Rozładowując barki, Bold i Kyu wyglądali z kanałów i gapili się na to wszystko jak oniemiali. Kyu patrzył swoim ptasim wzrokiem, jakby nic go nie dziwiło i nic nie robiło na nim wrażenia, jakby zupełnie niczego się nie bał.
— Dużo ich — stwierdził lapidarnie.
Cały czas pytał Bolda o chińskie nazwy różnych rzeczy, a ten, usiłując odpowiedzieć na wszystkie pytania, sam przyswoił sobie wiele nowych słów.
Kiedy zakończono rozładunek, zgromadzono wszystkich niewolników z okrętu i zabrano ich na Wzgórze Feniksa — wzgórze obcokrajowców — i sprzedano lokalnemu kupcowi o imieniu Shen. Nie było tu targu niewolników, żadnych aukcji i wybrzydzania. Nigdy się nie dowiedzieli, ile za nich zapłacono ani kto tak naprawdę był ich właścicielem podczas morskiego rejsu. Możliwe, iż był to sam Zheng He.
Skutych łańcuchami Bolda i Kyu zaprowadzono wąskimi, zatłoczonymi uliczkami do budynku położonego na brzegu jeziora, stanowiącego zachodnią granicę miasta. Na pierwszym piętrze mieściła się restauracja. Był czternasty dzień pierwszego księżyca w roku, jak powiedział im Shen, początek Święta Lampionów, więc będą musieli szybko przyuczyć się do nowego zawodu, bo w restauracji roiło się od klientów.
Najstarsza żona Shena, I-Li, rządziła w kuchni żelazną ręką. Bolda i Kyu od razu wysłano do przenoszenia ogromnych worków ryżu z barek zacumowanych w kanale z tyłu restauracji do środka. Później wynosili wory z odpadkami z powrotem na inne barki, sprzątali ze stołów, szorowali i zamiatali podłogi. Biegali tam i z powrotem, a nawet czasem na górę, do części mieszkalnej, znajdującej się nad restauracją. Ruch był nieustający. Cały czas otaczały ich zatrudnione w restauracji kobiety ubrane w białe szaty, z papierowymi motylami we włosach oraz setki innych kobiet, przechadzających się pod różnokolorowymi parasolkami. Od wszystkich tych widoków, zapachów i napojów, które wypijali z pozostawianych na stołach czarek, kręciło się im w głowach. Pili poncz z liczi i imbiru, miód, sok z papai i brzoskwiń, zieloną i czarną herbatę. Shen serwował piętnaście rodzajów wina ryżowego — spróbowali resztek każdego z nich. Pili wszystko oprócz wody, o której powiedziano im, że może być niebezpieczna dla zdrowia.
Jeśli chodzi o jedzenie, to najczęściej trafiało do nich w postaci resztek ze stołów. To, co dostawali oficjalnie, było godne pożałowania. Codziennie rano otrzymywali talerz ryżu i nerki bądź jakieś inne odpadki podrobowe. Musieli radzić sobie sami i żywić się resztkami pozostawianymi przez klientów. Bold zjadał wszystko, co mu wpadało w ręce, i był niezwykle zdumiony różnorodnością tego jadła. Święto Lampionów stanowiło dla Shena i I-Li okazję do pochwalenia się ich pełnym menu. Bold zyskiwał sposobność do spróbowania mięsa sarny, jelenia, królika, kuropatwy, przepiórki, małży gotowanych w ryżowym winie, gęsi w morelach, zupy z nasion kwiatu lotosu, zupy z drzewa pimentowego z omułkami, ryb gotowanych w śliwkach, klusek nadziewanych mięsem, sufletów, ciast i ciastek z mąki kukurydzianej i z owocami — w sumie wszystkiego oprócz wołowiny. Chińczycy nie hodowali bydła, mieli za to osiemnaście gatunków soi, jak mówił Shen, dziewięć ryżu, jedenaście odmian moreli i osiem gatunków brzoskwiń. Każdego dnia w restauracji odbywała się prawdziwa uczta.
Kiedy Święto Lampionów dobiegło końca i ruch nieco zelżał, I-Li zaczęła robić sobie krótkie przerwy w pracy w kuchni i odwiedzała inne restauracje w mieście, aby wybadać, czy podawano w nich coś nowego. Po każdej takiej wycieczce zawiadamiała Shena i kucharzy o konieczności przyrządzenia na przykład słodkiej zupy sojowej, jak ta, którą widziała na Targu Różności, albo wieprza pieczonego w popiele, podawanego w Pałacu Długowieczności i Współczucia.
Później zaczęła zabierać z sobą Bolda na poranne wyprawy do rzeźni, mieszczącej się w samym sercu starego miasta. Kupowała wieprzowe żeberka, wątrobę oraz nerki dla niewolników. Dopiero po wizycie w rzeźni Bold dowiedział się, dlaczego nie wolno było pić miejskiej wody. Krew i odpadki z ubojni zmywano wprost do szerokiego kanału, który wpadał do rzeki. Często zdarzało się, że przypływ cofał wodę prosto do sieci kanałów miejskich.
Pewnego dnia, wracając za I-Li z taczką wypełnioną wieprzowiną, Bold zatrzymał się, aby ustąpić z drogi dziewięciu pijanym kobietom ubranym w białe stroje. Poczuł, jakby przez chwilę znalazł się w innym świecie. Po powrocie do restauracji powiedział do Kyu:
— Odrodziliśmy się na nowo i nawet tego nie zauważyliśmy.
— A może ty się dopiero co urodziłeś, bo wyglądasz tutaj jak dziecko.
— Obaj się odrodziliśmy, rozejrzyj się! To jest… — nie potrafił tego wyrazić.
— Są bogaci, ot co — powiedział Kyu i wrócili do pracy.
Czy trwało święto, czy nie, promenada nad brzegiem jeziora nigdy nie wyglądała zwyczajnie, a świętowano tu coś każdego miesiąca. Brzeg jeziora był dla mieszkańców Hangzhou głównym miejscem spotkań. Każdego tygodnia pomiędzy bardziej oficjalnymi uroczystościami odbywały się tam prywatne przyjęcia. Przez cały dzień na promenadzie trwała parada większej bądź mniejszej próżności, było więc dużo pracy przy zaopatrzeniu i prowadzeniu restauracji, lecz jednocześnie oznaczało to ogromne ilości jedzenia i picia, które można było podkradać czy nawet rabować z kuchni — Bold i Kyu byli ciągle nienasyceni.
Wkrótce przywykli do wszystkiego i żyli, jakby nigdy wcześniej nie wiedli innego życia. Jakiś czas przed wschodem rozbrzmiewał dźwięk pałeczek uderzających w deseczki, po czym odzywał się miejski synoptyk i obwieszczał wyniki swoich obserwacji z wieży przeciwpożarowej.
— Pada! Niebo zachmurzone!
Bold, Kyu i około dwudziestu innych niewolników wstawało i opuszczało zamykane na noc pomieszczenie. Większość z nich szła w stronę kanału zaopatrzeniowego, biegnącego tędy z centrum miasta. Tam czekały już na nich barki z ryżem. Załogi barek musiały wstawać jeszcze wcześniej, mieli nocną pracę i zaczynali około północy wiele, wiele li stąd, teraz dźwigali pękate worki z ryżem i ładowali je na taczki, a inni niewolnicy odwozili je wąskimi alejkami do restauracji Shena.
Z racji tego, że byli świeżymi niewolnikami, najcięższa praca przypadała właśnie im, lecz w restauracji nawet najcięższa praca nie była szczególnie wymagająca. Mieli stały dostęp do pożywienia i pewnie dlatego Bold uznawał ich aktualną sytuację za wynik nad wyraz pomyślnego splotu wydarzeń. Nareszcie mogli przybrać trochę na wadze, przyswoić sobie lokalny dialekt i zwyczaje Chińczyków. Kyu nie dawał po sobie poznać, że zwraca uwagę na takie rzeczy. Udawał, że nie rozumie, kiedy mówiono do niego po chińsku. Bold jednak widział, jak chłopak chłonął wszystko dookoła — spoglądał ukradkiem, jakby w ogóle nie patrzył, a jednocześnie widział wszystko. Taki był Kyu, znał już język chiński o wiele lepiej niż Bold.