usiłował ją zgwałcić, lecz nie miała na to dowodów, a matka zeznawała przeciwko niej. Przesłuchania świadków ciągnęły się w nieskończoność, choć adwokaci zadawali im podchwytliwe pytania, ale gdzieś w połowie postępowania procesowego prokurator Bradford Coleman dyskretnie podszedł do mecenas Graham i poinformował ją, że w świetle nowo ujawnionego dowodu doszedł do przekonania, iż jej klientka może być niewinna. Poprosił o odroczenie rozprawy i wznowienie postępowania, czym doprowadził do uwolnienia dziewczyny. Pilar musiała przyznać, że to on się do tego przyczynił, gdyż jej mowy obrończe nie wywarły żadnego skutku. Dopiero wtedy, po trzech latach daremnych zabiegów, zgodziła się zjeść z nim kolację. Nic nigdy nie przychodziło im szybko ani łatwo.
Dzieci Bradforda, trzynastoletnia Nancy i dziesięcioletni Todd, od początku ustosunkowały się negatywnie do jego znajomości z Pilar. Ich matka nie żyła od pięciu lat i od tamtego czasu miały ojca tylko dla siebie, więc nie chciały dzielić się nim z żadną kobietą. Utrudniały obojgu życie, jak mogły, choć Brad i Pilar początkowo byli tylko przyjaciółmi. Dzieci jednak wyczuły, że z tej przyjaźni może rozwinąć się coś więcej i próbowały temu zapobiec. Ich zachowanie smuciło Brada, ale Pilar tylko mu współczuła. Wiedziała przecież, że dorosłemu mężczyźnie nie może wystarczyć do końca życia tylko praca i dzieci. Im lepiej poznawała Brada, tym więcej zyskiwał w jej oczach. Imponował jej jego umysł, charakter i kwalifikacje zawodowe, prawość i wrodzone poczucie przyzwoitości. Przekonała się, że pozytywne opinie o nim nie były bynajmniej przesadzone.
Tym sposobem, zanim się zorientowała, zdążyła zakochać się w nim po uszy, podobnie jak on w niej. Nie wiedzieli tylko, jak mają postąpić z dziećmi.
– Mniejsza o dzieci, ale co z moją pracą? Nie wypada mi przecież teraz stawać w sądzie przeciwko tobie! – dowodziła Pilar. – To nawet niedopuszczalne, bo powstałby konflikt interesów!
Brad się z nią zgodził, więc wycofywali się ze spraw, w których znajdowaliby się po przeciwnych stronach. W ciągu roku Pilar przestawiła się całkowicie na prowadzenie prywatnej kancelarii, co dawało jej pełną satysfakcję zawodową. Po niedługim czasie to samo zrobił też Brad. Oboje prowadzili bardzo czynne i urozmaicone życie, a dzieci stopniowo przyzwyczajały się do jego znajomości z Pilar. Z czasem zaakceptowały ją, a potem polubiły, choć musiała stoczyć ciężką walkę o zdobycie ich przychylności. Po trzech latach trwania romansu z Bradem, kiedy Nancy miała szesnaście lat, a Todd trzynaście, Pilar Graham wprowadziła się do jego domu.
Razem kupili nowy dom w Montecito. Potem Nancy poszła na studia, Todd do szkoły z internatem, a znajomi Pilar i Brada stopniowo przestali ich pytać, kiedy się wreszcie pobiorą. Obydwoje nie widzieli potrzeby zawierania ślubu, bo Brad miał własne dzieci, a Pilar nie myślała o powiększeniu rodziny. Przy ciskana do muru wykręcała się, że prawdziwa miłość nie wymaga potwierdzenia na papierze. Wystarczyło, że ślubowała Bradowi wierność w sercu i tylko to się liczyło.
W tym nieformalnym związku przeżyli bez burz trzynaście lat, dopóki Brad nie otrzymał nominacji na sędziego sądu wyższej instancji z siedzibą w Santa Barbara. Miał sześćdziesiąt jeden lat, a Pilar czterdzieści dwa. Wtedy to uświadomili sobie, że sytuacja stała się krępująca. Mężczyzna na tak eksponowanym stanowisku żyjący bez ślubu z kobietą mógł łatwo paść ofiarą niewybrednej nagonki prasowej. Podobno pojawiły się już pierwsze komentarze.
Któregoś ranka rozmawiali o tym przy śniadaniu. Pilar wyraźnie posmutniała.
– Nie uważasz, że powinnam się wyprowadzić? Brad podniósł oczy znad „New York Timesa” i spojrzał na nią z rozbawieniem. W wieku czterdziestu dwóch lat wyglądała tak samo ponętnie, jak wtedy, gdy miała dwadzieścia sześć i stawali przeciwko sobie w sądzie.
– Chyba przesadzasz.
– Nie chciałabym, abyś miał przeze mnie kłopoty. – Nalała sobie i jemu drugą filiżankę kawy.
– To pani mecenas nie widzi innego wyjścia? Bo ja widzę.