Kang jak zwykle nie dawała wtedy za wygraną:
— Zrozum — mówiła mu — nie da się rozwiązać tego problemu samymi słowami. Różnice pozostaną różnicami! Weźmy na przykład tego twojego Wang Daiyu, jeden z najbardziej odkrywczych myślicieli zadaje sobie ogromny trud, żeby zrównać ze sobą Pięć Filarów wiary muzułmańskiej z Pięcioma Cnotami konfucjanizmu.
— Zgadza się — powiedział Ibrahim. — I rzeczywiście łączą się one, tworząc Pięć Stałych, jak nazywa je Daiyu. Jest to oczywiste i niezmienne, uznawane wszędzie i przez wszystkich. Wyznanie wiary w islamie to konfucjańska dobrotliwość, ren. Miłosierdzie to yi, prawość. Modlitwa to li, kultura osobista, poszczenie to shi, czyli wiedza. Pątnictwo to xin, czyli wiara w ludzkość.
Kang wyrzucała wówczas ręce w powietrze.
— Czy ty słyszysz, co mówisz?! Przecież te pojęcia nie mają ze sobą prawie nic wspólnego. Miłosierdzie to co innego niż prawość, zupełnie coś innego! A poszczenie to nie wiedza! Twój nauczyciel ze środkowych Chin identyfikuje Pięć Filarów nie z Pięcioma Cnotami, lecz z Pięcioma Relacjami, wugang, a nie wuchang! On też musiał się sporo nagimnastykować przy terminach i pojęciach, musiał ponaginać je do granic rozumienia, żeby pogodzić ze sobą te dwa odrębne systemy. W ten sposób mamy teraz dwa zestawy całkowicie błędnych wyników. Jeśli zamierzasz podążać tą samą drogą co oni, wtedy w końcu okaże się, że wszystko da się ze sobą pogodzić.
Ibrahim wydął usta, wyraźnie niezadowolony, lecz nie zaprzeczył jej. Zamiast tego powiedział:
— Liu Zhi rozróżniał oba te podejścia, jak również wskazał na podobieństwa między nimi. Dla niego Ścieżka Niebios, tindao, najlepiej wyrażona jest w wierze muzułmańskiej, natomiast Ścieżka Ludzkości, redao, przez konfucjanizm. Zatem Koran pozostaje świętą księgą, Analekta zaś są zbiorem fundamentalnych zasad obowiązujących całą ludzkość. Kang potrząsnęła głową.
— Może i tak. Ale mandaryni ze środkowych Chin nigdy nie uwierzą w to, że Święta Księga Niebios pochodzi z Tiangfeng. Nigdy by na to nie poszli, przecież liczą się dla nich tylko Chiny. Królestwo Środka, w pół drogi między niebem a ziemią, Smoczy Tron, dom Nefrytowego Cesarza, reszta świata to barbarzyńskie ziemie, z których nie może wywodzić się coś takiego jak Święta Księga Niebios. Tymczasem, wracając to twoich szejków i kalifów na zachodzie, w jaki sposób oni mieliby zaakceptować zwyczaje Chińczyków, którzy przecież nie wierzą w jednego boga? To jest najważniejszy aspekt ich wiary! — i pod nosem dodała — jakby rzeczywiście mógł istnieć tylko jeden bóg.
Ibrahim znów wyglądał na zakłopotanego, lecz nie ustępował.
— Fundamentalna zasada jest taka sama. Poza tym, w tych okolicznościach, kiedy imperium rozrasta się na zachód i coraz więcej muzułmanów ściąga na wschód, musi zachodzić pewien rodzaj syntezy, bez niej nie wróżę nam ani długiej, ani szczęśliwej przyszłości.
Kang wzruszyła ramionami.
— Może i tak, ale nie można mieszać oliwy z octem.
— Idee to nie chemikalia, a może są czymś, co taoiści nazywali siarką i rtęcią, które zmieszane tworzą materię wszelakiego rodzaju.
— Proszę, tylko nie mów mi, że chcesz zostać alchemikiem.
— Nie. Jedynie na planie idei, gdzie stale można dokonywać wielkich transmutacji. Poza tym alchemikom nie wolno odmówić licznych osiągnięć na planie materii. Te ich wszystkie maszyny i wynalazki…
— Łatwiej skruszyć skalę niż ideę.
— Mam nadzieję, że tak nie jest. Musisz przyznać, że już wcześniej zdarzały się wielkie kolizje cywilizacji, z których wyłaniały się spójne kultury. Na przykład w Indiach muzułmańscy najeźdźcy podbili jedną z najstarszych hinduskich cywilizacji. Od tamtej chwili regularnie dochodziło między nimi do wojen, aż do momentu, gdy prorok Nanak połączył ze sobą ich systemy wartości. To właśnie sikhowie wierzą w Allana w karmę, w reinkarnację i w boski sąd. Udało im się odnaleźć harmonię w niezgodzie. Zauważ, że teraz właśnie sikhowie są jedną z najbardziej wpływowych grup społecznych w Indiach, ba, oni są przyszłością Indii, biorąc pod uwagę nękające ją wojny i inne problemy. Coś takiego przydałoby się nam w tej chwili. Kang skinęła głową.
— A może to już jest, może od zawsze tu było, na długo przed Mahometem i Konfucjuszem, w formie buddyzmu?
Ibrahim zmarszczył brew, a Kang roześmiała się swoim niewesołym śmiechem, żartowała sobie, a jednocześnie była poważna — tej kombinacji często używała w stosunkach ze swoim mężem.
— Musisz przyznać, że dowody są niepodważalne. Na tych odległych nieużytkach jest więcej buddystów niż gdziekolwiek indziej.
Ibrahim zaczął mamrotać coś o Birmie i Sri Lance.
— Tak, tak — odpowiedziała mu — tak samo w Tybecie, Mongolii i Annamie, w Tajlandii i w Malezji. Są po prostu wszędzie, w strefie granicznej między Chinami a islamem widzi się ich na każdym kroku. Już tam są. Przynoszą ze sobą fundamentalne nauki, najbardziej fundamentalne ze wszystkich.
Ibrahim westchnął.
— Będziesz musiała mnie jeszcze sporo nauczyć. Skinęła z zadowoleniem głową.
Tego roku, czterdziestego trzeciego roku panowania cesarza Qian-long, napływ muzułmańskich rodzin był najintensywniejszy w całej dotychczasowej historii. Przybywali z zachodu, mówili różnymi językami i były wśród nich kobiety, dzieci, a nawet zwierzęta. Całe wsie zostały wyludnione, a ich mieszkańcy ruszyli na wschód, powodowani strachem w związku z nasilającymi się konfliktami między Irańczykami, Afgańczykami i Kazahami oraz wojną domową w Fulanie. Ibrahim mówił, że większość z przybyłych to szyici, ale zdarzali się też przedstawiciele innych odłamów islamu — wahabici, nakszbandi, sufiowie… i kiedy próbował jej to wszystko wytłumaczyć, Kang wydęła z dezaprobatą usta.
— Islam jest popękany jak upuszczona na ziemię waza.
Nieco później, widząc agresywne reakcje muzułmanów zadomowioych w Gansu na nowych przybyszów, powiedziała:
— To jak dolewanie oliwy do ognia. W końcu sami się pozabijają — wypowiadając te słowa, wcale nie wyglądała na specjalnie zmartwioną.
Shih znów zaczął ją prosić o pozwolenie na studiowanie w szkole Jahriya, twierdząc, że powróciła w nim chęć przejścia na islam, co według niej było jedynie efektem lenistwa i naturalną w jego młodym wieku tendencją do buntowania się. Kang zdążyła już się doskonale przyjrzeć muzułmańskim kobietom w Lanzhou i podczas gdy wcześniej często twierdziła, że chińskie kobiety są ciemiężone przez mężczyzn, teraz otwarcie deklarowała, że muzułmanki miały o wiele gorzej.
— Przyjrzyj się temu — powiedziała pewnego dnia do Ibrahima, kiedy razem siedzieli na werandzie nad rzeką. — Ukrywa się je pod czadorami jak boginie, a traktuje jak krowy. Możesz poślubić ich tyle, ile tylko zechcesz, i tym samym odciąć je od wszelkiej pomocy ze strony ich własnych rodzin. A do tego praktycznie żadna z tych kobiet nie potrafi czytać, to przecież wstyd i hańba!